Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Mokry? Nie. Nigdy o takim nie słyszałem. Miejscowy?

Prawdę mówiąc, nie wiem.

Jazda przez miasto upłynęła w spokoju. Przed domem na Sloane Street stał samotny wóz. Kolejna terenówka, czarna i nowa. Czołg zaparkował za nią. Dalej, po obu stronach ulicy, stały rzędem samochody.

Przestrzegamy tu zakazu parkowania przed budynkiem – wyjaśnił Czołg. – To pozwala utrzymać porządek.

Mieszkańcy mają parking z tyłu. Tylko wozy ochrony mogą tutaj stać.

A jak ktoś chce mimo wszystko zaparkować?

Zniechęcamy go.

Czołg był mistrzem niedomówienia.

W holu dostrzegłam dwóch ludzi. Byli ubrani na czarno, w kurtkach z napisem OCHRONA. Jeden z nich podszedł do drzwi i otworzył je.

Czołg wkroczył do środka i rozejrzał się.

Działo się coś?

Nic. Spokój całą noc.

Kiedy ostatni raz robiliście obchód?

O dwunastej.

Czołg skinął głową.

Mężczyźni zabrali swoje rzeczy – duży termos, książkę, torbę gimnastyczną – i wyszli na zewnątrz. Stali przez chwilę na ulicy, rozglądając się, po czym wsiedli do swojej terenówki i odjechali.

Pod ścianą naprzeciwko wejścia ustawiono mały stół i składane krzesła, dzięki czemu ochroniarze mogli obserwować zarówno drzwi, jak i schody na piętro. Na stoliku leżały dwa odbiorniki walkie-talkie.

Czołg spojrzał na drzwi wejściowe, wziął jeden z nadajników i zapiął sobie przy pasku.

Idę na obchód. Zostań tutaj i pilnuj. Daj mi znać, jak ktoś podejdzie do drzwi. Zasalutowałam.

W porządku – pochwalił. – To mi się podoba.

Siedziałam na składanym krześle i obserwowałam drzwi. Nikt się do nich nie zbliżał. Obserwowałam schody. Tam też nic się nie działo. Skontrolowałam swoje paznokcie. Nie wyglądały szczególnie dobrze. Popatrzyłam na zegarek. Minęły dwie minuty – jeszcze tylko czterysta siedemdziesiąt osiem i będę mogła iść do domu.

Na schodach pojawił się Czołg. Zszedł niespiesznie do holu i usiadł na swoim krześle.

Wszystko w porządku.

Co teraz?

Teraz zaczekamy.

Na co?

Na nic.

Dwie godziny później Czołg spoczywał w swobodnej pozie na swoim krześle. Ręce trzymał skrzyżowane na piersi, oczy miał przymknięte, ale czujnie obserwował drzwi. Jego metabolizm zwolnił tempo jak u gada. Brak ruchu klatki piersiowej. Żadnych zmian w pozycji ciała -sto dwadzieścia pięć kilo ochrony w zawieszeniu czynności życiowych.

Za to ja przestałam walczyć z własną słabością i by nie spaść z krzesła, wyciągnęłam się na podłodze, gdzie mogłam się zdrzemnąć bez obawy, że coś sobie połamię.

Usłyszałam nagle, jak krzesło Czołga zaskrzypiało. Usłyszałam też, jak Czołg pochyla się do przodu. Otworzyłam oko.

Czas na obchód? Czołg był już na nogach.

Ktoś jest przy drzwiach.

Usiadłam, żeby spojrzeć, i nagle BANG! Rozległ się głośny huk broni palnej, a potem usłyszałam, jak pęka szkło. Czołg poleciał do tyłu, uderzył w stolik i runął na podłogę.

Do holu wpadł strzelec, w dłoni wciąż ściskał broń. To był ten sam człowiek, którego Czołg wyrzucił przez okno, lokator spod 3C. W jego oczach czaiło się szaleństwo, twarz była blada.

Rzuć broń! – wrzasnął do mnie. – Rzuć tę pieprzoną broń.

Spuściłam wzrok i zobaczyłam, że istotnie trzymam w dłoni broń.

Nie zastrzelisz mnie, prawda? – spytałam. Słyszałam swój własny głos, dudniący głucho w mojej głowie.

Mężczyzna miał na sobie długi płaszcz przeciwdeszczowy. Rozchylił gwałtownie poły i pokazał jakieś paczki przymocowane taśmą do ciała.

Widzisz to? Ładunki wybuchowe. Spróbuj tylko się opierać, a wylecimy w powietrze.

Usłyszałam brzęk i uświadomiłam sobie, że broń wysunęła mi się z palców i spadła na podłogę.

Muszę wejść do mieszkania – oświadczył. – Natychmiast.

Jest zamknięte.

No to dawaj klucz.

Nie mam klucza.

Jezu – zaklął. – Więc wyważ te cholerne drzwi kopniakiem.

Ja?

A widzisz tu kogoś jeszcze? Spojrzałam na leżącego Czołga. Nie ruszał się. Facet w płaszczu przeciwdeszczowym machnął spluwą w stronę schodów.

Jazda.

Ominęłam go ostrożnie i weszłam na piętro. Stanęłam przed drzwiami z numerem 3C i nacisnęłam klamkę. Zamknięte na amen.

Wyważ je z kopa – nakazał facet w płaszczu. Kopnęłam drzwi.

Chryste! To ma być kop? Nic nie wiesz? Nie oglądasz telewizji?

Cofnęłam się o kilka kroków i rzuciłam się na drzwi. Uderzyłam w nie bokiem i odbiłam się. Drzwi nie poniosły uszczerbku.

Skutkowało, jak robił to Komandos – zauważyłam.

Facet w płaszczu pocił się obficie, spluwa drżała mu w dłoni. Odwrócił się do drzwi, wycelował trzymaną obiema dłońmi broń i dwukrotnie nacisnął spust. Poleciały drzazgi, rozległ się dźwięk metalu uderzającego o metal. Kopnął drzwi na wysokości zamka i otworzył je na oścież. Wskoczył do środka, zapalił światło i rozejrzał się błyskawicznie.

Gdzie moje rzeczy?

Posprzątaliśmy.

Pobiegł do sypialni i łazienki, potem wrócił do salonu. Pootwierał szafki kuchenne.

Nie mieliście prawa! – darł się na mnie. – Nie mieliście prawa zabrać mi towaru.

Nie było tego wiele.

Było od cholery! Wiesz, co tu miałem? Dobry towar. Czysty jak łza. Jezu, wiesz, jak potrzebuję działki?

Posłuchaj, odwiozę cię do szpitala. Tam ci pomogą.

Nie chcę żadnego szpitala. Chcę mój towar. Lokatorka spod 3A otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz.

Co tu się dzieje?

Proszę wrócić do siebie i zamknąć drzwi – powiedziałam. – Mamy niewielki problem.

Drzwi zamknęły się gwałtownie, trzasnął zamek. Facet w płaszczu znów biegał po mieszkaniu.

Jezu – powtarzał. – Jezu. Jezu.

Na korytarzu pojawiła się inna kobieta. Była krucha i przygarbiona. Musiała mieć chyba ze sto lat. Krótkie białe włosy sterczały jej na głowie rzadkimi kępkami. Ubrana była w znoszony flanelowy szlafrok i wielkie kosmate kapcie.

Nie mogę spać przy tej wrzawie – oświadczyła. – Mieszkam w tym domu od czterdziestu trzech lat i nigdy nie widziałam czegoś takiego. To była kiedyś spokojna okolica.

Facet w płaszczu odwrócił się gwałtownie, wycelował do kobiety i strzelił. Kula uderzyła w ścianę za jej plecami.

Pocałuj mnie w dupę – oświadczyła starsza dama, wyciągając z zakamarków szlafroka niklowaną dziewiątkę i mierząc z obu dłoni.

Nie! – wrzasnęłam. – Nie strzelaj! On jest naszpikowany…

Za późno. Staruszka wywaliła do faceta, a mój krzyk utonął w ogłuszającym huku.

Ocknęłam się przywiązana do noszy. Znajdowałam się w holu, który był pełen ludzi, głównie policjantów. Twarz Morellego nabierała z wolna ostrości. Ruszał ustami, ale nic nie mówił.

Co? – wrzasnęłam. – Głośniej!

Pokręcił głową i zamachał rękami, a jego usta ułożyły się w słowa „zabierzcie ją”. Sanitariusz wytoczył nosze z holu, prosto w orzeźwiającą noc. Ruszyliśmy z brzękiem kółek po chodniku i po chwili poczułam, jak wsadzają mnie do karetki. Oślepiało mnie światło migające na tle czarnego nieba. – Hej, zaczekajcie – powiedziałam. – Nic mi nie jest. Pozwólcie mi wstać. Rozepnijcie te pasy.

Rano wypuszczono mnie ze szpitala. Właśnie się ubierałam i pakowałam rzeczy, kiedy do pokoju wkroczył Morelli z wypiską w dłoni.

Wychodzisz do domu – oświadczył. – Gdyby to ode mnie zależało, przeniósłbym cię na psychiatrię.

Wywaliłam na niego język, gdyż czułam się nadzwyczaj normalnie. Chwyciłam torbę i wyszliśmy z pokoju, zanim pielęgniarka zdążyła przytoczyć przepisowy wózek.

Mam mnóstwo pytań – zwróciłam się do Morellego. Skierował mnie do windy.

Ja też. Po pierwsze, co się, u diabła, stało?

Poczekaj, powiedz mi najpierw o Czołgu. Nikt mi nie chce nic powiedzieć. Czy on jest… ee… no wiesz?

Martwy? Nie. Niestety. Miał na sobie kamizelkę kuloodporną. Uderzenie pocisku przewróciło go i ogłuszyło. Walnął się przy upadku w głowę i był jakiś czas nieprzytomny, ale nic mu nie jest. A tak na marginesie, gdzie byłaś, kiedy oberwał?

Leżałam na podłodze. O tej porze jestem już zazwyczaj w łóżku.

11
{"b":"101303","o":1}