Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– To taka robota, jak wtedy, gdy ten gość wysadził się przy twojej pomocy w powietrze? Albo jak zgubiłaś szejka? Zaraz, zaraz. – Uderzyła się w czoło. – Chcesz nam powiedzieć, że Komandos dał ci wóz, bo z nim pracujesz?

Odchrząknęłam i starłam rąbkiem koszuli odcisk kciuka z tylnego błotnika.

Lula i Connie zaczęły się uśmiechać.

– Cholera. – Lula stuknęła mnie w ramię. – Idziesz na całego, dziewczyno.

– To nie ten rodzaj pracy – powiedziałam. Lula uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Nic nie mówiłam o żadnej pracy. Słuchaj, Connie, czy ja coś mówiłam o jakiejś pracy?

– Wiem, o czym myślicie – zapewniłam. Do dyskusji włączyła się Connie.

– Zastanówmy się… Najpierw jest seks oralny. Potem seks regularny. A potem jest…

– Coraz cieplej – podjudzała ją Lula.

– Wszyscy, którzy pracują dla Komandosa, jeżdżą czarnymi wozami – broniłam się rozpaczliwie.

– Daje im terenówki – przerwała mi Lula. – Nie daje im porsche boxterów. Zagryzłam wargę.

– Uważacie, że czegoś ode mnie chce?

– Komandos nie daje nic za darmo – poinformowała Lula. – Prędzej czy później dostaje swoje. I chcesz nam wmówić, że nie wiesz, co to jest?

– Miałam tylko nadzieję, że wziął mnie do zespołu swoich chłopaków, a wóz jest potrzebny do roboty.

– Widziałam, jak na ciebie patrzy – nie ustępowała Lula. – I wiem, że na chłopaków tak nie patrzy. Trzeba cię chyba oświecić. Mnie by to nie przeszkadzało, tak szczerze mówiąc. Gdybym mogła położyć dłonie na ciele tego mężczyzny, to sama kupiłabym mu porsche.

Podjechałyśmy pod centrum handlowe. Zaparkowałam obok banku.

– Co tu robimy? – chciała wiedzieć Lula.

Dobre pytanie. Odpowiedź nie była wcale taka prosta.

– Mam dwa czeki, które chcę pokazać kuzynce. Jest tu kasjerką.

– Coś szczególnego z tymi czekami?

– Tak. Tyle że nie wiem co. – Pokazałam je Luli. – Co o nich myślisz?

– Wyglądają jak zwykłe pieprzone czeki.

W banku było o tej porze tłoczno, stanęłyśmy więc w kolejce do okienka Leony. Czekając, zerkałam w stronę gabinetu Shempsky'ego. Drzwi były uchylone. Widziałam go przy biurku, rozmawiał akurat przez telefon.

– Cześć – powitała mnie Leona, kiedy dotarłam do okienka. – Co nowego?

– Chciałam cię spytać o ten czek. – Podałam jej dokument. – Widzisz tu coś dziwnego? Obejrzała go z obu stron.

– Nie.

Dałam jej z kolei czek Freda dla RGC.

– A ten?

– Jest w porządku.

– A rachunek?

– Sprawdzę. – Postukała w klawiaturę i spojrzała na ekran. – Szybkie wpływy i szybkie wypłaty. Przypuszczam, że to jakieś małe konto na poziomie lokalnym.

– Dlaczego tak myślisz?

– RGC to największa firma tego typu w okolicy, a widzę tu bardzo mało transakcji. Ja też korzystam z jej usług, a moje czeki przechodzą przez Citibank. Jak się pracuje w tym interesie, zwraca się uwagę na takie rzeczy.

– A ten czek dla kablówki?

Leona ponownie mu się przyjrzała.

– To samo. Moje czeki są realizowane gdzie indziej.

– Nie wydaje ci się dziwne, że klienci są przypisani do dwóch różnych banków? Wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Chyba nie, skoro jest tak w przypadku aż dwóch firm.

Podziękowałam Leonie i schowałam czeki do torby. A kiedy się odwróciłam od okienka, omal nie wpadłam na Shempsky'ego.

– Oj! – zawołał, odskakując na bok. – Nie zamierzałem cię staranować. Chciałem tylko spytać, jak ci idzie.

– Świetnie.

Przedstawiłam Lulę i pomyślałam, że Shempsky ma dużo taktu. Jakby nie dostrzegał jej krzykliwie pomarańczowych włosów. Ani też faktu, że wcisnęła sto kilo kobiecego ciała w zbyt obcisłe rajstopy, T-shirt i kurtkę ze sztucznego futra z obszyciem przypominającym różową grzywę lwa.

– No i co z tym czekiem? – zainteresował się Shempsky. – Rozwiązałaś zagadkę?

– Jeszcze nie, ale jestem na dobrej drodze. Znalazłam podobny czek z innej firmy. I co ciekawe, oba zostały zrealizowane tutaj.

– Co w tym ciekawego?

Postanowiłam skłamać. Nie chciałam mieszać w to Leony czy Margaret Burger.

– Czeki, które ja wypisuję dla tych firm, są realizowane gdzie indziej. Nie uważasz, że to dziwne? Shempsky uśmiechnął się.

– Absolutnie nie. Firmy często utrzymują niewielkie lokalne konta, ale większość pieniędzy gromadzą gdzie indziej.

– Słyszałam o tym – wtrąciła Lula.

– Masz przy sobie ten drugi czek? – spytał Shempsky. – Chcesz, żebym go obejrzał?

– Nie, ale dzięki za propozycję.

– Rany, uparta jesteś – zauważył. – Podziwiam cię. Pewnie podejrzewasz, że ma to związek ze zniknięciem Freda.

– Niewykluczone.

– A teraz dokąd?

– Do RGC. Muszę wreszcie załatwić, żeby zrobili porządek z tym rachunkiem. Byłam u nich już w zeszły piątek, ale Lipinski popełnił akurat samobójstwo.

– Niesprzyjający moment na załatwianie interesów -zauważył Shempsky.

– Fakt.

Obdarzył mnie przyjacielskim uśmiechem bankiera.

– No to powodzenia.

– Ona nie potrzebuje powodzenia – zauważyła Lula. -Jest niesamowita. Zawsze zdobywa swojego faceta, rozumie pan, o co mi chodzi. Jest taka dobra, że prowadzi porsche. Ile zna pan łowczyń nagród, które jeżdżą takim wozem?

– To samochód firmowy – wyjaśniłam Shempsky'emu.

– Wspaniały wóz – przyznał. – Widziałem wczoraj, jak nim odjeżdżałaś.

Wreszcie poczułam, że jestem na dobrej drodze. Miałam pewną teorię, która pozwalała powiązać to wszystko ze sobą. Dopiero się wykluwała, ale warto było nad nią popracować. Ruszyłam w stronę Hamilton i przecięłam South Broad. Skręciłam w dzielnicę przemysłową i z ulgą stwierdziłam, że nigdzie nie widać migających świateł i policyjnych radiowozów. Żadnych ludzkich tragedii. Na placu przed biurem RGC nie stały śmieciarki i nie pachniało brzydko. Najwyraźniej środek dnia to najlepsza pora na odwiedziny w firmie śmieciarskiej.

– Mogą być trochę przewrażliwieni – powiedziałam do Luli.

– Chcesz, to ci pokażę, jak wygląda człowiek przewrażliwiony – odparła Lula. – Mam tylko nadzieję, że zamalowali ścianę.

Biuro nie wyglądało na świeżo odnowione, ale i nie było zbryzgane krwią. Za kontuarem, przy biurku, siedział jakiś mężczyzna. Był po czterdziestce, miał kasztanowe włosy i odznaczał się szczupłą budową ciała. Podniósł wzrok, kiedy weszłyśmy do środka.

– Chciałabym zaktualizować rachunek – wyjaśniłam. -Rozmawiałam o tym z Lanym, ale nic z tego nie wyszło. Pan się tym teraz zajmuje?

Wyciągnął dłoń.

– Mark Stemper z biura w Camden. Jestem tu przeniesiony czasowe.

– Czy to ta ściana, na której rozprysnął się mózg? -Lula machnęła ręką w tę stronę. – Nie wygląda na pomalowaną. Jak żeście ją doszorowali? Mnie nigdy nie udało się domyć zakrwawionej ściany.

– Zatrudniliśmy wyspecjalizowaną ekipę – wyjaśnił Stemper. – Nie wiem dokładnie, czego użyto.

– O rany, to kiepsko, bo i mnie by się coś takiego przydało.

Spojrzał na nią podejrzliwie.

– Często ma pani krew na ścianach?

– Tak po prawdzie, to nie zawsze są ściany w moim domu.

– Wróćmy może do sprawy – wtrąciłam.

– Nazwisko?

– Fred Shutz.

Sprawdził w komputerze i pokręcił głową.

– Nie ma tu nikogo o takim nazwisku.

– No właśnie.

Wyłuszczyłam mu sprawę i pokazałam czek.

– Nie korzystamy z usług tego banku – powiedział.

– Może macie tam drugie konto?

– Nie. Każde biuro działa tak samo. Wszystko idzie przez Citibank.

– Jak więc wyjaśni pan sprawę tego czeku?

– Nie wiem, jak ją wyjaśnić.

– Czy pracowali tu tylko Martha Deeter i Lany Li-pinski?

– W tym biurze? Tak.

– Kiedy ktoś przesyła opłatę kwartalną, co się z nią dzieje?

– Przechodzi przez biuro. Jest wprowadzana do systemu komputerowego i przekazywana na konto w Citibanku.

– Bardzo nam pan pomógj – powiedziałam. – Dziękuję. Wyszłyśmy na zewnątrz.

– Po mojemu, to niezbyt pomógł. Nic za cholerę nie wiedział.

– Ale wiedział, że to był niewłaściwy bank.

41
{"b":"101303","o":1}