· Cześć, facetka – powiedział, kiedy wyłączyłam alarm. – Jak leci?
· Skąd się tutaj wziąłeś?
· Zapomniałem dać twojej babci zapasowe kluczyki. Miałem je w kieszeni. Więc je przyniosłem. – Wcisnął mi kluczyki do ręki. – Ludzie, masz odjazdowy alarm. Znam kogoś, kto ma alarm z melodią tej piosenki z filmu Bonanza. Pamiętasz Bonanzę? Rany, to był niezły kawałek.
· Jak otworzyłeś te drzwi?
· Dłutem. Nie chciałem zawracać ci głowy w środku nocy.
· To bardzo uprzejmie z twojej strony.
· Księżyc zawsze stara się być uprzejmy. – Przekazał mi znak pokoju i swobodnym krokiem ruszył wzdłuż korytarza.
Zamknęłam drzwi i włączyłam alarm z powrotem. Babcia nadal chrapała w mojej sypialni, a Bob nawet nie ruszył się ze swojego miejsca koło kanapy. Jeśli pojawiłby się tutaj seryjny morderca, byłabym zdana na własne siły.
Zajrzałam do Reksa i wytłumaczyłam mu, co się stało z alarmem.
· Nie ma się czym martwić – powiedziałam. – Wiem, że jest głośny, ale przynajmniej się obudziłeś i biegasz.
Rex usiłował utrzymać równowagę na swoim małym drewienku dla chomików, przednie łapki dyndały mu z przodu, wąsy ruszały się, cienkie jak pergamin uszka drgały, a ślepia o czarnych źrenicach były szeroko otwarte. Wrzuciłam mu kawałeczek krakersa do miseczki, szybko podbiegł, wciągnął go do swojej torebki policzkowej i zniknął w puszce po zupie. Rex wiedział, jak przetrwać kryzys.
Wróciłam do łóżka i naciągnęłam kołdrę pod samą szyję. Koniec z myśleniem o Batmanie, powiedziałam sobie. Nie ma żadnego zaglądania pod jego śliski gumowy skafander. Żadnych seryjnych zabójców. No i żadnych myśli o Joem Morellim, ponieważ mogłoby mnie skusić, żeby do niego zadzwonić i błagać go, żeby się ze mną ożenił… Czy coś w tym rodzaju.
To o czym mam myśleć? Może o chrapaniu babci? Było wystarczająco głośne, żeby dostać wady słuchu na resztę życia. Położyłabym sobie poduszkę na głowę, ale wtedy mogłabym nie usłyszeć alarmu i seryjny zabójca wszedłby do środka i odciąłby mi język. Cholera, kolejny raz myślę o seryjnym mordercy!
Znowu usłyszałam jakiś odgłos przy drzwiach. Spróbowałam dojrzeć w ciemnościach, która godzina. Musiało być koło pierwszej. Drzwi się otworzyły i usłyszałam alarm. Cóż, bez cienia wątpliwości był to Komandos. Poprawiłam ręką włosy i sprawdziłam, czy plaster jest na miejscu. Miałam na sobie flanelowe bokserki, biały podkoszulek i w ostatniej chwili wpadłam w panikę, że przez trykot będzie widać sutki. Niech to kule biją! Powinnam była pomyśleć o tym wcześniej. Pobiegłam do przedpokoju, żeby wyłączyć alarm, ale zanim doszłam do drzwi, w szparze między drzwiami i framugą zobaczyłam parę nożyc. Nożyce przecięły łańcuch i drzwi otworzyły się na oścież.
· Hej – powitałam Komandosa. – Kantujesz!
Ale to nie Komandos wszedł przez otwarte drzwi. To był Morris Munson. Wyrwał alarm z klamki i wbił w niego nożyce. Alarm wydał ostatni pisk i ucichł. Babcia nadal chrapała. Bob wciąż leżał rozwalony koło kanapy. A Rex stał z natężoną uwagą, odgrywając rolę niedźwiedzia grizzly.
· Niespodzianka – powiedział Munson, zamykając drzwi i wchodząc do przedpokoju.
Mój paralizator, sprej, oślepiająca latarka i pilnik do paznokci były w torebce, która wisiała na wieszaku za Munsonem i znajdowała się poza moim zasięgiem. Rewolwer tkwił gdzieś w kanapie, ale naprawdę nie chciałam zrobić z niego użytku. Rewolwery cholernie mnie przerażają… i zabijają ludzi. Zabijanie nie zajmuje wysokiej pozycji na liście zajęć, które lubię najbardziej.
Zapewne powinnam była się ucieszyć, że widzę Mun-sona. Chcę przez to powiedzieć, że przecież i tak miałam go znaleźć, prawda? I oto on włamuje się do mojego mieszkania.
· Nie ruszaj się z miejsca – powiedziałam. – Łamiesz zasady wyjścia za kaucją, jesteś aresztowany.
· Zrujnowałaś mi życie – odparł. – Zrobiłem dla ciebie wszystko, a ty zrujnowałaś mi życie. Zabrałaś dom, samochód, meble…
· To twoja była żona, matole! Czy ja wyglądam jak twoja była żona?
· Trochę.
· Ani trochę! – Zwłaszcza że jego eksżona była trupem ze śladami kół na plecach. – Jak mnie znalazłeś?
· Kiedyś pojechałem za tobą do domu. Trudno cię nie zauważyć w tym buicku.
· Tak naprawdę nie myślisz, że jestem twoją żoną, prawda?
Jego usta zastygły w obłąkańczym grymasie.
· Nie, ale jak pomyślą, że naprawdę szajba mi odbiła, będę mógł udowodnić, że jestem wariatem. Biedny, oszalały z żalu mąż stracił nad sobą kontrolę. W tobie moja jedyna szansa. Teraz muszę tylko poderżnąć ci gardło, podpalić cię i będę w domu, wolny.
· Jesteś szalony!
· Popatrz, to już działa.
· No cóż, nie uda ci się, ponieważ jestem zawodowcem wyszkolonym w samoobronie.
· Spójrz prawdzie w oczy. Zasięgnąłem o tobie języka. Nie jesteś w niczym wyszkolona. Sprzedawałaś damskie figi, dopóki cię nie wyrzucili.
· Nie wyrzucili mnie. Zostałam zwolniona.
· Wszystko jedno. – Otworzył dłoń, chcąc mi pokazać, że ma w niej nóż sprężynowy. Nacisnął przycisk i wyskoczyło ostrze. – Jeśli zgodzisz się współpracować, nie będzie tak źle. Nie chcę cię zabić. Pomyślałem sobie, że zadam ci kilka ran kłutych, żeby dobrze wyglądało. Może odetnę ci sutek.
· Nie ma mowy!
· Posłuchaj, damulko, daj mi trochę luzu, dobra? Zmagam się z oskarżeniem o zabójstwo.
· To jest głupie. To nigdy nie wypali! Rozmawiałeś o tym z prawnikiem?
· Nie stać mnie na prawnika! Moja pochlastana żona wyczyściła mnie ze wszystkiego.
W trakcie naszej rozmowy cofałam się krok po kroku w stronę kanapy. Teraz, kiedy dowiedziałam się, że ma zamiar obciąć mi sutek, użycie broni nie wydawało mi się takim głupim pomysłem.- Tylko spokojnie – ostrzegj. – Chyba nie chcesz, żebym cię gonił po całym mieszkaniu?
· Chcę po prostu usiąść. Nie czuję się zbyt dobrze. -I nie było to dalekie od prawdy. Serce trzepotało mi w piersiach i czułam, jak włosy zaczynają stawać dęba. Klapnęłam na sofę i włożyłam rękę między poduszki. Broni nie było. Włożyłam rękę pod poduszkę obok. Też nic.
· Co robisz? – zapytał.
· Szukam papierosa – powiedziałam. – Muszę zapalić ostatniego papierosa, żeby się uspokoić.
· Zapomnij. Nadszedł czas. – Rzucił się na mnie z nożem, zrobiłam unik i nóż wbił się w poduszkę sofy.
Wrzasnęłam i zaczęłam grzebać rękami i nogami, szukając rewolweru. Znalazłam go pod środkową poduszką. Munson znowu mnie zaatakował, postrzeliłam go w stopę.
Bob otworzył jedno oko.
· Szmata! – krzyknął Munson, upuszczając nóż i trzymając się za stopę. – Szmata!
Cofnęłam się i wzięłam go na muszkę.
· Jesteś aresztowany.
· Jestem postrzelony. Jestem postrzelony. Umrę. Wykrwawię się na śmierć.
Oboje popatrzyliśmy na jego stopę. Nie chlustała z niej krew. Miał jedynie niedużą plamkę koło małego palca.
· Musiałam cię tylko drasnąć.
· Ludzie, co za kiepski strzał. Przecież prawie na mnie stałaś. Jak mogjaś nie trafić w moją stopę?
· Mam spróbować jeszcze raz?
· Wszystko na nic. Jak zawsze, zawaliłaś całą sprawę. Gdy tylko mam plan, ty go musisz zniszczyć. Wszystko sobie skalkulowałem. Miałem przyjść tutaj, odciąć ci sutek i podpalić cię. A teraz cały plan na nic. – Machnął rękami z obrzydzeniem – Kobiety! – Odwrócił się i zaczął kuśtykać w kierunku drzwi.
· Hej! – krzyknęłam. – Gdzie idziesz?
· Wychodzę. Palec u nogi wściekle mnie boli. Popatrz na mój but. Jest całkiem rozpruty. Myślisz, że buty rosną na drzewach? Widzisz, o tym właśnie mówiłem. Nie masz szacunku dla nikogo, z wyjątkiem siebie. Wy, kobiety, wszystkie jesteście takie same. Tylko brać, brać i brać. Daj mi, daj mi, daj mi.
· Nie martw się butami. Państwo na pewno sprawi ci nowe. – A także ładny pomarańczowy kombinezon i kajdanki.
· Zapomnij o tym. Nie wrócę do więzienia, dopóki wszyscy nie będą przekonani, że jestem obłąkany.
· Ja ci już nie uwierzę. Poza tym mam broń i strzelę znowu, jeśli mnie do tego zmusisz. Podniósł ręce do góry.