· Dzięki, ale dziś wieczór pracuję. Robię wywiad dla przyjaciela.
· To kiepsko – powiedziała babcia. – Zapowiada się dobra zabawa.
Po wyjściu babci obejrzałam powtórkę Simpsonów, powtórkę Niani i pół godziny Milionerów, usiłując oderwać się od myśli o Komandosie. Malutka, złośliwa cząstka mojego umysłu wątpiła w niewinność Komandosa w związku z morderstwem Ramosa. Reszta mojego umysłu odczuwała niepokój, że Komandos mógłby zostać zastrzelony lub zabity, zanim znajdą prawdziwego mordercę. A żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, zgodziłam się zrobić dla niego wywiad. Komandos był najlepszym łowcą nagród u Yinniego, ale zaangażowanym również w mnóstwo podejrzanych interesów, choć czasami legalnych. Pracowałam kiedyś dla Komandosa ze zmiennym powodzeniem. W końcu wypisałam się z listy jego pomocników, ponieważ doszłam do wniosku, że nasze współdziałanie nie przyniosłoby nikomu korzyści. Wyglądało na to, że teraz miałam zrobić wyjątek. Mimo że nie byłam pewna, dlaczego potrzebuje akurat mojej pomocy. Nie wydawałam się też sobie szczególnie kompetentna.
Z drugiej strony, byłam lojalna, miałam szczęście i, jak mi się wydaje, niewielkie wymagania finansowe.
Kiedy było już prawie ciemno, przebrałam się. Czarne spodnie do joggingu z ortalionu, czarny podkoszulek, buty do biegania, czarna bluza z kapturem i jako dopełnienie całości kieszonkowy sprej na psy. Gdyby złapali mnie na węszeniu, zawsze mogę powiedzieć, że uprawiam jogging. Każdy perwersyjny podglądacz w podobnych sytuacjach wykorzystuje to alibi, i zawsze z powodzeniem.
Dałam Reksowi kawałek żółtego sera i wytłumaczyłam mu, że będę z powrotem za parę godzin. Kiedy znalazłam się na parkingu, zaczęłam szukać wzrokiem hondy civic, ale przypomniałam sobie, że została spalona. Potem jęłam się rozglądać za latającą maszyną, ale i z tego nic nie wyszło. W końcu westchnęłam ciężko i podeszłam do buicka.
Nocą ulica Fenwood wyglądała przytulnie. W oknach się świeciło, a ścieżki prowadzące do domów były usiane śladami podeszew. Na ulicy panował zupełny spokój.
Rolety w domu Hannibala Ramosa nadal były spuszczone, ale prześwitywało przez nie światło. Objechałam blok dookoła i zaparkowałam przy ścieżce rowerowej, którą szłam tego samego dnia rano.
Zrobiłam parę skłonów i trochę pobiegałam na wypadek, gdyby ktoś mnie obserwował, zastanawiając się, czy nie jestem jakąś podejrzaną postacią. Ruszyłam powolnym truchtem i szybko dotarłam do ścieżki, która biegła wzdłuż znanego mi terenu za domami. Przyćmione światło prześwitywało zza drzew aż tutaj. Przez chwilę przyzwyczajałam do niego wzrok. Każde ogrodzenie miało furtkę, więc ostrożnie szłam wzdłuż muru, licząc drzwi, aż uznałam, że znajduję się za domem Hannibala. W oknach na pierwszym piętrze było ciemno, ale nad murem widniało rozproszone światło, pochodzące z parteru.
Spróbowałam otworzyć drzwi w murze. Były zamknięte. Mur z cegły miał ponad dwa metry wysokości. Cegły były gładkie, więc nie dało się po nich wspiąć. Nie było o co zaczepić ręki ani stopy. Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu czegoś, na czym można byłoby stanąć. Nic. Dostrzegłam sosnę, która rosła tuż koło muru. Stała trochę niefortunnie, ze ściśniętymi dolnymi konarami. Wyższe zwisały nad podwórkiem. Jeśli weszłabym na drzewo, mogłabym się schować między gałęziami i obserwować Hannibala. Chwyciłam się pnia i podciągnęłam do góry. Wdrapałam się jeszcze wyżej i w nagrodę zobaczyłam tyły domu Hannibala. Wzdłuż muru były kwiatowe grządki, teraz pokryte kompostem. Kamienne patio o nieregularnym kształcie przylegało do drzwi od strony ogrodu. Resztę zajmował trawnik.
Dokładnie tak, jak przypuszczałam, rolety w oknach parteru były odsłonięte. Przez podwójne okno widziałam kuchnię. Tylne drzwi prowadziły do jadalni. Za jadalnią widoczna była część kolejnego pomieszczenia. Trudno określić dokładnie jakiego, ale prawdopodobnie pokoju gościnnego. Nie zauważyłam, żeby ktoś się tam kręcił.
Posiedziałam tak jakiś czas, nadal jednak nic się nie działo. W domu Hannibala Ramosa panował absolutny spokój. W sąsiednich domach też. Co za nuda. Na ścieżce rowerowej również nikt się nie pojawiał. Żadnych ludzi spacerujących z psami. Żadnych biegaczy. Za ciemno. Dlatego kocham szpiegowanie. Nie dzieje się nic. A potem wychodzisz na chwilę do toalety i okazuje się, że przegapiłaś podwójne zabójstwo.
Po godzinie poczułam się senna, a nogi zdrętwiały mi z bezruchu. Uderzam w kimono, pomyślałam. Przecież i tak nie wiedziałam, czego szukam.
Odwróciłam się, żeby zeskoczyć na dół, straciłam równowagę i spadłam na ziemię. Bum! Runęłam na tyłek. Do ogrodu Hannibala.
Zapaliły się światła na tarasie i wyjrzał Hannibal.
· Co się dzieje, do cholery? – zapytał.
Poruszałam palcami i nogami. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku.
Hannibal stanął nade mną, z rękami opartymi na biodrach, jakby czekał na wyjaśnienia.
· Spadłam z drzewa – wyjaśniłam. Było to zresztą dość oczywiste, ponieważ wokół mnie leżało sosnowe igliwie i gałązki.
Hannibal nawet nie mrugnął.
Z trudem wstałam.
· Próbowałam ściągnąć na dół mojego kota. Siedział tam od popołudnia. Popatrzył na drzewo.
· Czy ten kot dalej tam siedzi?
Zabrzmiało to tak, jakby ani trochę mi nie wierzył.
· Myślę, że zeskoczył, kiedy spadłam. – Hannibal Ra-mos miał kalifornijską opaleniznę i wydelikaconą cerę lenia kanapowego. Nie byłam tym zaskoczona, ponieważ wcześniej widziałam jego zdjęcia. Nie spodziewałam się natomiast zmęczenia na jego twarzy. Ale przecież dopiero co stracił brata, a to musiało odcisnąć na nim piętno. Miał rzadkie brązowe włosy. Bacznie mi się przyglądał zza swoich ogromnych okularów. Ubrany był w szare spodnie od garnituru, które aż się prosiły, żeby je wyprasować, i białą koszulę rozpiętą pod szyją, też zmiętoszoną. Przeciętny biznesmen po ciężkim dniu w biurze. Domyślałam się, że może mieć nieco po czterdziestce i parę lat do operacji wstawienia bypassów.
· I pewnie uciekł? – powiedział Ramos.
· Boże, tylko nie to. Mam już dość latania za nim. -Jestem wspaniałą kłamczuchą. Czasami zadziwiam nawet siebie samą.
Hannibal otworzył bramkę w ogrodzeniu i uważnie spojrzał na ścieżkę rowerową.
· Zła wiadomość. Nie widzę żadnego kota. Spojrzałam mu przez ramię.
· Tutaj, kici, kici! – zawołałam. Czułam się dość głupawo, ale nie było innego wyjścia poza tym, żeby brnąć w to dalej.
· Wiesz, co o tym sądzę? – zapytał Hannibal. – Myślę, że nie ma żadnego kota. A ty siedziałaś na tym drzewie, bo mnie szpiegujesz.
Spojrzałam na niego z głębokim zdumieniem. Jak… że niby ja?
· Słuchaj – powiedziałam, usiłując czmychnąć w stronę bramki. – Muszę iść. Muszę znaleźć mojego kota.
· Jakiej maści jest ten kot?
· Czarny.
· To powodzenia.
Zajrzałam pod krzaki, które rosły po drodze do ścieżki rowerowej.
· Chodź tutaj, kici, kici!
· Może powinnaś zostawić swój adres i numer telefonu na wypadek, gdybym go znalazł – zauważył Han-nibal.
Jego wzrok na chwilę skrzyżował się z moim i serce zamarło mi w piersiach.
· Nie – powiedziałam. – Nie sądzę, żeby to było konieczne. – I wyszłam, kierując się w stronę przeciwną niż ta, z której przyszłam. Zeszłam ze ścieżki rowerowej i okrążyłam domy, żeby dostać się do samochodu. Przeszłam przez ulicę i stałam przez chwilę w mroku, patrząc na dom Hannibala i zastanawiając się nad jego osobą. Gdybym spotkała faceta na ulicy, wzięłabym go za agenta ubezpieczeniowego. Albo członka średniego personelu zarządzającego w jakiejś spółce. To, że jest następcą tronu w nielegalnym handlu bronią, nawet nie przyszłoby mi do głowy.
W oknie na pierwszym piętrze zapaliło się światło. Następca tronu pewnie przebierał się w strój domowy. Było za wcześnie, żeby iść spać, a na parterze nadal się świeciło. Miałam już jechać, kiedy zobaczyłam samochód, który skręcił na podjazd domu Hannibala.
Prowadziła go kobieta. Nie widziałam jej twarzy. Drzwi wozu otworzyły się i wysunęła się z nich długa noga w pończosze, a potem zabójcze ciało w ciemnym kostiumie. Krótkie blond włosy. Aktówka pod pachą.