Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Tylko popatrz – zwróciła się do mnie babka. -Zamknięta trumna. Czyż to nie skandal? Ubieram się odświętnie i przychodzę tu, by okazać zmarłej szacunek, a nic nie mogę zobaczyć.

Martha Deeter została zastrzelona, więc przeprowadzono sekcję zwłok. Wyjęto mózg z jej głowy, by go zważyć. Kiedy już ją poskładano, wyglądała zapewne jak twór Frankensteina. Osobiście nie miałam nic przeciwko zamkniętej trumnie.

Sprawdzę kwiaty – oświadczyła babka. – Zobaczę, co kto przysłał.

Jeszcze raz powiodłam wzrokiem po zebranych i dostrzegłam Terry Gilman. Cóż za niespodzianka! Może jednak ojciec się nie mylił. Plotka głosiła, że Terry Gilman pracuje u swego wuja, Vita Grizollego. Vito był człowiekiem rodzinnym i właścicielem sieci pralni, które prały znacznie więcej niż tylko bieliznę. Słyszałam od Connie, luźno związanej z całym tym interesem, że Terry zaczęła od pobierania haraczy i szybko wspinała się po drabinie awansu zawodowego.

Terry Gilman? – bardziej stwierdziłam, niż spytałam, wyciągając do niej rękę.

Terry była szczupła, miała blond włosy i przez całe liceum umawiała się z Morellim. Żaden z tych faktów nie nastrajał mnie do niej przyjaźnie. Miała na sobie drogi kostium z szarego jedwabiu i buty pod kolor na wysokim obcasie. Paznokci można było jej tylko pozazdrościć, a spluwę, którą nosiła w wąskiej kaburze pod pachą, maskował dyskretnie krój żakietu. Tylko ktoś, kto nosił przy sobie podobny sprzęt, mógł się zorientować.

Stephanie Plum – powitała mnie Terry. – Miło znów cię widzieć. Przyjaźniłaś się z Martha?

Nie. Jestem z babką. Lubi tu przychodzić i myszkować po trumnach. A ty? Znałaś Marthę?

Zawodowo – odparła krótko Terry. Jej słowa jakby zawisły w powietrzu.

Słyszałam, że pracujesz u Vita.

Kontakty z klientami – wyjaśniła Terry. Znów milczenie. Kołysałam się na obcasach.

Zabawne, że Lany i Martha zginęli od kuli w odstępie jednego dnia.

Tragiczne.

Nachyliłam się do niej i spytałam zniżonym głosem:

To nie była twoja robota, prawda? Chciałam powiedzieć, że to nie ty ich…

…stuknęłam? – dokończyła Terry. – Nie. Przykro mi, że muszę cię rozczarować. Chcesz jeszcze coś wiedzieć?

Prawdę mówiąc, tak. Zaginął mój wuj, Fred.

Jego też nie stuknęłam – zapewniła mnie Terry.

Wcale tak nie myślałam – uspokoiłam ją. – Ale nigdy nie zawadzi spytać.

Terry zerknęła na zagarek.

Muszę złożyć kondolencje i lecieć. Mam jeszcze dwa pogrzeby. U Mosera i na drugim końcu miasta. Rany, widzę, że interesy Vita kwitną. Terry wzruszyła ramionami.

Ludzie umierają. Fakt.

Jej wzrok powędrował ponad moim ramieniem.

No, no – rzuciła. – Popatrz, kto tu jest.

Odwróciłam się, by sprawdzić, czyj to widok przyprawił jej głos o koci pomruk, i nie byłam specjalnie zdziwiona. Oczywiście Morelli.

Objął mnie gestem posiadacza i uśmiechnął się do Terry.

Jak leci?

Nie narzekam – odparła.

Morelli zerknął na trumnę w głębi sali.

Znałaś Marthę?

Pewnie. Dość długo. Morelli znów się uśmiechnął.

Chyba pójdę poszukać babki – wtrąciłam. Morelli objął mnie jeszcze mocniej.

Jeszcze nie. Chcę z tobą pogadać. – Skinął Terry głową. – Wybaczysz nam?

I tak muszę lecieć – oświadczyła Terry. Posłała Joe-mu pocałunek i udała się na poszukiwanie Deeterów. Joe pociągnął mnie do holu.

Okazałeś jej mnóstwo sympatii – zauważyłam, starając się za wszelką cenę nie mrużyć oczu i nie zgrzytać zębami.

Mamy dużo wspólnego – bronił się Morelli. – Oboje pracujemy w tej samej branży.

Hm.

Wiesz, urocza jesteś, kiedy stajesz się zazdrosna.

Nie staję się zazdrosna.

Kłamczucha.

Teraz zmrużyłam oczy, ale w duchu uważałam, że byłoby miło, gdyby mnie pocałował.

Chciałeś coś ze mną przedyskutować?

Tak. Chcę wiedzieć, co, u diabła, dziś zaszło? Naprawdę dołożyłaś biednemu Briggsowi?

Nie! Spadł ze schodów.

O rany – rzekł Morelli.

Naprawdę!

Kotku, ja mam w to uwierzyć?

Są świadkowie.

Morelli starał się zachować powagę, ale dostrzegłam, jak drgają mu kąciki ust.

Costanza powiedział, że próbowałaś odstrzelić zamek, a kiedy ci się nie udało, złapałaś za siekierę.

Kłamstwo… To była łyżka do opon.

Chryste – skomentował Morelli. – Masz miesiączkę? Zacisnęłam usta.

Założył mi za ucho kosmyk włosów i przesunął kciukiem po moim policzku.

Chyba sprawdzę to jutro.

Tak?

Nietrudno upolować kobietę na weselu – wyjaśnił. Pomyślałam o łyżce do opon. Z ogromną satysfakcją walnęłabym go tym drągiem w łeb.

Dlatego mnie zaprosiłeś?

Morelli uśmiechnął się szeroko.

Tak. Zdecydowanie zasłużył, żeby dołożyć mu żelastwem. A potem bym go pocałowała. Przesunęła dłonią po piersi, następnie po jego płaskim i twardym brzuchu, wreszcie po jego uroczym i twardym…

Przy moim boku zmaterializowała się nagle babka.

Jak miło cię widzieć – zwróciła się do Morellego. -Co oznacza, mam nadzieję, że znów zaczniesz skupiać uwagę na mojej wnuczce. Zrobiło się nudno, gdy zniknąłeś ze sceny.

Złamała mi serce – wyznał Morelli. Babka potrząsnęła głową.

Nie wie, jak bardzo.

Morelli wyglądał na zadowolonego.

No, mogę iść – oświadczyła babka. – Nie ma tu co oglądać. Przyśrubowali wieko. Poza tym o dziewiątej leci w telewizji film z Jackiem Chanem, nie chcę go stracić. Ejaaa! – zawołała, markując cios kung-fu. – Mógłbyś przyjść i pooglądać z nami – zwróciła się do Morellego. -Zostało też trochę placka z obiadu.

Kusząca propozycja – wyznał Morelli. – Ale wpadnę innym razem. Mam robotę wieczorem. Muszę zwolnić kogoś na czujce.

Mokrego nie było nigdzie widać, kiedy wyszłyśmy z domu pogrzebowego. Może był to najlepszy sposób, by pozbyć się tego natręta – po prostu go nakarmić. Odwiozłam babkę i pojechałam do domu. Okrążyłam parking, by się upewnić, że nie czeka na mnie Ramirez.

Rex biegał w swoim kółku, kiedy weszłam do mieszkania. Zatrzymał się i zastrzygł na mnie wąsami, gdy zapaliłam światło.

Jedzenie! – Pokazałam mu brązową torbę, którą przynosiłam nieodmiennie z kolacji u rodziców. – Resztki jagnięciny, tłuczone ziemniaki, warzywa, słoik ćwikły, dwa banany, kawałek szynki krojonej, pół bochenka chleba i szarlotka.

Odłamałam kawałek ciasta i rzuciłam mu na miseczkę. Omal nie spadł z koła.

Sama miałam ochotę na szarlotkę, ale pomyślałam o sukience, więc zadowoliłam się tylko bananem. Nadal jednak byłam głodna, zrobiłam więc sobie pół kanapki z szynką. Po kanapce skubnęłam jagnięciny. Wreszcie poddałam się i zjadłam szarlotkę. Postanowiłam, że rano wstanę i pobiegam. Może. Nie! Zdecydowanie tak! Okay, wiedziałam, jak to załatwić. Trzeba zadzownić do Komandosa i spytać, czy nie pobiegałby ze mną. Przyszedłby jutro z samego rana i dopilnował mnie.

No? – odezwał się do słuchawki gardłowym głosem. Uświadomiłam sobie, że jest późno i że pewnie go obudziłam.

Tu Stephanie. Przepraszam, że dzwonię tak późno. Odetchnął przeciągle.

Nie ma problemu. Jak ostatnim razem dzwoniłaś o takiej porze, byłaś naga i przytroczona łańcuchem do karnisza przy prysznicu. Mam nadzieję, że i tym razem mnie nie rozczarujesz.

Ledwie go znałam, kiedy to się wydarzyło. Zaczęliśmy właśnie razem pracować. Włamał się do mojego mieszkania i uwolnił mnie z kliniczną precyzją i skutecznością. Choć podejrzewam, że teraz zachowałby się inaczej. Myśl o tym, że zastałby mnie nagą i skutą łańcuchem, wywołała gorący rumieniec na mojej twarzy.

Przykro mi – powiedziałam. – Taki telefon dostaje się raz w życiu. Chodzi o ćwiczenia. No wiesz, przyda mi się trochę ruchu.

Teraz?

Nie! Rano. Chcę pobiegać i szukam partnera.

Nie szukasz partnera – skorygował Komandos. -Szukasz oprawcy. Nienawidzisz biegania. Martwisz się pewnie, że nie wleziesz w tę czarną sukienkę. Co zjadłaś? Kawał ciasta? Baton czekoladowy?

Wszystko – odparłam. – Właśnie zjadłam wszystko.

Potrzebujesz samodyscypliny, dziecinko. O rany, święte słowa.

23
{"b":"101303","o":1}