Tysiące Irańczyków chciały wyjechać z kraju, tak samo usilnie jak Paul i Bill, a ci Irańczycy, podobnie jak Simons, umieli czytać mapę i widzieli na południu Zatokę Perską z przyjaznym Kuwejtem tuż po drugiej stronie. Straż przybrzeżna Kuwejtu świetnie o tym wiedziała. Gdziekolwiek Jackson się rozglądał, zawsze widział co najmniej jedną łódź patrolową, która, jak się wydawało, zatrzymywała wszystkie małe łodzie.
Perspektywy rysowały się ponuro. Jackson zadzwonił do Merva Stauffera w Dallas i stwierdził, że ucieczka przez Kuwejt jest niemożliwa.
* * *
Pozostawała więc Turcja.
Simons od początku wolał Turcję. Po pierwsze droga do granicy była krótsza niż nad Zatokę Perską. Ponadto Simons znał ten kraj; służył tam w latach pięćdziesiątych, szkoląc turecką armie w ramach amerykańskiego programu pomocy wojskowej. Znał nawet miejscowy język. Wysłał zatem Ralpha Boulware’a do Istambułu.
Ralph Boulware wychowywał się w barach. Jego ojciec, Beniamin Russell Boulware, był twardym i niezależnym Murzynem, który prowadził jeden po drugim kilka niewielkich interesów: sklep spożywczy, wynajem nieruchomości, nielegalną sprzedaż alkoholu. Ale przede wszystkim bary. Teoria wychowania dzieci Bena Boulware’a zakładała, że jeśli wiedział, gdzie one są, to wiedział też, co robią. Toteż trzymał swoich chłopaków w zasięgu wzroku – czyli głównie w barze. Nieszczególne to było dzieciństwo i Ralph miał wrażenie, że był dorosły przez całe życie.
Zrozumiał, że jest inny niż rówieśnicy, kiedy zaczął studia w college’u i spostrzegł, że jego kolegów interesują głównie gry hazardowe, picie alkoholu i kobiety. On już wiedział wszystko o szulerach, pijakach i dziwkach. Zrezygnował z college’u i zaciągnął się do lotnictwa wojskowego.
Przez dziewięć lat służby nie uczestniczył w żadnej akcji i choć ogólnie był z tego zadowolony, zastanawiał się jednak, czy w razie prawdziwej wojny znalazłby w sobie to, co jest potrzebne do walki. „Akcja uwolnienia Paula i Billa mogła dać mu możliwość przekonania się o tym” – myślał, ale Simons odesłał go z Paryża do Dallas. Wyglądało na to, że znowu trafił do służby tyłowej. I wtedy nadeszły nowe rozkazy.
Przekazał je Merv Stauffer, prawa ręka Perota, który pełnił teraz funkcję łącznika między Simonsem i rozproszonymi członkami grupy ratowniczej. Stauffer poszedł do sklepu elektronicznego i zakupił sześć pięciokanałowych kieszonkowych radiostacji nadawczo – odbiorczych, dziesięć
zasilaczy z zapasem baterii oraz urządzenie do zasilania radiostacji z akumulatora samochodowego. Cały ten sprzęt przekazał Boulware’owi i polecił mu spotkać się ze Sculleyem i Schwebachem w Londynie, przed udaniem się do Istambułu.
Stauffer dał mu również czterdzieści tysięcy dolarów w gotówce na łapówki i inne wydatki.
Wieczorem przed wyjazdem Boulware’a jego żona zaczęła domagać się pieniędzy. Przed wyjazdem do Paryża nic jej nie mówiąc wyjął z banku tysiąc dolarów – zawsze uważał, że nie ma to jak gotówka – Mary zaś odkryła później, jak niewiele zostało na ich wspólnym rachunku. Boulware nie chciał jej wyjaśniać, dlaczego wziął pieniądze, i na co je wydał. Mary upierała się, że potrzebuje pieniędzy. Boulware nie przejmował się tym zanadto; wiedział, że jego żona przebywa wśród dobrych przyjaciół, którzy zatroszczą się o nią. Jednak nie udało się mu zbyć jej jakimś wykrętem i – tak jak zawsze, kiedy Mary stawała się uparta – postanowił zrobić jej przyjemność. Poszedł do sypialni, gdzie stało pudełko z radiostacjami oraz czterdziestoma tysiącami dolarów, i odliczył pięćset. Mary weszła do sypialni, gdy to robił, i zobaczyła, co jest w pudełku. Boulware dał jej te pięć setek.
– Czy to ci wystarczy? – zapytał.
– Tak – odrzekła.
Spojrzała na pudełko, potem na męża.
– Nawet nie będę pytać – powiedziała i wyszła.
Boulware wyjechał następnego dnia. Spotkał w Londynie Schwebacha i Sculleya, dał im pięć z sześciu radiostacji, zatrzymując jedną dla siebie, po czym odleciał do Istambułu.
Prosto z lotniska udał się do biura Mr Fisha, przedsiębiorcy turystycznego.
Mr Fish przyjął go w wielkim pomieszczeniu biurowym, w którym oprócz niego siedziało jeszcze parę osób.
– Nazywam się Ralph Boulware i pracuję w EDS – zaczął Boulware. – Zdaje się, że zna pan moje córki, Stacy Elaine i Kecie Nicole. – Dziewczynki bawiły się z córkami Fisha podczas postoju ewakuowanych rodzin w Istambule.
Fish nie był nastawiony zbyt życzliwie.
– Chciałbym z panem porozmawiać – rzekł Boulware.
– Proszę, niech pan rozmawia. Boulware rozejrzał się po pomieszczeniu.
– Chcę porozmawiać z panem na osobności.
– Dlaczego?
– Zrozumie pan, gdy powiem panu to, co mam do powiedzenia.
– To są moi wspólnicy. Nie mamy przed sobą tajemnic.
Fish nie miał zamiaru ułatwiać sprawy Boulware’owi, ten zresztą domyślał się dlaczego. Były dwa powody. Po pierwsze, za wszystko, co Fish zrobił podczas ewakuacji, Don Norsworthy dał mu „napiwek” w wysokości stu pięćdziesięciu dolarów, co zdaniem Boulware’a było policzkiem dla Fisha. „Nie wiedziałem, co zrobić – tłumaczył się Norsworthy. – Ten facet wystawił rachunek na dwadzieścia sześć tysięcy dolarów. Ile miałem mu dać, dziesięć procent?”
Po drugie Pat Sculley opowiedział Fishowi idiotyczną bajeczkę o przemycaniu taśm komputerowych do Iranu. Mr Fish nie był ani głupcem, ani przestępcą – jak ocenił go Boulware – i oczywiście nie chciał mieć nic wspólnego z planem Sculleya.
Obecnie zaś uważał, że ludzie z EDS są: a) sknerami, b) nieudolnymi przestępcami.
Lecz Fish był niewielkim biznesmenem. Boulware rozumiał takich ludzi – wszak do nich należał jego ojciec. Tacy jak on posługiwali się dwoma językami: szczerością i gotówką.
– OK. Zacznijmy jeszcze raz – powiedział Boulware. – Kiedy było tu EDS, naprawdę pan im pomógł, był miły dla dzieci i w ogóle wiele dla nas zrobił. Kiedy oni wyjechali, nastąpiło nieporozumienie w kwestii okazania panu naszej wdzięczności. Jesteśmy zażenowani, że nie zostało to załatwione właściwie, i chciałbym wyrównać ten rachunek.
– Nie ma o czym mówić…
– Bardzo nam przykro – zakończył Boulware i odliczył Fishowi tysiąc dolarów setkami.
W pokoju zapanowała cisza.
– Mam zamiar zatrzymać się w hotelu Sheraton – powiedział Boulware. – Może porozmawiamy później.
– Pójdę z panem – stwierdził Fish.
Osobiście zarejestrował Boulware’a w hotelu i upewnił się, że pokój jest dobry, po czym zgodził się przyjść tego wieczoru na obiad do hotelowej restauracji.
„Fish to znaczący kombinator” – rozpakowując się myślał Boulware. Musiał być sprytny, skoro miał – jak się wydawało – dochodowy interes w tym niezmiernie ubogim kraju. Z doświadczenia ewakuowanych wynikało, że zrobił dla nich więcej, niż załatwianie rezerwacji hotelowych czy wydawanie biletów lotniczych. Dysponował odpowiednimi kontaktami, aby we właściwy sposób naoliwić kółka machiny biurokratycznej, jeśli sądzić tylko na podstawie tego, jak przepchnął wszystkie bagaże przez komorę celną. Pomógł również załatwić problem adaptowanego irańskiego niemowlęcia, które nie miało paszportu. Błąd EDS polegał na tym, że widziało w nim tylko kombinatora, zapominając o jego wysokiej klasie. Powodem nieporozumienia mógł być jego wygląd – tusza i mało wytworne ubranie. Nauczony poprzednimi błędami Boulware uznał, że poradzi sobie z Fishem.
Tego wieczoru powiedział mu, że musi udać się nad granicę turecko – irańską, aby spotkać uciekinierów z Iranu.
Mr Fish był przerażony.
– Pan nic nie rozumie – powiedział. – To straszne miejsce. Zamieszkują je Kurdowie i Azerowie, zupełnie dzicy górscy ludzie, którzy nie słuchają żadnej władzy. Wie pan, jak tam żyją? Z przemytu, grabieży i zabójstw. Osobiście nie odważyłbym się tam pojechać. Pan zaś, jako Amerykanin, jeśli tam pojedzie, nigdy już nie wróci. Nigdy.