Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Taki niewinny?

Taki głupi.

Dowiedziałam się dziś czegoś nowego o Fredzie. Znalazłam kobietę, która widziała, jak Fred rozmawiał z jakimś mężczyzną w garniturze. Potem wsiedli do samochodu tego faceta i odjechali.

Powinnaś zadzwonić do Arniego Motta i powiedzieć mu o tym – rzekł Morelli. – Nie chcesz chyba ukrywać informacji o prawdopodobnym uprowadzeniu i morderstwie.

Kościół Wniebowstąpienia miał niewielki parking, który był już zapełniony do ostatniego miejsca. Morelli postawił wóz przecznicę dalej i westchnął.

Nie wiem, dlaczego się na to zgodziłem. Powinienem wziąć służbę.

Śluby są fajne.

Śluby są denne.

Co ci się w nich nie podoba?

Muszę gadać z krewnymi.

Okay, zgadzam się. Co jeszcze?

Nie byłem w kościele od roku. Prałat skaże mnie na piekło.

Może spotkasz tam Freda. On też chyba nie chodził do kościoła.

Muszę też wkładać garnitur i krawat. Czuję się jak wuj Manny.

Wuj Joego, Manny, był rzeczoznawcą budowlanym. Jego praca polegała na przekonywaniu budowniczych, że żaden nieprzewidziany pożar nie opóźni budowy.

Nie wyglądasz jak wuj Manny – powiedziałam. -Wyglądasz bardzo sexy. – Przejechałam dłonią po jego spodniach. – Piękny garnitur.

Wzrok mu złagodniał.

Naprawdę? – spytał ściszonym głosem. – A może byśmy się tak urwali z tego ślubu? Wrócimy na przyjęcie.

Przyjęcie zacznie się dopiero za godzinę. Co będziemy robić przez ten czas?

Wsunął ramię za oparcie mojego fotela i owinął sobie kosmyk moich włosów wokół palca.

Nie! – zaprotestowałam, dokładając wszelkich starań, by zabrzmiało to stanowczo.

Moglibyśmy zrobić to w moim dżipie. Nigdy nie robiliśmy tego w dżipie.

Morelli jeździł toyotą z napędem na cztery koła. Ładny wóz, ale nie mógł się równać z odpowiednio dużym łóżkiem. No i zniszczyłabym sobie fryzurę. Nie wspominając już o tym, że Mokry mógj być w pobliżu i nas podglądać.

Nie wydaje mi się – powiedziałam.

Musnął wargami moje ucho i poinformował szeptem o rzeczach, które chciałby ze mną robić. Poczułam gorąco w dołku. Może jednak powinnam rozważyć jego propozycję, pomyślałam. Lubiłam te rzeczy. I to bardzo.

Zatrzymał się za nami wóz o długości półtora kilometra.

Cholera – zaklął Morelli. – To wuj Dominie i ciotka Rosa.

Nie wiedziałam, że masz wuja Dominica.

Jest ze stanu New York. Ma sklep – wyjaśnił Morelli, otwierając drzwi wozu. – Nie wypytuj go zbyt szczegółowo o interesy.

Ciotka Rosa zdążyła już wysiąść z samochodu i właśnie biegła w naszą stronę.

Joey! – zawołała. – Niech ci się przyjrzę. Tak długo się nie widzieliśmy. Popatrz, Dominicu, to mały Joey. Dominie zbliżył się niespiesznie i skinął Joemu głową.

Całe wieki – powiedział. Joe przedstawił mnie.

Słyszałam, że masz dziewczynę – zwróciła się do niego ciotka, spoglądając na mnie promiennie. – Czas się ustatkować. Obdarować matkę nowymi wnukami.

Może… któregoś dnia – odparł Morelli.

Nie młodniejesz. Niedługo będzie za późno.

Dla Morellich nigdy nie jest za późno – oświadczył Joe.

Miałam wrażenie, jakby Dominie chciał palnąć go w głowę.

Mądry chłopak – oświadczył. A potem się uśmiechnął.

W Burg jest tylko kilka lokali na tyle dużych, by pomieścić włoskie przyjęcie weselne. Julie Morelli urządziła swoje na zapleczu u Angia. Mogło się tu wcisnąć dwieście osób; kiedy zjawiłam się z Joem, pojemność sali osiągnęła punkt krytyczny.

A co z twoim weselem? – dopytywała się ciotka Lo-retta z szerokim uśmiechem, zerkając na Joego. Pogroziła mu palcem. – Kiedy to uczynisz uczciwą kobietę z tej małej i biednej istoty? Myra, chodź tu! – zawołała. – Jest Joe ze swoją dziewczyną.

Jaka piękna suknia – wyraziła swój podziw Myra. -Tak miło spotkać skromną młodą damę.

Wspaniale. Zawsze chciałam być skromną młodą damą.

Muszę się napić – poinformowałam Joego. – Najlepiej czegoś z cyjankiem.

Przyglądałam się ukradkiem Terry Gilman, która stała po drugiej stronie sali i w ogóle nie była skromna. Miała na sobie sukienkę krótką, obcisłą i połyskującą złotem. Zastanawiałam się, gdzie ukryła broń. Odwróciła się i przez kilka chwil patrzyła na Joego, po czym przesłała mu pocałunek.

Joe spojrzał na nią z nic niemówiącym uśmiechem i skinął głową. Gdyby zdobył się na coś więcej, dźgnęłabym go nożem do masła.

Co Terry tu robi? – spytałam.

Jest kuzynką pana młodego.

Wśród zebranych zapadło nagle milczenie. Przez chwilę panowała niczym niezmącona cisza, po chwili znów rozległ się gwar rozmów, najpierw przypominających pomruk, potem coraz głośniejszych.

Co się stało? – spytałam.

Zjawiła się babka Bella. Ta cisza to wyraz przerażenia, jakie ogarnęło salę.

Spojrzałam w kierunku wejścia i rzeczywiście, stała tam… babka Joego, Bella. Była niewysoką kobietą o siwych włosach i przenikliwym, sokolim wzroku. Ubrała się na czarno i wyglądała jak rodowita Sycylijka, która rządzi rodziną i zamienia życie synowych w piekło. Niektórzy wierzyli, że Bella posiada niezwykłą moc… Inni uważali ją za obłąkaną. Nawet sceptycy obawiali się jej gniewu.

Bella powiodła spojrzeniem po tłumie i zatrzymała wzrok na mnie.

Ty – rzuciła, wskazując mnie palcem. – Ty, chodź tutaj.

O cholera – wyszeptałam do Joego. – Co teraz?

Nie okaż tylko strachu, a wszystko będzie dobrze -odparł Joe, prowadząc mnie przez tłum gości. Jego opiekuńcza dłoń spoczywała na moich plecach.

Pamiętam tę osobę – zwróciła się Bella do Joego, mając na myśli mnie. – To ta, z którą teraz sypiasz.

No, tak prawdę mówiąc… – zaczęłam. Joe musnął moją szyję ustami.

Próbuję.

Widzę dzieci – oświadczyła Bella. – Dasz mi jeszcze więcej wnuków. Znam się na tych sprawach. Mam oko. -Poklepała mnie po brzuchu. -Jesteś dziś płodna. Dziś jest odpowiednia pora.

Popatrzyłam na Joego.

Nie martw się – uspokoił mnie. – Zabezpieczę się. Poza tym nie wierzę w żadne oko.

Ha! – zawołała Bella. – Skierowałam oko na Raya Barkolowskiego i wypadły mu wszystkie zęby. Joe uśmiechnął się do babki.

Ray Barkolowski miał paradontozę. Bella pokręciła głową.

Młodzi ludzie – rzuciła pogardliwie. – W nic nie wierzą. – Wzięła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. – Chodź. Powinnaś poznać rodzinę.

Spojrzałam przez ramię i, patrząc na Joego, wymówiłam bezgłośnie: „Pomocy!”

Jesteś zdana na własne siły – oświadczył Joe. – Potrzebuję drinka. I to dużego.

To kuzyn Joego, Louis – objaśniła mnie głośno babka Bella. – Louis zdradza żonę.

Louis wyglądał jak trzydziestoletni bochenek świeżo wypieczonego chleba. Miękki i pulchny. Pochłaniał właśnie przystawki. Stał obok niewysokiej kobiety o oliwkowej cerze, a sądząc po spojrzeniu, jakim go obrzuciła, musieli być małżeństwem.

Babciu Bello – powiedział chrapliwym gjosem. Policzki miał upstrzone czerwonymi plamami, usta pełne kuleczek krabowych. – Nigdy bym nie…

Milczeć – nakazała babka. – Wiem swoje. Nie zdołasz mnie okłamać. Przeniknę cię okiem.

Louis przełknął odrobinę kraba i chwycił się za gardło. Twarz mu poczerwieniała, potem zrobiła się sina. Zamachał rozpaczliwie rękami.

Dławi się! – zawołałam.

Babka Bella przyłożyła palec do oka i uśmiechnęła się niczym zła wiedźma z Czarnoksiężnika z Oz.

Poczęstowałam Louisa potężnym ciosem między łopatki. Z ust wyleciała mu kulka.

Babka Bella nachyliła się ku niemu.

Jeszcze raz oszukasz, a zabiję cię – oświadczyła. Ruszyłyśmy w stronę grupki kobiet.

Jedno musisz wiedzieć o mężczyznach z rodu Mo-rellich – powiedziała. – Nie wolno im niczego odpuszczać.

Joe trącił mnie z tyłu i wsunął mi w dłoń kieliszek.

Jak ci idzie?

Nieźle. Babka Bella przeniknęła okiem Louisa. -Łyknęłam drinka. – Szampan?

Z czystego cyjanku – odparł.

O ósmej kelnerki zaczęły sprzątać talerze ze stołów, orkiestra grała, a włoskie damy tańczyły ze sobą na parkiecie. Między krzesłami biegały dzieciaki, piszcząc i drąc się wniebogłosy. Przyjęcie przeniosło się do baru. Mężczyźni stali z boku, paląc cygara i gadając o niczym.

28
{"b":"101303","o":1}