Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Allen – powiedziałam głośno. – Gdzie jesteś?

Nagle przyszło mi do głowy, że skoro jestem w okolicy, to nie zawadzi zajrzeć do Irenę Tully. Chciałam pokazać jej zdjęcie Allena Shempsky'ego. Nigdy nie wiadomo, co może odblokować ludzką pamięć.

– Mój Boże – przywitała mnie Irenę. – Wciąż szukasz Freda? – Spojrzała ciekawie na buicka. – Jest z tobą babcia?

– Babcia w domu. Miałam nadzieję, że zechce pani rzucić okiem na jeszcze jedno zdjęcie.

– Czy to znowu nieboszczyk?

– Nie. Ten jest żywy.

Pokazałam jej fotografię rodzinną Shempskych.

– Jakie ładne – powiedziała Irenę. – Urocza rodzina.

– Rozpoznaje pani tu kogoś?

Trudno mi tak od razu powiedzieć. Mogłam gdzieś widzieć tego mężczyznę, ale nie wiem dokładnie, gdzie to było.

– Czy to może być ten sam człowiek, z którym Fred rozmawiał na parkingu?

– Chyba tak. Jeśli to nie był on, to ktoś bardzo do niego podobny. Wyglądał tak zwyczajnie. Pewnie dlatego nie mogę go sobie przypomnieć. Nie miał w sobie po prostu nic szczególnego. Nie nosił oczywiście kapelusza Mickey Mouse ani szortów.

Wzięłam od niej zdjęcie.

– Dzięki. Bardzo mi pani pomogła.

– Przychodź o każdej porze – zapraszała. – Masz zawsze takie ciekawe zdjęcia.

Ominęłam ulicę prowadzącą do mojego domu i jechałam dalej wzdłuż Hamilton, w stronę Burg. Myśląc o bombie, wpadłam na pewien plan. Ponieważ nigdzie się wieczorem nie wybierałam, postanowiłam zamknąć buicka w garażu rodziców, a ojca namówić, żeby mnie odwiózł swoim wozem. Buick stałby sobie bezpiecznie w domu rodziców, a ja dostałabym przy okazji kolację.

Nie groziło mi, że garaż będzie akurat zajęty, bo ojciec nigdy z niego nie korzystał. Używał go jako magazynu na puszki z olejem i stare opony. Pod ścianą ustawił warsztat z imadłem i pojemnikami na gwoździe i inne rzeczy. Nigdy nie widziałam, by ojciec przy nim pracował, ale kiedy miał już dość mojej babki, chował się w garażu i palił cygaro.

– Oho – oświadczyła babka na mój widok. – Niedobrze. Gdzie ten czarny samochód?

– Skradziono go.

– Tak szybko? Nie miałaś go nawet jeden dzień. Poszłam do kuchni i wzięłam klucze od garażu.

– Chcę zostawić u was buicka na noc – wyjaśniłam matce. – Nie będzie wam przeszkadzał? Matka chwyciła się za serce.

– Mój Boże, przez ciebie wysadzą nam garaż w powietrze.

– Nikt nie wysadzi wam garażu. Dopóki się nie upewni, że w nim jestem.

– Jest szynka na kolację – poinformowała matka. -Zostaniesz?

– Pewnie.

Wprowadziłam buicka do garażu, zamknęłam drzwi na cztery spusty i weszłam do domu, by uraczyć się szynką.

– Jutro miną dwa tygodnie, jak nie ma Freda – zauważyła przy stole babka. – Byłam pewna, że się do tej pory pokaże, w taki czy inny sposób. Nawet kosmici nie przetrzymują tak długo ludzi. Zwykle sondują człowiekowi wnętrzności i puszczają go wolno.

Ojciec tylko pochylił się nad swoim talerzem.

– Może zaczęli też sondować Freda, a on wykorkował. Jak myślisz, co wtedy zrobili? Wyrzucili go za burtę? Może ich statek przelatywał akurat nad Afganistanem i właśnie tam wuja wysadzili, a my nigdy już go nie znajdziemy? Dobrze, że nie jest kobietą, jeśli brać pod uwagę możliwość lądowania w Afganistanie. Słyszałam, że nie traktują tam kobiet za dobrze.

Matka zastygła z widelcem w powietrzu, a jej wzrok powędrował w stronę okna. Nasłuchiwała przez jakiś czas, po czym znów zabrała się do jedzenia.

– Nikt nie zbombarduje garażu – uspokoiłam ją. – Jestem tego prawie pewna.

– O rany, ale byłoby fajnie, gdyby ktoś go wysadził w powietrze – wyznała babka. – Miałybyśmy o czym gadać u fryzjera.

Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie oddzwonił do mnie Komandos. To było do niego niepodobne, zwykle odpowiadał natychmiast. Położyłam sobie torbę na kolanach i wsunęłam rękę w gąszcz śmiecia, by znaleźć telefon komórkowy.

– Czego szukasz? – spytała babka.

– Komórki. Mam tyle drobiazgów w torbie, że nigdy nie mogę niczego znaleźć.

Wyjmowałam wszystko po kolei i wykładałam na stół. Pojemnik z lakierem do włosów, szczotkę, kosmetyczkę, latarkę, minilornetkę, tabliczki z numerem rejestracyjnym beemki, lakier do paznokci, paralizator elektryczny.

Babka nachyliła się nad stołem.

– Co to jest?

– Paralizator.

– Co on robi?

Emituje ładunki elektryczne.

Ojciec nabrał na widelec kolejną porcję szynki, skupiając uwagę wyłącznie na swoim talerzu.

Babka wstała z miejsca i obeszła stół, by przyjrzeć się broni z bliska.

– Jak się tym posługujesz? – dopytywała się, biorąc paralizator do ręki i oglądając go uważnie. – Jak to działa? Wciąż grzebałam w torbie.

– Przystawiasz lufę do czyjegoś ciała i naciskasz spust – wyjaśniłam.

– Stephanie, odbierz to babce, zanim sama się porazi.

– Jest! – wykrzyknęłam triumfalnie. Wygrzebałam z torby komórkę i spojrzałam w okienko. Rozładowana bateria. Nic dziwnego, że Komandos nie zadzwonił.

– Zobacz, Frank – zwróciła się babka do ojca. – Widziałeś kiedyś coś takiego? Stephanie mówi, że wystarczy tym kogoś dotknąć i nacisnąć spust…

Ja i matka zerwałyśmy się na równe nogi.

– Nie!

Za późno. Babka przystawiła ojcu lufę do ramienia. Bzzzz.

Oczy ojca straciły blask, z ust wypadł mu kawałek szynki, po czym ojciec runął na podłogę.

– To paralizator! – wrzasnęłam na babkę. – Taki jest skutek, kiedy się go użyje!

Babka pochyliła się nad ojcem.

– Zabiłam go?

Matka klęczała już obok babki.

– Frank? – krzyczała. – Słyszysz mnie, Frank? Zbadałam mu puls.

– Okay – powiedziałam. – Babka zrobiła mu tylko jajecznicę z kilku komórek mózgowych. Ocknie się. Za parę minut będzie jak nowo narodzony.

Ojciec otworzył jedno oko i puścił bąka.

– Ojoj, komuś się wypsnęło – zauważyła babka. Odskoczyłyśmy do tyłu, rozganiając rękami zepsute powietrze.

– Mam smaczne ciasto czekoladowe na deser – poinformowała matka.

Skorzystałam z telefonu w kuchni i zostawiłam Komandosowi nową wiadomość na sekretarce.

Przepraszam za moją komórkę. Siadła mi bateria. Będę w domu za jakieś pół godziny. Muszę z tobą pogadać.

Potem zadzwoniłam do Mary Lou i poprosiłam, żeby podwiozła mnie do domu. Uważałam, że nie powinnam prosić o to ojca, skoro dopiero co oberwał ładunkiem elektrycznym. Nie chciałam też fatygować matki. Musiałaby zostawić ojca i babkę samych w domu. Ale przede wszystkim nie chciałam być przy awanturze, jaką ojciec zrobi babce, gdy się ocknie.

– Nie mogłam się wprost doczekać, kiedy wreszcie zadzwonisz – wyznała Mary Lou, kiedy wsiadłam do jej wozu. – Jak ci poszło zeszłej nocy z Morellim?

– Niewiele się wydarzyło. Rozmawialiśmy o sprawie, nad którą teraz pracuje, a potem odwiózł mnie do domu.

– To wszystko?

– Mniej więcej.

– Żadnego bara-bara?

– Żadnego.

– Pozwolisz, że podsumuję. Zeszłej nocy byłaś z dwoma najbardziej pociągającymi facetami na świecie i nie zbajerowałaś żadnego z nich?

– Bajerowanie mężczyzn to nie wszystko. Są w życiu jeszcze inne rzeczy.

– Co na przykład?

– Bajerowanie siebie.

– Nie wiesz, że od masturbacji można oślepnąć?

– Nie to miałam na myśli! Chciałam powiedzieć, że można być zadowolonym z samego siebie. Rozumiesz, tak jak wtedy, gdy wykonujesz dobrze jakąś robotę. Albo ustanawiasz dla siebie twarde zasady i ich przestrzegasz.

Mary Lou obrzuciła mnie pełnym powątpiewania spojrzeniem.

– Że co?

– No dobra, nigdy nie zdobyłam się na nic takiego, ale przecież mogłabym!

– A świnie umieją fruwać – skomentowała Mary Lou. – Osobiście wolałabym orgazm.

Skręciła na parking i zahamowała tak gwałtownie, że pasy wpiły się nam w ramiona.

– Rany Boga! – zawołała. – Widzisz to samo, co ja? Tuż przy wejściu, w cieniu, stał mercedes Komandosa.

– Cholera – zaklęła Mary Lou. – Gdyby to na mnie czekał, potrzebowałabym środków uspokajających.

Komandos opierał się o wóz, ręce skrzyżował na piersi. Stał bez ruchu i wyglądał groźnie w wieczornej ciemności. Nie dziwiłam się Mary Lou.

51
{"b":"101303","o":1}