Tego wieczoru wszyscy zjedli kolację – chella kebab, irańską potrawę z ryżu i jagnięcia – wraz z właścicielem domu, w którym mieszkał profesor. Właściciel domu okazał się jednocześnie urzędnikiem celnym. Majid delikatnie spróbował go wypytać i dowiedział się, że w punkcie granicznym w Sero ruch jest minimalny.
Noc spędzili w domu profesora, piętrowej willi na przedmieściu.
Rankiem Majid i profesor pojechali do granicy i z powrotem. Oświadczyli, że po drodze nie ma żadnych blokad drogowych i że trasa jest bezpieczna. Następnie Majid wybrał się do miasta poszukać kogoś, od kogo można by kupić broń, a z kolei Simons i Coburn udali się w stronę granicy.
Znaleźli tam posterunek graniczny obsadzony jedynie przez dwóch ludzi.
W jego skład wchodził magazyn celny, waga dla ciężarówek i wartownia. Drogę przegradzał niski łańcuch rozciągnięty między słupkiem i ścianą wartowni. Za łańcuchem było około dwustu metrów strefy neutralnej, a następnie jeszcze mniejszy posterunek graniczny po stronie tureckiej.
Wyszli z samochodu, aby się rozejrzeć. Powietrze było czyste i lodowato zimne. Simons wskazał stok góry.
– Widzisz?
Coburn spojrzał w kierunku wskazanym przez Simonsa. W śniegu, tuż za posterunkiem, znajdował się ślad niewielkiej karawany, która przekroczyła granicę wyzywająco blisko wartowników.
Simons znowu coś wskazał, tym razem nad ich głowami.
– Łatwo będzie ich odciąć.
Coburn spojrzał w górę i zobaczył pojedynczy kabel telefoniczny prowadzący z posterunku w dół wzgórza. Szybkie cięcie i wartownicy zostaną odizolowani. Obaj Amerykanie zeszli ze wzgórza i ruszyli w głąb pagórków boczną drogą, niewiele się różniącą od ścieżki. Po paru kilometrach doszli do niewielkiej wioski, kilkunastu domów zbudowanych z drewna albo po prostu ulepionych z gliny. Łamaną turczyzną Simons zapytał o naczelnika. Pojawił się mężczyzna w średnim wieku, w workowatych spodniach, kamizelce i czapce. Coburn słuchał rozmowy Simonsa, nic z niej nie rozumiejąc. W końcu Simons potrząsnął ręką naczelnika i wraz z Coburnem ruszyli w drogę powrotną.
– O co chodziło? – zapytał Coburn, gdy już odeszli dalej.
– Powiedziałem mu, że chcę ze znajomymi przejechać konno przez granicę.
– I co?
– Da się załatwić.
– Skąd wiedziałeś, że mieszkańcy właśnie tej wioski są przemytnikami?
– Rozejrzyj się dookoła – powiedział Simons. Coburn popatrzył na puste stoki pokryte śniegiem.
– I co widzisz? – zapytał Simons.
– Nic.
– Właśnie. Nie ma tu ani rolnictwa, ani przemysłu. Jak twoim zdaniem ci ludzie zarabiają na życie? To sami przemytnicy.
Powrócili do samochodu i pojechali do Rezaiyeh. Tego wieczoru Simons wyjaśnił Coburnowi swój plan.
Simons, Coburn, Poche, Paul i Bill mieli przyjechać z Teheranu do Rezaiyeh w obu „Range Roverach”. Zabiorą ze sobą Majida i profesora w charakterze tłumaczy. W Rezaiyeh zatrzymają się w domu profesora. Willa nadawała się do tego idealnie: nikt więcej w niej nie mieszkał, stała osobno, a do miasta prowadziły z niej ciche, boczne drogi. Pomiędzy Teheranem i Rezaiyeh będą jechać nie uzbrojeni – sądząc po tym, co się działo przy blokadach, broń tylko przysporzyłaby im kłopotów. Kupią ją dopiero w Rezaiyeh. Majid nawiązał kontakt z człowiekiem, który sprzeda im strzelby „Browninga” kaliber 12 po sześć tysięcy dolarów za sztukę. Ten sam człowiek mógł też załatwić pistolety „Llama”. Coburn przekroczy granicę legalnie w jednym z samochodów, po czym przyłączy się do Boulware’a, który również będzie miał samochód, po tureckiej stronie. Simons, Poche, Paul i Bill przekroczą granicę konno z przemytnikami. Dlatego właśnie potrzebna była im broń, na wypadek, gdyby przemytnicy zechcieli „zgubić” ich w górach. Po drugiej stronie spotkają się z Coburnem i Boulware’em. Potem udadzą się do najbliższego konsulatu amerykańskiego i wezmą nowe paszporty dla Paula i Billa. Następnie polecą do Dallas.
Był to dobry plan, musiał przyznać Coburn. Teraz uznał, że Simons słusznie upierał się przy przejściu granicznym w Sero, a nie w Barzaganie. W bardziej cywilizowanym, gęściej zaludnionym rejonie trudniej byłoby przekraść się przez granicę.
Do Teheranu powrócili następnego dnia. Wyjechali późno i większą część trasy przebyli nocą, aby zdążyć do miasta nad ranem, tuż po zakończeniu godziny policyjnej. Tym razem jechali południową trasą, przez niewielkie miasteczko Mahabad. Była to po prostu jednopasmowa polna droga, prowadząca przez góry. Pomimo fatalnej pogody – śniegu, lodu i silnych wiatrów – okazała się przejezdna i Simons postanowił tę właśnie drogę, nie zaś północną, wykorzystać do ucieczki.
O ile ta kiedykolwiek nastąpi.
* * *
Pewnego wieczoru Coburn przyszedł do hotelu Hyatt i powiedział Keane’owi Taylorowi, że na rano potrzebuje dwadzieścia pięć tysięcy dolarów w irańskich rialach.
Nie powiedział po co.
Taylor wziął od Gaydena dwadzieścia pięć tysięcy dolarów w setkach, a potem zadzwonił do znanego handlarza dywanów mieszkającego w południowej części miasta i uzgodnił kurs wymiany.
Kierowca Taylora, Ali, nie bardzo chciał jechać do miasta, szczególnie po zapadnięciu ciemności, ale po krótkim sporze ustąpił.
Poszli do sklepu. Taylor usiadł i zaczął pić herbatę z handlarzem dywanów. Weszło jeszcze dwóch Irańczyków. Jeden został przedstawiony jako ten, który dokona wymiany pieniędzy Taylora, drugi był jego gorylem – i wyglądał na to. Od czasu telefonu Taylora, powiedział handlarz dywanów, kurs wymiany zmienił się dość radykalnie – na korzyść handlarza.
– Czuję się obrażony! – rzekł gniewnie Taylor. – Nie będę z wami robił żadnych interesów!
– Lepszego kursu nigdzie pan nie dostanie – powiedział handlarz dywanów.
– Bzdura!
– To niebezpiecznie chodzić po tej części miasta z taką sumą pieniędzy.
– Nie jestem sam – powiedział Taylor. – Na zewnątrz czeka na mnie sześciu ludzi.
Skończył herbatę i wstał. Powoli wyszedł ze sklepu i wskoczył do samochodu.
– Wynośmy się stąd szybko, Ali!
Pojechał na północ. Taylor polecił Alemu jechać do innego handlarza dywanów, irańskiego Żyda, który miał sklep nie opodal pałacu. Handlarz właśnie zamykał, kiedy Taylor wszedł do środka.
– Potrzebuję wymienić dolary na riale – rzekł Taylor.
– Niech pan przyjdzie jutro – odparł tamten.
– Nie, potrzebuję to zrobić dzisiaj.
– Ile?
– Dwadzieścia pięć tysięcy dolarów.
– Nie mam tyle tutaj.
– Naprawdę muszę je mieć dzisiaj.
– A po co panu te pieniądze?
– To w związku z Paulem i Billem.
Handlarz dywanami skinął głową. Robił interesy z paroma ludźmi z EDS i wiedział, że Paul i Bill siedzą w więzieniu.
– Zobaczę, co się da zrobić.
Zawołał brata, który siedział na zapleczu, i wysłał go na zewnątrz. Następnie otworzył sejf i wyjął wszystkie swoje riale. Wraz z Taylorem liczyli pieniądze: handlarz dolary, a Taylor riale. Parę minut później zjawił się jakiś chłopak z naręczem riali. Rzucił je na kontuar i odszedł bez słowa. Taylor pojął, że handlarz dywanów zbiera wszystkie riale, jakie miał w zasięgu.
Jakiś młody mężczyzna przyjechał na skuterze, zaparkował przed sklepem i wszedł z torbą pełną riali. W tym czasie ktoś ukradł jego skuter. Młody człowiek rzucił pieniądze i pobiegł za złodziejem wrzeszcząc wniebogłosy.
Taylor cały czas liczył.
Ot, zwykły dzień pracy w ogarniętym rewolucją Teheranie.
* * *
John Howell przechodził metamorfozę. Z każdym dniem coraz mniej czuł się uczciwym amerykańskim adwokatem, a coraz bardziej – perfidnym perskim negocjatorem. Szczególnie zmieniły się jego poglądy na temat korupcji.
Mehdi, irański księgowy, który czasami pracował dla EDS, wyjaśniał mu tę sprawę tak:
– W Iranie wiele rzeczy załatwia się po znajomości. Jest kilka sposobów, aby zostać znajomym Dadgara. Ja na przykład siedziałbym co dzień przed jego domem, aż by do mnie przemówił. Ktoś inny mógłby zostać jego przyjacielem, dając mu dwieście tysięcy dolarów. Więc jeśli pan chce, mogę coś podobnego zaaranżować.