Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie wrócą – odparł Gray. – Jeżeli zostanie na dworze, nad ranem zrobi się niespokojny i zacznie wyć. Będę musiał wstać, żeby go wpuścić. Tak to wygląda, kiedy się traktuje psa jak członka rodziny.

Głosy w walkie-talkie ucichły. Po chwili Jupe głęboko odetchnął.

– Marvin Gray chciał, żeby Madeline Bainbridge użyła swej mocy wobec nas tak, jak użyła wobec Ramona Desparto. Ciekaw jestem, co mu zrobiła.

– Według mnie nic – zauważył Bob. – Powiedziała, że nigdy nikogo nie skrzywdziła.

– Desparto zginął w wypadku samochodowym – przypomniał Pete. – Nawaliły mu hamulce, kiedy stąd wyjeżdżał po przyjęciu.

– Czy to było przyjęcie, czy też obrządek, taki jak dzisiejszy? – zastanawiał się Jupiter. – Jedno teraz wiemy na pewno: Madeline Bainbridge jest czarownicą albo za taką się uważa. Wiemy, że ma jakiś rodzaj siły.

– Siły, która… która może zabić? – wyszeptał Pete.

– Morderstwo dokonane mocą czarów? – Bob potrząsnął głową. – To niemożliwe!

– Chyba nie, jednakże wydaje się, że Madeline Bainbridge żywi poczucie winy w stosunku do Desparta – powiedział Jupiter. – Zaprzeczała z taką furią, jakby wierzyła w możliwość, że w jakiś sposób wyrządziła mu krzywdę.

– Dobry numer, ten Marvin Gray – odezwał się Pete. – Po co ją tak wkurzył? Nie musiał wyciągać tych spraw z przeszłości.

– Być może nią manipuluje – odparł Jupe. – Prawdopodobnie on jest prawdziwą siłą w tym domu. Może jedyną.

– Nie lubię go – powiedział Pete.

– Ja też nie – przyznał Jupe. – Zwłaszcza po tym, co usłyszałem przez walkie-talkie. Ten człowiek to zbir. Zastanawiam się, czy kłamie dla zabezpieczenia jej spokoju, czy też raczej chodzi mu o ukrycie przed światem własnych poczynań.

– Jupe, czy Gray może być wmieszany w kradzież rękopisu? – zapytał Bob.

Jupe wzruszył ramionami.

– Nie sądzę. Nie mógł dokonać kradzieży, bo w tym czasie Jefferson Long przeprowadzał z nim wywiad. Nie miał też po temu żadnego oczywistego motywu. Wprost przeciwnie. W jego, jako prowadzącego sprawy panny Bainbridge, interesie leży, żeby książka została wydana i przyniosła dochody. Ale czy komukolwiek powiedział o książce? Czy powiedziała o tym komuś panna Bainbridge? Po tym, co usłyszeliśmy dzisiejszego wieczoru, jestem niemal pewien, że wyjaśnienie tajemnicy zniknięcia rękopisu kryje się w przeszłości panny Bainbridge. W tym magicznym kręgu sprzed lat.

Jupe wstał.

– Na dziś zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Idę zabrać moje walkie-talkie i spotkamy się w miejscu, gdzie zostawiliśmy rowery. Jutro… jutro zajmiemy się dawniejszym zgromadzeniem magicznym.

– Jeśli ono rzeczywiście tym było – powiedział Bob.

– Myślę, że tym właśnie było – odparł Jupe i ruszył przez pole ku lasowi.

Rozdział 9. Bojownik o prawo i ład

– Żartujecie! – wykrzyknął Beefy Tremayne. – Madeline Bainbridge jest naprawdę czarownicą?

Jechali sportowym samochodem Beefy'ego wzdłuż bulwaru Santa Monica. Jupiter siedział z przodu obok Beefy'ego, Bob i Pete ściśnięci na tylnym siedzeniu.

– Jest nią teraz i wydaje się bardziej niż prawdopodobne, że była czarownicą już w czasach, gdy występowała w filmach – odparł Jupiter. – Myślimy, że stała na czele zgromadzenia czarowników i że w tym zgromadzeniu mogły się dziać różne dziwne rzeczy. Ktoś z nich mógł chcieć zapobiec publikacji jej wspomnień. Zamierzamy skontaktować się z osobami, należącymi kiedyś do jej najbliższego otoczenia i ustalić, czy w ciągu ostatnich dni któraś z nich się z panną Bainbridge porozumiewała. Musimy znaleźć osobę, która dwa dni temu dowiedziała się, gdzie jest rękopis.

– Ależ nie możesz oczekiwać, że ktoś się do tego przyzna – powiedział Beefy. – Mam na myśli tego kogoś, kto ukradł rękopis.

– Nie zamierzamy w ogóle mówić o rękopisie – tłumaczył Jupe. – Przynajmniej na początku. Przede wszystkim musimy się dowiedzieć, kto z dawnego zgromadzenia pozostaje nadal w kontakcie z Madeline Bainbridge osobiście lub poprzez trzecie osoby. Nie sądzę, by ktoś się obawiał do tego przyznać.

Beefy skręcił w aleję La Brea, wiodącą do Hollywoodu.

– I na początek zamierzacie rozmawiać z Longiem. Jeffersonem Longiem, tym, który w telewizji zwalcza przestępczość. On jest tak prostolinijny i bezkompromisowy, że po prostu nie mogę go sobie wyobrazić zamieszanego w coś równie obłędnego jak zgromadzenie czarowników.

– Nie zawsze był bojownikiem o prawo i ład – zauważył Jupe. – Kiedyś był aktorem i figuruje na ostatniej fotografii panny Bainbridge i jej kręgu. Musiał znać Ramona Desparto. Wydaje się logiczne od niego zacząć, skoro wiemy, gdzie go szukać. Biura firmy KLMC mieszczą się przy ulicy Fountain, przecznicy od Bulwaru Hollywoodzkiego. Rano zatelefonowałem do Longa, zgodził się ze mną zobaczyć.

– Czy powiedziałeś mu, dlaczego chcesz z nim rozmawiać? – zapytał Beefy.

– Niezupełnie. Powiedziałem tylko, że zbieram materiały do szkolnej pracy wakacyjnej.

– Long musi lubić, jak się o nim pisze – wtrącił Pete – choćby tylko w wypracowaniu szkolnym.

– Może dotyczy to wszystkich, którzy występują publicznie – powiedział Jupe. – Naprawdę miło z twojej strony, Beefy, że nas zawozisz. Mogliśmy pojechać autobusem.

– W domu siedzę jak na szpilkach i się zamartwiam. Czuję się w jakiś sposób zagubiony bez biura. Poza tym zadziwiacie mnie, chłopcy. Ja bym się nie odważył tak po prostu pójść do kogoś takiego jak Jefferson Long.

Bob roześmiał się.

– Jupe niełatwo się peszy.

– A jak zamierzacie odnaleźć pozostałych członków magicznego kręgu? – zapytał Beefy.

– Mój ojciec pracuje w studiu filmowym – odpowiedział mu Pete. – Przez związki zawodowe zdobędzie dla nas adresy przyjaciół Madeline Bainbridge.

Beefy powoli jechał już jakiś czas Bulwarem Hollywoodzkim. Teraz skręcił w ulicę Fountain i zatrzymał się pod budynkiem, który wyglądał jak wielki sześcian z ciemnego szkła.

– Zaparkujemy tu i będziemy na ciebie czekać. Nie spiesz się.

– Dobra – Jupe wysiadł i wszedł do budynku.

W recepcji, osłoniętej od słonecznego żaru polaryzowanym szkłem, było chłodno. Młoda, opalona kobieta za biurkiem skierowała Jupe'a do windy, którą wjechał na czwarte piętro.

Umeblowanie biura Jeffersona Longa składało się ze szkła, chromu i krytych czarną skórą foteli. Okna, z widokiem na wzgórza Hollywoodu, wychodziły na północ. Long siedział za biurkiem z indyjskiego drzewa, plecami do okna i uśmiechał się do Jupitera.

– Cieszę się z twych odwiedzin. Zawsze robię wszystko, co mogę, by pomóc młodym ludziom.

Jupiter odniósł wrażenie, że to małe przemówienie Long wygłosił już co najmniej sto razy.

– Bardzo panu dziękuję – powiedział z głęboką pokorą w głosie.

Jego okrągła, pogodna twarz nosiła wyraz tak niewinny, że niemal idiotyczny. – Zeszłego rana widziałem pana w telewizji. Przeprowadzał pan wywiad w rezydencji Madeline Bainbridge.

Uśmiech znikł gwałtownie z twarzy Jeffersona Longa.

– Zajmowałem się w życiu ważniejszymi rzeczami niż aktorstwo i znajomość z Madeline Bainbridge – obrócił się w swym fotelu i skinął ręką w stronę półek. Jupe zobaczył plakietki i medale nadane Longowi przez liczne miasta wzdłuż wybrzeża. Były tam także jego fotografie z komendantami policji dużych i małych miast Kalifornii, Nevady i Arizony. Był wreszcie oprawiony w ramki dokument, przyznający Longowi godność honorowego członka urzędu szeryfa.

– O rany! – Jupe miał nadzieję, że ten okrzyk wyraża dostateczny podziw.

– Mam jeszcze albumy z wycinkami prasowymi. Możesz je obejrzeć, jeśli cię interesują – zaproponował Long.

– Super! – zapalił się Jupiter. – Jeden przyjaciel mi mówił, że robi pan serię programów o narkotykach. To dopiero musi być fascynujące.

Przystojna twarz Longa oblała się rumieńcem.

– O, tak. Czy możesz sobie wyobrazić, że pewni ludzie, zatrudnieni oficjalnie w firmach farmaceutycznych, są zamieszani w nielegalną sprzedaż narkotyków? Ale nie będę mógł ukończyć serii w tym roku. Są osoby, które uważają, że lepiej wydać pieniądze na stare filmy niż na serię dokumentalną o tak istotnym problemie jak narkomania.

10
{"b":"100901","o":1}