– Muszę tam pojechać, nawet jeśli to niebezpieczne. – Boulware uznał, że Fish jednak przesadza. – Gdzie mogę kupić lekki samolot? Fish potrząsnął głową.
– Posiadanie samolotów przez prywatne osoby jest w Turcji zabronione.
– A helikopter?
– Tak samo.
– Dobrze, więc czy mogę wynająć samolot?
– To jest możliwe. Tam, dokąd nie ma regularnych lotów, można zamówić czarter.
– Czy są regularne loty do strefy przygranicznej?
– Nie ma.
– No to dobrze.
– Jednakże czarterowanie jest tak niespotykane, że z pewnością zwróci uwagę władz…
– Nie chcemy robić niczego nielegalnego. Niemniej niepotrzebne nam zamieszanie, związane z jakimś dochodzeniem. Pozostawmy więc sobie możliwość czarteru. Niech pan dowie się o możliwości i cenę, ale proszę nie robić żadnych wstępnych rezerwacji. Na razie muszę zbadać możliwość dotarcia do tamtego rejonu drogą lądową. Jeśli nie zechce mi pan towarzyszyć, to nie szkodzi, proszę jednak znaleźć mi kogoś do towarzystwa.
– Zobaczę, co da się zrobić.
W ciągu następnych kilku dni spotkali się obaj parokrotnie. Początkowy chłód Mr Fisha znikł całkowicie i Boulware odczuł, że nawiązuje się między nimi nić przyjaźni. Mr Fish był bystry i rzeczowy. Choć nie był przestępcą, zawsze potrafił złamać prawo – domyślał się Boulware – o ile zysk równoważył ryzyko. Boulware podzielał ten pogląd, on też potrafił złamać prawo, w sprzyjających okolicznościach Mr Fish umiał także zadawać pytania i po trochu wyciągnął z Boulware’a całą historię. Boulware przyznał, że Paul i Bill zapewne nie będą mieli paszportów, lecz kiedy znajdą się już w Turcji, otrzymają nowe dokumenty w najbliższym konsulacie amerykańskim. Paul i Bill mogą mieć pewne kłopoty z wydostaniem się z Iranu i Boulware był przygotowany na to, że sam będzie musiał przekroczyć granicę, być może w lekkim samolocie, aby ich stamtąd wydostać. Żadna z tych rzeczy nie zaniepokoiła Mr Fisha tak bardzo, jak pomysł jazdy przez strony opanowane przez bandytów.
Jednakże kilka dni później przedstawił Boulware’a człowiekowi, który miał krewnych wśród górskich rozbójników. Mr Fish poinformował szeptem, że ów człowiek sam jest przestępcą – i rzeczywiście, wyglądał na takiego. Miał na twarzy bliznę i oczka jak paciorki. Powiedział, że może zapewnić Boulware’owi bezpieczny przejazd do granicy i z powrotem, jego krewni zaś mogą nawet pomóc mu przekroczyć granicę, jeśli będzie to konieczne.
Boulware zadzwonił do Dallas i opowiedział o tym planie Marvowi Staufferowi. Stauffer przekazał kodem wiadomość do Coburna, a ten powiedział o planie Simonsowi. Simons nie zgodził się: stwierdził, że nie można ufać przestępcy.
Boulware zirytował się. Tyle kłopotów, żeby to wszystko zaaranżować… czy Simons sądzi, że łatwo dotrzeć do takich ludzi? Jeśli ktoś chce podróżować przez krainę bandytów, to któż jak nie bandyta może go eskortować? Ale Simons był szefem i Boulware’owi nie pozostało nic innego, jak poprosić Mr Fisha, aby zaczął poszukiwania od nowa.
Tymczasem do Istambułu przylecieli Sculley i Schwebach.
Ta para zabijaków poleciała z Londynu przez Kopenhagę do Teheranu, kiedy Irańczycy znowu zamknęli lotnisko, tak więc Sculley i Schwebach dołączyli do Boulware’a w Istambule. Byli uziemieni w hotelu, czekając na to, aby coś się wreszcie wydarzyło. Cała trójka dostawała ze zniecierpliwienia białej gorączki. Schwebach przypomniał sobie czasy służby w „Zielonych Beretach” i usiłował nakłonić wszystkich do utrzymywania kondycji fizycznej za pomocą biegania w górę i w dół po schodach hotelowych. Boulware zrobił to raz i dał temu spokój. Zaczął ich denerwować Simons, a także Coburn i Peche, którzy siedzieli w Teheranie i nie robili nic. Dlaczego ci faceci nie potrafili tego załatwić? Potem Simons odesłał Sculleya i Schwebacha do Stanów. Radiostacje zostawili Boulware’owi.
Kiedy Mr Fish je zobaczył, o mało szlag go nie trafił. Powiedział Boulware’owi, że w Turcji posiadanie nadajników radiowych jest surowo zakazane. Nawet zwykłe radia tranzystorowe trzeba rejestrować, a to dlatego, że ich części mogły być wykorzystane przez terrorystów do sporządzenia nadajników.
– Czy pan nie rozumie, jak bardzo się pan rzuca w oczy? – wykrzykiwał do Boulware’a. – Rachunek za pańskie telefony wynosi tysiące dolarów co tydzień, a płaci pan gotówką. Nie prowadzi pan tu żadnych interesów. Pokojówki z pewnością widziały radiostacje i opowiadały o tym. Teraz z pewnością wzięli pana pod nadzór. Niech pan zapomni o swych przyjaciołach w Iranie – na pewno skończy tu pan w więzieniu.
Boulware zgodził pozbyć się radiostacji. Pozornie nieskończona cierpliwość Simonsa wyraźnie powodowała coraz to nowe kłopoty w wyniku kolejnych opóźnień. Teraz Sculley i Schwebach nie mogli już wrócić do Iranu, a w dalszym ciągu grupa nie miała radiostacji. Tymczasem Simons wciąż mówił „nie”. Fish wskazał, że są dwa przejścia graniczne między Iranem i Turcją, jedno w Sero, drugie w Barzaganie. Simons wybrał Sero. Fish dowodził, że Barzagan był większy i bardziej cywilizowany, a także, że będzie tam o wiele bezpieczniej, to nie przekonało Simonsa.
Boulware’owi znaleziono nowego towarzysza podróży do granicy. Fish miał znajomego, którego szwagier pracował w Milli Istihbarat Teskilati czyli MIT, jak tu nazywano turecki odpowiednik CIA. Nazwisko tego tajniaka brzmiało: Ilsman. Jego dokumenty miały zapewnić Boulware’owi opiekę ze strony armii w regionach opanowanych przez bandytów. „Bez tych papierów – powiedział Fish – zwykły obywatel narażony był na niebezpieczeństwo nie tylko ze strony bandytów, ale także armii tureckiej”.
Fish zachowywał się bardzo nerwowo. Po drodze na spotkanie z Ilsmanem przeciągnął Boulware’a przez cały rytuał tajemnych spotkań, ze zmienianiem samochodów i z przesiadaniem się do autobusu na pewnych odcinkach drogi, tak jakby chcieli zgubić ciągnący się za nimi „ogon”. Boulware nie uznał tego wszystkiego za potrzebne, ale przecież mieli odwiedzić całkowicie lojalnego obywatela, który całkiem przypadkowo pracował w wywiadzie. Boulware był jednak obcym w tym nie znanym mu kraju, a więc po prostu musiał zaufać Fishowi i postępować według jego rad.
Znaleźli się w wielkim, zaniedbanym domu mieszkalnym w nieznajomej dzielnicy miasta. Światła nie było, podobnie jak w Teheranie, toteż Mr Fish stracił nieco czasu, zanim odnalazł w ciemnościach właściwe mieszkanie. Na początku nikt nie odpowiedział na stukanie. Tym samym wszelkie próby dyskretnego postępowania spełzły na niczym – Mr Fish musiał przez dobre pół godziny walić do drzwi, tymczasem zaś wszyscy pozostali mieszkańcy budynku mieli okazję dobrze się przyjrzeć gościom. Boulware stał obok, czując się jak biały facet w Harlemie. W końcu jakaś kobieta otworzyła drzwi i Mr Fish wraz z Boulware’em weszli do środka.
Było to małe, obskurne mieszkanie, zatłoczone antycznymi meblami i słabo oświetlone świecami. Ilsman okazał się niskim, pękatym człowieczkiem, mniej więcej w wieku Boulware’a – trzydzieści pięć lat. Był tak gruby, że już od dłuższego czasu nie mógł oglądać własnych stóp. Patrząc na niego Boulware pomyślał o stereotypowych sierżantach policji z filmów – ubranych w zbyt obcisłe garnitury, przepocone koszule i z krawatami w tym miejscu, gdzie powinna być szyja, gdyby w ogóle mieli oni szyje.
Usiedli, a kobieta – pani Ilsman, jak domyślał się Boulware – podała herbatę. Znów jak w Teheranie! Boulware wyjaśnił sprawę, a Mr Fish tłumaczył. Ilsman był podejrzliwy. Poddał Boulware’a przesłuchaniu w sprawie dwóch amerykańskich uciekinierów. Skąd Boulware miał pewność, że są niewinni? Dlaczego nie mają paszportów? Co chcą wwieźć do Turcji? W końcu uznał, że Boulware nic przed nim nie ukrywał i wyraził zgodę na przewiezienie Paula i Billa z granicy do Istambułu, w sumie za osiem tysięcy dolarów.
Boulware zastanawiał się, czy Ilsman go nie kiwa. Przemycanie Amerykanów do własnego kraju mogło mu się wydać dość niecodziennym zajęciem, jak na agenta wywiadu. Ale gdyby Ilsman istotnie pracował w MIT, to kogo obawiał się Mr Fish, jeśli zachowywał takie środki ostrożności, gdy jechał wraz z Ralphem przez miasto?