Problem polegał na tym, że Munson walnął we mnie czymś, co wyglądało mi na stary wóz policyjny, crown victorię. Większy niż rollswagen. Wjechał w moje auto drugi raz, odbijając mnie na odległość jakichś pięciu metrów, po czym latająca maszyna zgasła. Kiedy gramolił się ze swojego samochodu, ja próbowałam zapalić silnik, tymczasem Munson biegł w moim kierunku z felgą.
· Chcesz zobaczyć, jak tańczę? – krzyczał. – Już ja ci zatańczę!
Scenariusz się powtarzał. Staranować samochodem, pobić felgą. Nie chciałam przypominać sobie, co było następne w kolejności. Silnik rollsa zaskoczył i wyrzuciło mnie gwałtownie do przodu, a Munson został prawie w tyle.
Wymachując felgą, chwycił drugą ręką za mój zderzak.
· Nienawidzę cię! – wrzeszczał. – Wy, kobiety, wszystkie jesteście takie same!
W połowie ulicy prędkość, z jaką jechałam, wzrosła od zera do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, a w zakręt weszłam z piskiem opon. Nie obejrzałam się za siebie przez następne kilkaset metrów, a kiedy wreszcie to zrobiłam, nikogo już za mną nie było. Zmusiłam się, żeby zdjąć nogę z gazu i wziąć parę głębszych oddechów. Serce mi waliło, a ręce miałam kurczowo zaciśnięte na kierownicy. Zobaczyłam bar McDonalda i samochód bezwiednie skręcił na odpowiedni pas. Zamówiłam waniliowy koktajl mleczny i zapytałam dzieciaka w okienku, czy mają wolne miejsca pracy.
· Jasne – powiedział. – Zawsze mamy wolne miejsca. Chcesz kwestionariusz?
· Macie tu dużo napadów?
· Niedużo – zapewnił, podając mi kwestionariusz i plastikową rurkę. – Jest trochę świrów, ale można ich przekupić resztkami jedzenia.
Zatrzymałam się w rogu parkingu i czytałam kwestionariusz, popijając koktajl. Pomyślałam, że taka praca nie byłaby najgorsza. Pewnie dostaje się frytki za darmo. Wysiadłam z auta i zaczęłam je oglądać. Krata rolls-roy-ce’a była zgnieciona, w lewym tylnym błotniku ziała wielka dziura, a tylne światła zostały rozbite. Na parking wjechał czarny lincoln i zaparkował obok mnie. Szyba zjechała w dół, Mitchell zaś uśmiechnął się na widok rollswagena.
· Co to, u licha, jest? Popatrzyłam się na niego złowrogo.
· Potrzebujesz auta? Moglibyśmy ci załatwić samochód. Jaki tylko będziesz chciała – obiecał Mitchell. – Nie musisz jeździć tym… wstydem.
· Nie szukam Komandosa.
· Jasne – powiedział Mitchell. – Ale może on szuka ciebie. Może chce wymienić olej i liczy na to, że warto ci zaufać. Tak to bywa, no wiesz. Mężczyzna ma swoje potrzeby.
· To w waszym kraju nie wymienia się oleju w stacji? -zapytał Habib Mitchella.
· O rany – jęknął Mitchell. – Nie chodzi o ten olej. Mam na myśli tę parówkę do tentegowania się.
· Nie rozumiem. „Tentegować się”? – powiedział Habib. – Co to jest parówka?
· Ten cholerny wegetarianin nic nie rozumie – zirytował się Mitchell. Złapał się za spodnie w kroku i szarpnął. – Wiesz, parówka.
· Aha – ucieszył się Habib. – Już rozumiem. Ten facet Komandos chowa swoją parówkę w tę córkę wywłoki.
· Córka wywłoki? Przepraszam, jak? – zdumiałam się.
· Właśnie tak – potwierdził Habib. – Nieczysta dziwka.
Poczułam, że powinnam wyciągnąć broń, której nie miałam przy sobie. Załatwić tych gości. Nic strasznego. Na przykład przestrzelić któremuś oko.
· Muszę już iść – powiedziałam. – Mam robotę.
· W porządku – odparł Mitchell. – Ale nie bądź dzika. I zastanów się nad tym samochodem.
· Hej! – krzyknęłam. – Jak mnie znaleźliście?
Ale ich już nie było.
Jeździłam przez jakiś czas po okolicy, chcąc się upewnić, że nikt mnie nie śledzi, a potem skierowałam się w stronę siedziby Ramosa. Pojechałam trasą numer 29 na północ w kierunku Ewing. Ramos mieszkał w bogatej dzielnicy, w której rosły stare drzewa, a ogrody były zaprojektowane przez fachowców od zieleni. W bok od Fenwood stało nowo zbudowane osiedle domków z czerwonej cegły, z garażami na dwa samochody i ogródkami otoczonymi murem. Przed domkami były wypielęgnowane trawniki z wijącymi się ścieżkami oraz rabatami kwiatów. Bardzo gustowne. Budzące szacunek. Wymarzone miejsce dla międzynarodowego handlarza bronią.
Poruszanie się latającą maszyną w tej okolicy utrudniało przeprowadzenie wywiadu. Z tego powodu jakakolwiek inwigilacja nie mogła się udać. Dziwaczny samochód, który przystanąłby tu na dłużej, musiałby zostać zauważony. To samo odnosiło się do dziwnej kobiety, wałęsającej się po okolicy.
Wszystkie okna w domu Ramosa zasłonięte roletami, dlatego nie można było stwierdzić, czy ktoś jest w środku. Jego dom był drugi z kolei od końca w szeregu pięciu domów. Pomiędzy rzędami domków zostawiono pas zieleni.
Przejechałam się po okolicy, wczuwając się w atmosferę, a potem jeszcze raz minęłam dom Ramosa. Nic nowego. Zadzwoniłam na pager do Komandosa, który od-dzwonił mi w ciągu pięciu minut.
· Tak właściwie to co mam konkretnie dla ciebie zrobić? – zapytałam. – Jestem przed jego domem, ale nie widzę tu nic do oglądania, a nie mogę dłużej w tej okolicy sterczeć. Nie mam gdzie się ukryć.
· Wróć tam w nocy, kiedy będzie ciemno. Sprawdź, czy ktoś go odwiedza.
· Co on robi całymi dniami?
· Różne rzeczy – poinformował Komandos. – Mają w rodzinie podział obowiązków. Kiedy Alexander jest w swojej rezydencji, robią interesy na wybrzeżu. Przed pożarem Hannibal spędzał większość czasu w tym budynku w centrum. Miał biuro na czwartym piętrze.
· Czym on jeździ?
· Ciemnozielonym jaguarem.
· Żonaty?
· Tylko wtedy, kiedy jest w Santa Barbara.
· Jest jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć?
· Tak – powiedział Komandos. – Bądź ostrożna. Komandos rozłączył się, a telefon znowu zadzwonił.
· Czy babcia jest z tobą? – zapytała mama.
· Nie. Mówię z pracy.
· To gdzie ona jest? Dzwoniłam na twój numer domowy i nikt nie odpowiada.
· Babcia miała dzisiaj rano lekcję jazdy.
· Matko Boska!
· A potem umówiła się z Melviną.
· Powinnaś opiekować się babcią. Co ty sobie wyobrażasz? Ta kobieta nie umie jeździć samochodem! Zabije setki niewinnych ludzi.
· Wszystko jest w porządku. Jeździ z instruktorem.
· Z instruktorem! Jaki instruktor poradzi sobie z babcią? A co z jej bronią? Przeszukałam cały dom i nie mogę jej znaleźć.
Babcia ma rewolwer kalibru 45, który chowa przed mamą. Dostała broń od swojej przyjaciółki Elsie, która kupiła ją na wyprzedaży. Babcia prawdopodobnie trzymała pistolet w torbie. Zawsze mówiła, że dzięki temu torebka jest cięższa, na wypadek, gdyby trzeba było odeprzeć atak krokodyla. Może to i prawda, ale według mnie, to dlatego, że babcia lubi udawać Clinta Eastwooda.
· Nie chcę, żeby jeździła po drogach z bronią! – żachnęła się mama.
· W porządku – powiedziałam. – Porozmawiam z nią. Ale sama wiesz, jak to jest z tą jej bronią.
· Dlaczego właśnie mnie to spotkało? – zapytała mama. – Dlaczego mnie?
Nie znałam odpowiedzi na to pytanie, więc rozłączyłam się. Zaparkowałam samochód, poszłam na koniec rzędu domków i weszłam na ścieżkę rowerową. Ścieżka biegła przez pas zieleni za domem Ramosa i roztaczał się z niej wspaniały widok na okna pierwszego piętra. Niestety, niewiele dojrzałam, ponieważ rolety były spuszczone. Okna na parterze zasłaniał mur. Założę się o milion, że te okna otwarto na oścież. Nie było żadnego powodu, żeby spuszczać w nich rolety. I tak nie dało się tam zajrzeć. Oczywiście mógł to zrobić ktoś źle wychowany, kto by przeskoczył mur i zaczaił się tam, jak Humpty Dumpty, czekając, aż wydarzy się katastrofa.
Zdecydowałam, że prawdopodobieństwo wydarzenia się tej katastrofy będzie mniejsze, jeśli Humpty przeskoczy mur w nocy, kiedy będzie ciemno i nikt jej nie zobaczy. Dlatego ruszyłam dalej wzdłuż ścieżki, doszłam do ulicy i wróciłam do samochodu.
Lula stała w drzwiach, kiedy zatrzymałam się przed biurem.
· Dobra, poddaję się – powiedziała. – Co to jest?
· Rollswagen.
· Ma parę dziur.
· Morris Munson wpadł w szał.