Литмир - Электронная Библиотека

Czekając, aż zostaną wpuszczeni, przypomniał sobie wszystkie punkty, na które Simons kazał mu zwrócić szczególną uwagę – zabezpieczenie, liczbę strażników, uzbrojenie, rozplanowanie terenu, osłony, wysokie punkty… Lista była długa, a Simons potrafił sprawić, że człowiek starał się zapomnieć każdy szczegół jego instruktażu.

W bramie otworzyło się okienko. Majid powiedział coś w farsi. Brama otworzyła się i wszyscy trzej weszli do środka.

Bezpośrednio przed sobą, Coburn zobaczył podwórko z trawiastym klombem pośrodku kolistego podjazdu i zaparkowane dalej samochody. Za nimi stał czteropiętrowy gmach. Po lewej stronie znajdował się parterowy budynek, który widział z ulicy – ten z drutem kolczastym na dachu. Z prawej strony były następne stalowe drzwi.

Coburn miał na sobie długi, rozszerzający się ku dołowi płaszcz – Taylor nazywał go płaszczem „Maskotki Michelina” – można było bez trudu ukryć pod nim strzelbę, ale strażnicy przy bramie nie zrewidowali go. „Mógłbym mieć przy sobie osiem sztuk broni”, pomyślał. To dodawało otuchy – straż przy bramie była niedbała.

Zauważył też, że strażnik uzbrojony jest w niewielki pistolet.

Wszyscy trzej zostali zaprowadzeni do niskiego budynku po lewej stronie.

W rozmównicy był zarządzający więzieniem pułkownik wraz z drugim Irańczykiem. Gallagher ostrzegł Coburna, że ów drugi mężczyzna zawsze jest obecny w czasie odwiedzin i doskonale mówi po angielsku. Najprawdopodobniej jego zadaniem było przysłuchiwanie się rozmowom. Coburn powiedział Majidowi, że nie chce być podsłuchiwany w czasie rozmowy z Paulem, i Majid zgodził się odwrócić uwagę drugiego Irańczyka.

Coburn został przedstawiony pułkownikowi, ten zaś łamaną angielszczyzną oznajmił, że przykro mu z powodu Paula i Billa i ma nadzieję, iż wkrótce zostaną zwolnieni. Sprawiał wrażenie, że mówi szczerze. Coburn zauważył, że ani pułkownik, ani jego podsłuchujący towarzysz nie są uzbrojeni.

Drzwi otworzyły się i weszli Paul oraz Bill.

Obaj gapili się na Coburna. Byli zaskoczeni. Żadnego z nich nie uprzedzono, że Jay jest w mieście, a jego broda była dla nich dodatkowym wstrząsem.

– Co tu robisz, do cholery?! – zapytał Bill, uśmiechając się szeroko. Coburn uściskał ich serdecznie.

– Chłopie, nie mogę uwierzyć, że cię widzę – rzekł Paul.

– A co tam u mojej żony? – spytał Bill.

– Emily ma się świetnie, Ruthie także – odparł Coburn.

Majid zaczął mówić coś głośno do pułkownika i jego towarzysza.

Można się było domyślić po jego żywej gestykulacji, że opowiada im jakąś skomplikowaną historię. Rich Gallagher zaczął rozmawiać z Billem, a Coburn usiadł obok Paula.

Simons polecił Coburnowi wypytać Paula o rozkład zajęć w więzieniu i poinformować go o planie uwolnienia. Wybrali Paula, a nie Billa, ponieważ według Coburna, to Paul był w tej dwójce przywódcą.

– Jeżeli jeszcze się nie domyśliłeś – zaczął Coburn – to chcę ci powiedzieć, że mamy zamiar was wyciągnąć stąd. Choćby siłą, jeśli zajdzie potrzeba.

– Domyśliłem się – przytaknął Paul. – Ale nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.

– Dlaczego?

– Mogą być ofiary.

– Słuchaj. Ross zaangażował do tej operacji najlepszych ludzi na świecie.

Mamy wolną rękę…

– Nie jestem pewien, czy tego chcę.

– Nie będziemy pytać cię o pozwolenie, Paul. Paul uśmiechnął się.

– W porządku.

– A teraz potrzebuję nieco informacji. Gdzie spacerujecie?

– Tutaj, na podwórku.

– Kiedy?

– W czwartki.

Dziś był poniedziałek, Następny spacer odbędzie się więc 18 stycznia.

– Jak długo trwa ten spacer?

– Około godziny.

– O której?

– Różnie.

– Cholera! – Coburn próbował zachowywać się swobodnie, unikać podejrzanego ściszania głosu, czy zerkania przez ramię, aby zobaczyć, czy ktoś nie słucha. Miało to przecież wyglądać jak zwykła, towarzyska wizyta.

– Ilu strażników jest w więzieniu?

– Około dwudziestu. Wszyscy umundurowani, część uzbrojona w broń krótką.

– Nie mają karabinów?

– Cóż… żaden ze strażników nie ma karabinu, ale… Słuchaj, nasza cela jest akurat po drugiej stronie podwórka i ma okno. Widziałem, że rankiem zbiera się tam grupa około dwudziestu innych strażników, coś w rodzaju gwardii. Mają karabiny i noszą takie błyszczące hełmy. Najpierw mają apel, a potem nie widać ich przez resztę dnia… Nie wiem, co robią.

– Spróbuj się dowiedzieć.

– Spróbuję.

– Gdzie jest twoja cela?

– Kiedy stąd wyjdziesz, zobaczysz, że jej okno jest mniej więcej naprzeciwko. Gdyby liczyć od prawego kąta podwórza do lewego, będzie to trzecie okno. Ale wówczas gdy przychodzą odwiedzający, zamykają nam okiennice. Mówią, że nie powinniśmy oglądać przychodzących kobiet.

Coburn skinął głową, starając się to wszystko zapamiętać.

– Musicie zrobić dwie rzeczy – powiedział. – Po pierwsze: zbadać więzienie i wykonać możliwie dokładne pomiary. Przyjdę tutaj znowu i zabiorę je od ciebie, na ich podstawie będziemy mogli sporządzić plan. Po drugie: dbajcie o kondycję, ćwiczcie codziennie. Musicie być sprawni.

– OK.

– A teraz podaj mi rozkład dnia.

– Budzą nas o szóstej rano… – zaczął Paul.

Coburn natężył uwagę, wiedząc, że będzie musiał powtórzyć to wszystko Simonsowi. Mimo to w głębi duszy męczyła go myśl: „Skoro nie wiemy, o której mają spacer, to skąd u diabła będziemy wiedzieć, kiedy przeskoczyć przez mur?”

* * *

– Jest rozwiązanie. Odwiedziny – to właściwy moment – oznajmił Simons.

– Jak to – spytał Coburn.

– Jest to tak naprawdę jedyna sytuacja, kiedy możemy mieć pewność, że obaj znajdą się poza pawilonem więziennym i w ściśle określonym momencie można będzie ich przechwycić.

Coburn przytaknął. Siedzieli w trójkę w salonie domu Keane’a Taylora. Był to duży pokój zasłany perskim dywanem. Siedzieli na krzesłach blisko siebie, wokół stolika do kawy. Obok krzesła Simonsa rósł na dywanie mały pagórek popiołu z cygar. Taylor wścieknie się.

Coburn czuł się wykończony. Przesłuchanie, jakie urządził mu Simons – było o wiele bardziej męczące, niż się spodziewał. Kiedy był już pewien, że powiedział wszystko, Simons wymyślał następne pytania. Kiedy coś niezbyt dokładnie zapamiętał, Simons zmuszał go, aby sobie przypomniał. Zadając odpowiednie pytania wydusił z niego także informacje, których nawet świadomie nie zarejestrował.

– Scenariusz z furgonetką i drabiną odpada – stwierdził Simons. – Słabym punktem więzienia jest teraz kiepska dyscyplina strażników. Możemy przemycić tam dwóch ludzi jako odwiedzających ze strzelbami albo pistoletami schowanymi pod płaszczami. Załóżmy, że Paul i Bill wyjdą do rozmównicy, nasi dwaj ludzie po cichu obezwładnią pułkownika i jego podsłuchującego kompana, po cichu i bez trudu. Gdyby jednak podniósł alarm…

– Co wtedy?

– Wtedy powstaje problem. Czterej ludzie będą musieli wyjść z budynku, przekroczyć podwórko, dotrzeć do bramy, otworzyć ją albo przeskoczyć, wyjść na ulicę i wsiąść do samochodu…

– To jest możliwe – wtrącił Coburn. – Przy bramie jest tylko jeden strażnik.

– Niepokoi mnie jednak kilka rzeczy – stwierdził Simons. – Po pierwsze: okna w wysokim budynku wychodzą na podwórko. Kiedy nasi ludzie będą na podwórzu, każdy kto spojrzy przez okno, zobaczy ich. Po drugie: gwardziści w połyskujących hełmach i z karabinami. Cokolwiek się zdarzy, nasi ludzie będą musieli zwolnić przy bramie. I jeżeli chociaż jeden gwardzista z karabinem ich zobaczy, będzie walił, jak na strzelnicy.

– Nie wiemy, czy gwardziści są w wysokim budynku.

– Nie wiemy, czy ich tam nie ma.

– To chyba niewielkie ryzyko…

– Nie będziemy podejmować żadnego niepotrzebnego ryzyka. Po trzecie: poruszanie się w tym przeklętym mieście jest zupełnie do kitu. Nie możemy liczy na to, że po prostu wskoczymy do samochodu i odjedziemy. Możemy nadziać się na demonstrantów i o pięćdziesiąt jardów dalej. Nie. To wszystko musi się odbyć spokojnie. Musimy mieć czas. Jaki jest ten pułkownik więzienia?

43
{"b":"101330","o":1}