Beefy skinął głową.
– Pali specjalny gatunek holenderskich cygar. Nie wszędzie są one do dostania.
– Pojechał samochodem, tak?
Beefy ponownie skinął głową.
– Więc jeśli jedzie samochodem – ciągnął dalej Jupe – cygara mogą nam pomóc. Przypuszczam, że nie pojechał dalej niż to konieczne. Był bardzo wystraszony i mógł myśleć, że policja już go szuka. Ale gdziekolwiek by się ukrył, nie mógłby się obejść bez cygar. Zwłaszcza że palacze w zdenerwowaniu zawsze palą więcej. Gdzie zwykle twój wuj kupuje cygara?
– W małym sklepiku na Burton Way. Zamawiają tam ten gatunek specjalnie dla niego.
– Założę się, że był w tym sklepie w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.
Parę minut później Beefy i Trzej Detektywi jechali samochodem w kierunku Burton Way.
– Lepiej, żebyś ty rozmawiał z właścicielem sklepu – mówił Jupe do Beefy'ego. – Dziwnie by wyglądało, gdyby któryś z nas zaczął go wypytywać. Powiedz, że się pokłóciliście i że twój wuj wyszedł z domu podenerwowany. Zapytaj, czy go może gdzieś widział.
– To sytuacja z głupiego serialu – powiedział Beefy.
– Nie bój się, facet ci uwierzy. To brzmi bardziej prawdopodobnie niż prawda, ta prawda, że twój wuj ukrywa się przed policją.
Beefy się zaśmiał. Zatrzymał samochód przed sklepem o nazwie “Humidor”.
– Wychodzicie ze mną?
– Idź ty, Jupe – powiedział Bob. – Głupio by wyglądało, gdybyśmy się tam wszyscy wmeldowali.
Jupe i Beefy wysiedli z samochodu i weszli do sklepu. Siwowłosy mężczyzna w irchowej kurtce czyścił kontuar.
– Dzień dobry, panie Tremayne – powiedział. – Czyżby wujowi już zabrakło cygar?
– Nie… hm… niezupełnie. – Beefy, jak zwykle, spłonął rumieńcem. – Wczoraj kupował cygara, prawda?
– Ależ tak.
– To dobrze. My… ech… myśmy się wczoraj pokłócili i wuj wyszedł z domu i dotąd nie wrócił. Chciałbym go odszukać i… hm… przeprosić. Czy… ach… czy napomknął panu może, dokąd idzie?
– Nie!
Jupe szepnął coś Beefy'emu do ucha.
– Czy był tutaj samochodem? – zapytał Beefy.
– Nie sądzę – odparł właściciel sklepu. – Wyglądało na to, że przyszedł na piechotę. Jeśli to wam może pomóc, to dodam, że po wyjściu ze sklepu skierował się w prawo!
– Świetnie, bardzo dziękuję. – Beefy wyszedł szybko ze sklepu, potykając się o próg.
– Jak wy, chłopaki, potraficie ciągle robić takie rzeczy! To przechodzi moje pojęcie – wykrztusił, kiedy już wsiedli do samochodu. – Chyba czterokrotnie w czasie tej rozmowy miałem zupełną pustkę w głowie.
Jupiter uśmiechnął się tylko.
– Właściciel sklepu mówił, że twój wuj przyszedł do niego na piechotę. Jest więc możliwe, że zatrzymał się gdzieś w pobliżu. Jedź wolno dalej.
Beefy uruchomił samochód. Wóz potoczył się ulicą, a Jupe przyglądał się badawczo mijanym budynkom, małym i większym domom mieszkalnym. Nagle Bob wychylił się z tylnego siedzenia i wskazał mały motel po lewej stronie.
– Aha! – powiedział Jupiter. – Dokładnie to, czego by szukał pan Tremayne. Wygląda przyzwoicie i można tu wynająć garaż. Nie musiał zostawiać samochodu w widocznym miejscu.
– Tylko jeden garaż jest zamknięty – zauważył Pete. – Ten obok pokoju dwadzieścia trzy.
Beefy wjechał na parking przed motelem i chwilę później pukali do pokoju numer dwadzieścia trzy.
– Wuju Willu! – wołał Beefy. – Otwórz, proszę! Nie było odpowiedzi.
– Proszę pana – mówił Jupe przez drzwi. – Wiemy, że to nie pan podpalił Amigos Press. Zastawiliśmy pułapkę na tych, którzy to zrobili, i zamierzamy ich winę udowodnić. Jeśli chciałby pan pójść z nami i nam pomóc, będzie pan mile widziany.
Kilka chwil trwała cisza, a potem drzwi pokoju dwadzieścia trzy otworzyły się na oścież.
– Doskonale – powiedział William Tremayne. – Wejdźcie, pogadamy.
Rozdział 20. Przyjęcie-niespodzianka
O zmierzchu tego wieczoru Beefy, wuj Will i Trzej Detektywi jechali autostradą Nadbrzeżną. Po raz pierwszy William Tremayne nie wyglądał na znudzonego. Oczy iskrzyły mu się ożywieniem, sięgał ciągle do kieszeni, w której miał rewolwer.
Gdy zajechali na ranczo panny Bainbridge, przed domem stał mercedes, a za nim jasny ford.
– Ford należy pewnie do Thomasa. Mercedes jest własnością Graya – powiedział Jupe. – Musimy mieć pewność, że nie odjadą stąd, póki się z nimi nie uporamy.
Pete się uśmiechnął i poszedł sprawdzić drzwi obu samochodów. Nie były zamknięte.
– Bardzo dobrze – wyjął z kieszeni szczypce i zabrał się do pracy. W kilka chwil rozłączył druty zapłonu, unieruchamiając oba pojazdy.
– Zostanę tu i poczekam gdzieś w ukryciu na Longa – powiedział.
– Powodzenia!
Jupiter, Bob i obaj panowie Tremayne weszli na frontowe stopnie, co wywołało wybuch zajadłego szczekania. Było ono jednak stłumione i odległe.
– Chyba ktoś zamknął Bruna w piwnicy – powiedział Bob.
– Dzięki Bogu – westchnął Jupe – nie mam ochoty stanąć z nim oko w oko, zwłaszcza kiedy słucha poleceń Graya.
Śmiało wbiegł na ganek i nacisnął dzwonek.
Po chwili za drzwiami dały się słyszeć kroki.
– Kto tam? – zawołał Marvin Gray.
– Mam coś dla pana Graya – powiedział głośno Jupe.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich Gray.
– Pan Horace Tremayne oraz pan William Tremayne chcieliby rozmawiać z panem.
Jupe przesunął się w bok i na przedzie ukazał się Beefy, zdecydowanie stawiając potężną stopę na progu.
– Przepraszam, że przybywam tak późno, ale z pewnych względów moment wydał mi się odpowiedni – powiedział.
Gray się cofnął.
– Pan Tremayne! Co się stało? Zaprosiłbym pana do środka, ale… panie się położyły i nie chciałbym ich niepokoić.
Beefy pchnął drzwi na oścież i przekroczył próg. Wuj Will i chłopcy tuż za nim.
– Poznał pan już Jupitera Jonesa – mówił Beefy. – Jupiter jest bardzo ciekawskim młodym człowiekiem. Niektórzy mówią, że jest wścibski. Przyszliśmy zaspokoić jego ciekawość… a także moją!
Gray cofał się przed nacierającym Beefym i Jupiterem. Weszli do salonu, gdzie Harold Thomas rozglądał się w popłochu, gdzie by ukryć trzymany w ręku pakiet.
– To rękopis, prawda? – powiedział Jupiter. – Ukradł go pan z mieszkania Beefy'ego Tremayne'a w tym samym dniu, w którym podpalił pan dom Amigos.
Thomas upuścił pakiet, rozsypując kartki po podłodze. Odwrócił się gwałtownie i skoczył w stronę okna.
– Stój, Thomas! – krzyknął wuj Will.
Thomas spojrzał przez ramię i zobaczył rewolwer w ręku Williama Tremayne’a. Stanął bez ruchu.
Beefy pozbierał kartki z podłogi. Zaczął je przerzucać, zatrzymując się nad niektórymi.
– To ten rękopis – powiedział z uśmiechem.
Jupe wyszedł do holu.
– Panno Bainbridge! – zawołał.
– Ona śpi – powiedział Marvin Gray. – Śpi i lepiej jej nie budź. Nic mi nie wiadomo o tym pliku papierów ani o człowieku, który go przyniósł, i…
Urwał na widok schodzącej ze schodów Madeline Bainbridge. Srebrno-blond włosy miała upięte na karku w kok, a na jej urodziwej twarzy malował się uśmiech, smutny i równocześnie triumfalny.
– Marvinie – powiedziała z nutą nagany w głosie – nie przewidywałeś, że się obudzę, ale oto jestem.
Przeniosła spojrzenie na Harolda Thomasa, który gapił się na nią z otwartymi ustami.
– A więc, Charles, to istotnie ty. Chciałabym powiedzieć, że miło cię widzieć, ale byłaby to nieprawda.
Usadowiła się w salonie. Ze schodów zbiegła Klara Adams. Jej wyblakłe oczy iskrzyły się z uciechy. Przycupnęła na parapecie za fotelem panny Bainbridge.
– Co to jest? – zapytała aktorka, wskazując plik papierów w ręku Beefy'ego.
Beefy z uśmiechem wręczył jej papiery.
– Jestem Horace Tremayne, a to jest rękopis, który Marvin Gray dostarczył do mojego wydawnictwa w dniu kradzieży filmów z laboratorium w Santa Monica.
Madeline Bainbridge przeczytała szybko pierwszą stronę.
– Dokładna kopia moich wspomnień, które znajdują się w moim pokoju na górze. Cóż to za niestosowny pomysł, Marvinie, przepisać to i sprzedać. Czy nie wiedziałeś, że w żaden sposób nie może ci to ujść płazem? Prędzej czy później musiałabym się dowiedzieć.