Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Jadłam z udaną obojętnością. Jakby to, co powiedział, nie zrobiło na mnie większego wrażenia. W rzeczywistości kurcz skręcał mi żołądek.

Kiedy?

Wczoraj.

I jest w mieście?

Jak zawsze. Ćwiczy w sali gimnastycznej przy Stark.

Duży mężczyzna, powiedziała pani Bestler. Afroamery-kanin. Grzeczny. Na korytarzu mojego piętra. Słodki Jezu, to mógł być Ramirez.

Jeśli będziesz choćby podejrzewała, że kręci się w pobliżu, chcę o tym wiedzieć – oświadczył Morelli.

Wsunęłam do ust kolejny kawałek pizzy, ale miałam kłopoty z przełykaniem.

Jasne.

Skończyliśmy jeść i marudziliśmy nad kawą.

Może powinnaś zostać u mnie na noc – zaproponował Morelli. – Na wypadek, gdyby Ramirez miał ochotę cię odwiedzić.

Wiedziałam, że Morelli ma na myśli nie tylko moje bezpieczeństwo. Propozycja była kusząca. Ale ja już jechałam kiedyś tym autobusem, a droga prowadziła donikąd.

Nie mogę – powiedziałam. – Pracuję wieczorem.

Myślałem, że kiepsko u ciebie z robotą.

Nie chodzi o Yinniego. Pracuję dla Komandosa. Morelli skrzywił się lekko.

Wolę nie pytać.

Nic nielegalnego. Ochrona.

Jak zawsze – skomentował Morelli. – Komandos zajmuje się wszelkiego typu ochroną. Zwłaszcza małych krajów Trzeciego Świata.

To nie ma nic wspólnego z handlem bronią. Jest legalne. Ochraniamy budynek mieszkalny przy Sloane.

Przy Sloane? Zwariowałaś? To na samym skraju strefy wojennej.

Dlatego budynek wymaga opieki.

Świetnie. Niech Komandos znajdzie sobie kogoś innego. Wierz mi, to nie jest robota dla ciebie.

Nie będę sama. Czołg ma mnie wspierać.

Pracujesz z facetem o przydomku Czołg?

Jest duży.

Jezu – jęknął Morelli. – Musiałem zakochać się w kobiecie, która pracuje z gościem zwanym Czołg.

Kochasz mnie?

Oczywiście, że cię kocham. Tyle że nie chcę się z tobą żenić.

Wyszłam z windy i zobaczyłam go siedzącego na podłodze w holu, obok moich drzwi. Od razu wiedziałam, że to gość Mabel. Wsunęłam dłoń do torebki, szukając pojemnika z pieprzem. Tak na wszelki wypadek. Grzebałam w torebce minutę czy dwie – znalazłam szminkę, wałki do włosów i paralizator elektryczny, ale nie rozpylacz pieprzu.

Albo szukasz kluczy, albo rozpylacza pieprzu – zauważył facet, podnosząc się z podłogi. – Pozwól, że ci pomogę. – Sięgnął do kieszeni, wyciągnął pojemnik i rzucił mi go. – Zapraszam – dodał i pchnął drzwi mojego mieszkania.

Jak to zrobiłeś? Zamknęłam je.

Dar boży – wyjaśnił. – Pomyślałem, że dla oszczędności czasu przeszukam twoje mieszkanie, zanim wrócisz. Potrząsnęłam pojemnikiem, chcąc sprawdzić, czy działa.

Hej, nie wściekaj się tak – uspokoił mnie. – Niczego nie zepsułem. Choć muszę ci powiedzieć, że miałem niezły ubaw przy szufladzie z majtkami.

Instynkt mi podpowiadał, że tylko się ze mną droczy. Nie wątpiłam, że rozejrzał się po moim mieszkaniu, ale nie przypuszczałam, by grzebał w mojej bieliźnie. Po prawdzie, niewiele jej miałam, a i to było niespecjalnie wyrafinowane. Mimo wszystko czułam jednak, że naruszono moją prywatność. Poczęstowałabym go pieprzem bez zastanowienia, ale nie ufałam pojmnikowi w swej dłoni. W końcu należał do niego.

Zakołysał się na obcasach.

No i co, nie zaprosisz mnie do środka? Nie chcesz wiedzieć, jak się nazywam? I dlaczego tu przyszedłem?

Wal.

Nie tutaj. – Pokręcił głową. – Muszę wejść do mieszkania i usiąść. Miałem dziś ciężki dzień.

Nie ma mowy. Gadaj tutaj.

Wolałbym w środku. To bardziej cywilizowane. Jakbyśmy byli przyjaciółmi.

Nie jesteśmy przyjaciółmi. I jeśli nie zaczniesz gadać ze mną tutaj, to poczęstuję cię pieprzem.

Był mojego wzrostu, jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów, i miał posturę ulicznego hydrantu. Trudno było określić jego wiek. Może pod czterdziestkę. Kasztanowe, rzednące włosy. Brwi wyglądały jak naszpikowane sterydami. Na nogach miał podniszczone adidasy, poza tym był ubrany w czarne lewisy i ciemnoszarą bluzę.

Westchnął głęboko i wyciągnął zza pazuchy colta kaliber 0.38.

To nie jest dobry pomysł z tym pieprzem – oświadczył. – Musiałbym cię zastrzelić.

Poczułam, jak opada we mnie żołądek, a serce zaczyna mi walić w piersi. Pomyślałam o zdjęciach i o tym, jak ktoś dał się zabić i poćwiartować. Fred jakimś cudem został w to wplątany. A teraz zostałam wplątana ja. I było bardzo prawdopodobne, że trzyma mnie na muszce facet, który miał bezpośredni związek z tym sfotografowanym workiem.

Jeśli zastrzelisz mnie w holu, ściągniesz sobie na głowę moich sąsiadów – zauważyłam.

Świetnie. Ich też zastrzelę.

Nie podobał mi się pomysł z zabijaniem kogokolwiek, zwłaszcza mojej osoby, weszliśmy więc obydwoje do mieszkania.

Tak jest znacznie lepiej – powiedział, kierując się do kuchni, gdzie otworzył lodówkę i wyjął sobie piwo.

Skąd to piwo?

Sam je przyniosłem. Przecież nie od wróżki piwnej. Szanowna damo, musisz wybrać się na zakupy. Niezdrowo tak żyć.

Kim jesteś?

Wsunął broń za pasek od spodni i wyciągnął do mnie rękę.

Jestem Mokry.

Co to za imię?

Dobre jak każde inne.

Aha.

Masz jakieś prawdziwe imię?

Owszem, ale nie musisz go znać. Wszyscy nazywają mnie Mokry. Moczyłem się w dzieciństwie. To stąd.

Teraz, kiedy nikt już do mnie nie celował, czułam się znacznie lepiej. Na tyle, by ulec ciekawości.

Więc co to za interes z Fredem?

Prawdę mówiąc, Fred jest mi winien trochę pieniędzy.

Ach tak.

I chcę je odzyskać.

Powodzenia.

Wypił jednym haustem pół butelki piwa.

Nie wykazujesz zrozumienia.

Jak to się stało, że Fred jest ci winien pieniądze?

Fred lubi czasem postawić na konie.

Chcesz mi powiedzieć, że jesteś jego bukmacherem?

Owszem, to właśnie chcę ci powiedzieć.

Nie wierzę. Fred nigdy nie obstawiał.

Skąd wiesz?

Poza tym nie wyglądasz na bukmachera – dodałam.

A jak wygląda bukmacher?

Inaczej. Szacowniej.

Zakładam, że szukasz Freda. Ja też szukam Freda, więc może razem go poszukamy – zaproponował.

Pewnie.

Widzisz, to nie było takie trudne.

Pójdziesz sobie teraz?

Jeśli nie chcesz, żebym został i pooglądał sobie telewizję.

Nie.

I tak mam w domu lepszy odbiornik – oświadczył.

O wpół do pierwszej byłam na dole i czekałam na faceta o przydomku Czołg. Zdrzemnęłam się wcześniej i teraz byłam lekko nieprzytomna. Włożyłam czarne dżinsy, czarny T-shirt, wojskową czapkę Komandosa i czarną kurtkę z napisem OCHRONA. Na prośbę Komandosa wzięłam broń, a do torby schowałam pozostały rynsztunek – paralizator elektryczny, pojemnik z pieprzem w spreju, latarkę i kajdanki.

Parking o tej porze nocy miał nierzeczywisty wygląd. Samochody emerytów były pogrążone w głębokim śnie, ich maski i dachy odbijały światła latarni. Asfalt połyskiwał jak rtęć. Stojące w sąsiedztwie domki jednorodzinne były ciemne i ciche. Od czasu do czasu po St. James przemykał jakiś wóz. Na rogu błysnęły reflektory i na parking wjechał samochód. Przeżyłam chwilę paniki, bojąc się, że to nie Czołg, tylko Ramirez. Jednak twardo stałam w miejscu, myśląc o broni przy biodrze i wmawiając sobie, że jestem zimną, złą, niebezpieczną kobietą, z którą lepiej nie zaczynać. No, chodź tu, palancie, myślałam. Tak, pewnie. Gdyby to rzeczywiście był Ramirez, zlałabym się w spodnie i zwiała z wrzaskiem do domu.

Wóz był czarny i lśniący. Terenowy. Zatrzymał się przede mną, a szyba po strome kierowcy zjechała w dół.

Z kabiny wyjrzał Czołg.

Gotowa do rock and roiła? Usiadłam obok niego i zapięłam pas.

Spodziewasz się dziś niezłej potańcówki?

Niczego się nie spodziewam. Nie przy takiej robocie. Równie dobrze można patrzeć, jak trawa rośnie.

Przyjęłam to z ulgą. Musiałam dużo sobie przemyśleć i nie zależało mi na tym, by oglądać tego faceta w akcji. Co więcej, nie chciałam oglądać siebie w akcji.

Znasz bukmachera zwanego Mokry?

10
{"b":"101303","o":1}