Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Teraz byłam w kropce. Nie wiedziałam, z której strony domu mam prowadzić obserwację. Bałam się, że nie zauważę, jak Morelli wychodzi z mieszkania. Zanim dobiegłabym do wczu i ruszyła za nim, byłoby już pewnie za późno. Mogłyśmy się z Mary Lou rozdzielić, ale nie po to wzięłam ją ze sobą, żeby się rozdzielać. Potrzebna mi była jeszcze jedna para oczu wypatrujących Ramireza.

– Chodźmy – powiedziałam, przemykając się w stronę domu. – Musimy podejść bliżej.

Przycisnęłam nos do szyby w drzwiach kuchennych. Widziałam całe mieszkanie na przestrzał, łącznie z jadalnią. Słyszałam włączony telewizor, ale był poza zasięgiem mojego wzroku. Tak jak Morelli.

– Widzisz go? – dopytywała się Mary Lou.

– Nie.

Razem ze mną zaglądała do środka przez szybę.

– Szkoda, że nie widać stąd drzwi frontowych. Jak się zorientujemy, czy wyszedł?

– Zgasi światło.

Cyk. Światło zgasło, a my usłyszałyśmy, jak ktoś wychodzi z domu.

– Cholera!

Odskoczyłam od drzwi kuchennych i pędem ruszyłam w stronę samochodu.

Mary Lou pobiegła za mną i muszę powiedzieć, że szło jej całkiem nieźle, zważywszy na obcisłe spodnie i kowbojskie buty, a także fakt, iż miała nogi krótsze od moich o kilka centymetrów.

Wpakowałyśmy się jedna przez drugą do wozu. Mary Lou udało się wepchnąć kluczyk do stacyjki i po chwili samochód młodej mamuśki przestawił się na tryb pościgowy. Wypadłyśmy zza zakrętu i zdążyłyśmy zobaczyć, jak tylne światła samochodu Morellego znikają, gdy skręcił w prawo dwie przecznice dalej.

– Świetnie – uznałam. – Nie będziemy trzymać się zbyt blisko, żeby nas nie zauważył.

– Myślisz, że jedzie na spotkanie z Terry?

– Możliwe. Albo chce zluzować kogoś na obserwacji.

Teraz, kiedy pierwsze emocje już opadły, trudno było mi uwierzyć, że Joe jest zaangażowany erotycznie czy uczuciowo. Ta cała historia nie miała najmniejszego związku z Joem mężczyzną. Raczej z Joem policjantem. Joe nie dałby się wplątać w konszachty z Grizollimi.

Powiedział mi, że oboje z Terry mają coś wspólnego – że są oboje w tej samej branży. Podejrzewałam, że o to właśnie chodzi. Nie mogłam wykluczyć, że pracują razem, choć trudno było sobie wyobrazić, na jakiej płaszczyźnie. A ponieważ w mieście byli federalni, domyślałam się, że zaplątany jest w to Vito Grizolli. Może Joe i Terry działali jako mediatorzy między Yitem a federalnymi? A zainteresowanie Mokrego czekami potwierdzało moją teorię o defraudacji. Choć nie bardzo rozumiałam, dlaczego władze federalne miałyby się interesować podkradaniem pieniędzy.

Joe skręcił w Hamilton, przejechał z pół kilometra i zatrzymał się przy supermarkecie. Mary Lou przemknęła obok niego, objechała kwartał ulic i stanęła po drugiej stronie ulicy z wyłączonymi światłami. Joe wyszedł ze sklepu z torbą w ręku i wsiadł do samochodu.

– Rany Boga, dałabym się porąbać, żeby wiedzieć, co ma w tej torbie – powiedziała Mary Lou. – Sprzedają w tej sieci kondomy? Nigdy nie zwróciłam uwagi.

– Ma tam coś słodkiego – domyślałam się. – Założyłabym się, że lody. Czekoladowe.

– A ja obstawiam, że zawiezie je do Terry. Uruchomił silnik i ruszył z powrotem wzdłuż Hamilton.

– Nie jedzie do Terry – powiedziałam. – Wraca do domu.

– Kiepsko. Myślałam, że obejrzę sobie jakiś numerek.

Nie chciałam oglądać żadnych numerków. Chciałam tylko znaleźć wuja Freda i żyć dalej. Niestety, wiedziałam, że niczego się nie dowiem, jeśli Morelli spędzi noc przed telewizorem, obżerając się lodami.

Mary Lou trzymała się jedną przecznicę za Joem, nie tracąc go z oczu. Zaparkował pod swoim domem, a my za najbliższym rogiem, tak jak wcześniej. Wysiadłyśmy z wozu Mary Lou mamuśki, pognałyśmy z powrotem alejką i zatrzymałyśmy się na skraju podwórza. W kuchni paliło się światło, a Morelli krzątał się przy oknie.

– Co on robi? – zachodziła w głowę Mary Lou. – Co on robi?

– Bierze łyżeczkę. Miałam rację. Wyszedł po lody. Światło zgasło i Morelli zniknął. Razem z Mary Lou przemknęłam przez podwórze i zajrzałam do kuchni.

– Widzisz go? – spytała Mary Lou.

– Nie. Zniknął.

– Nie słyszałam, żeby ktoś otwierał drzwi wejściowe.

– Fakt, nie włączył też telewizora. Schował się gdzieś. Mary Lou przysunęła się bliżej.

– Niedobrze, że spuścił żaluzje od frontu.

– Spróbuję następnym razem spełnić wasze życzenia -odezwał się Morelli tuż za naszymi plecami.

Odskoczyłyśmy z wrzaskiem, ale on przytrzymał nas za kurtki.

– No i kogo my tu mamy? Dziewczęta mają wychodne? – zapytał.

– Szukamy mojego kota – tłumaczyła nieporadnie Mary Lou. – Polazł gdzieś. Wydawało nam się, że widziałyśmy go na twoim podwórzu.

Morelli uśmiechnął się do niej.

– Miło cię widzieć, Mary Lou. Kopę lat.

– Dzieciaki – wyjaśniła Mary Lou. – Piłka nożna, przedszkole, Kenny i ciągłe infekcje ucha…

– Co u Lenny'ego?

– Świetnie. Szuka kogoś do firmy. Jego ojciec przechodzi na emeryturę.

Lenny po skończeniu szkoły wszedł od razu w rodzinny interes, Stankovik i Synowie, Hydraulika i Ogrzewanie. Nieźle zarabiał, ale często cuchnął jak stojąca woda i stalowe rury.

– Muszę pogadać ze Stephanie – powiedział Morelli.

Mary Lou zaczęła się wycofywać.

– Nie będę przeszkadzać. Mam wóz za rogiem. Morelli otworzył drzwi do kuchni.

– Ty – rzucił do mnie, puszczając moją kurtkę. -Wejdź do domu. Zaraz wracam. Odprowadzę tylko Mary Lou do samochodu.

– Nie trzeba – zapewniła go Mary Lou, wyraźnie zdradzając podenerwowanie, jakby lada chwila miała rzucić się do ucieczki. – Trafię bez problemu.

– Tu jest ciemno – zauważył Morelli. – Nie mówiąc już o tym, że namieszała ci w głowie ta kowbojka. Nie spuszczę cię z oka, dopóki nie znajdziesz się w swoim wozie.

Zrobiłam, jak kazał. Wsunęłam się do domu, a Morelli odprowadził Mary Lou do wozu. Jak tylko zniknęli w alejce, szybko przejrzałam identyfikator rozmów telefonicznych. Nabazgrałam numery na bloczku przy aparacie, wyrwałam kartkę i wepchnęłam do kieszeni. Ostatnią rozmowę przeprowadzono z numerem zastrzeżonym. Abonent niedostępny. Gdybym o tym wiedziała, nie tak szybko posłuchałabym Morellego.

Lody wciąż stały na szafce. I roztapiały się. Uznałam, że powinnam je zjeść, by nie roztopiły się do końca. Szkoda byłoby je wyrzucić.

Delektowałam się właśnie ostatnią łyżeczką, kiedy wrócił Morelli. Zamknął za sobą drzwi na klucz i spuścił rolety.

Uniosłam zaskoczona brwi.

– Nic osobistego – wyjaśnił. – Ale chodzą za tobą źli ludzie. Nie chcę, by ktoś cię ustrzelił przez moje okno kuchenne.

– Myślisz, że sytuacja jest aż tak poważna?

– Kotku, podłożyli ci bombę w samochodzie. Zaczęłam się do tego wszystkiego przyzwyczajać.

– Jak nas zauważyłeś?

– Zasada numer jeden – jak przyciskasz nos do czyjejś szyby… nie gadaj w tym czasie. Zasada numer dwa -podczas obserwacji nie korzystaj z wozu, na którego rejestracji widnieje nazwisko twej najlepszej przyjaciółki. Zasada numer trzy – nie lekceważ wścibskich sąsiadów. Zadzwoniła do mnie pani Rupp z pytaniem, dlaczego stoicie w alejce i gapicie się w jej okno. Zastanawiała się, czy wezwać policję. Wyjaśniłem, że najpewniej chodzi o moje okno, przypominając, że to ja jestem policją, nie musi więc zawracać sobie głowy kolejnym telefonem.

– To wszystko twoja wina, bo mi nic nie mówisz -wytłumaczyłam.

– Gdybym ci powiedział, ty powiedziałabyś Mary Lou, ona powiedziałaby Lenny'emu, Lenny powiedziałby chłopakom z firmy, a nazajutrz wszystko można by przeczytać w gazetach.

– Mary Lou nic nie mówi Lenny'emu – zapewniłam.

– Co ona, do cholery, miała na sobie? Wyglądała jak sadystka z sąsiedztwa. Brakowało jej tylko bicza i alfonsa przy boku.

– Chciała w ten sposób coś zamanifestować. Morelli popatrzył na mój arsenał.

– A co ty manifestujesz?

– Strach.

Pokręcił głową z niedowierzaniem.

– A wiesz, jaki strach ja odczuwam? Że pewnego dnia możesz zostać matką moich dzieci.

45
{"b":"101303","o":1}