Była prawie dziewiąta, gdy opuścił skład złomu i poszedł w stronę autostrady. Bob i Pete już na niego czekali.
– Doznałeś w ciągu nocy jakiegoś objawienia? – zapytał Pete.
– Nie. Nie mogę wymyślić nic, poza pójściem do Beefy'ego i zabraniem się znowu do wywiadów z ludźmi.
– Już prawie nie mamy z kim rozmawiać – zauważył Bob.
– Nie znaleźliśmy nikogo z oczywistym motywem – odparł Jupiter. – Ale zostały osoby, które miałyby sposobność ukraść rękopis. Faktycznie to nawet nie zaczęliśmy ich sprawdzać!
– Pracowników Amigos Press? – spytał Pete.
Jupiter skinął głową.
– Jakoś nie wyobrażam sobie nikogo z nich jako złodzieja, a przebadaliśmy już wszystkich pozostałych – powiedział Pete.
Chłopcy pojechali do Los Angeles i stanęli pod drzwiami mieszkania Beefy'ego właśnie w chwili, gdy wychodził stamtąd szczupły mężczyzna w gabardynowych spodniach i płóciennej kurtce. Przechodząc obok chłopców, uśmiechnął się do nich.
Beefy wpuścił ich do środka, a jego rumiana zazwyczaj twarz była blada. William Tremayne chodził po pokoju tam i z powrotem i krzyczał:
– To jest spisek! Nienawidzą mnie! Zawsze mnie nienawidzili! Bestie!
– Uspokój się, wuju – prosił Beefy.
– Łatwo ci mówić. Ciebie nie oskarżono o umyślne podpalenie!
– Umyślne podpalenie?! – wykrzyknął Jupe. – Pożar miałby być wywołany umyślnie?
– Obawiam się, że tak – odpowiedział Beefy. – Człowiek, który stąd właśnie wyszedł, to policjant z departamentu podpaleń. Zażądał listy wszystkich pracowników Amigos Press i nazwisk ludzi, którzy odwiedzili dom wydawnictwa w dniu pożaru.
– Chciał także wiedzieć, komu zostaną wypłacone pieniądze z firmy ubezpieczeniowej – dodał William Tremayne. – Wiem, co naprawdę miał na myśli, zadając to pytanie. Myśli, że to ja podłożyłem ogień! Oczywiście, że mnie zostanie wypłacone odszkodowanie. Ja prowadzę finansowe sprawy wydawnictwa. Ale nawet jeśli dochód z moich akcji jest niski…
– Wuju, czyżbyś miał kłopoty finansowe? – wtrącił Beefy.
– Małe braki wolnej gotówki – odpowiedział William Tremayne. – Nic poważnego. Nic, co się z czasem nie ureguluje. Tylko ty teraz nie zaczynaj! Wystarczyła mi rozmowa z tym śledczym od podpaleń. Nie było mnie nawet w pobliżu Amigos Press, kiedy wybuchł pożar. Siedziałem tu, w domu, z tobą.
– Ten, kto podpalił Amigos Press, nie musiał przebywać w pobliżu – powiedział Beefy. – Słyszałeś, co ten człowiek mówił? Użyto zapalnika, kombinacji magnezu i zegara na baterie. Można go było włożyć do schowka pod schodami o każdej porze, począwszy od szóstej rano.
– Ty też myślisz, że to ja to zrobiłem! – krzyknął Will Tremayne.
– Tego nie powiedziałem, wykazałem tylko, że alibi nie ma w tej sprawie znaczenia. W chwili wybuchu pożaru podpalacz był prawdopodobnie daleko od niego.
– Grear! – oznajmił Will Tremayne. – On to zrobił! Zawsze mnie nienawidził. Ten wyblakły szczurek! Nienawidzi każdego, kto ma trochę szyku. Albo Thomas! Co my właściwie o nim wiemy? Pracuje dopiero od trzech miesięcy!
– Sam go zatrudniłeś, wuju.
– Miał bardzo dobre referencje. Ale to nic nie znaczy!
Will Tremayne podszedł do stołu i otworzył pudełko, które zazwyczaj zawierało jego cygara.
– O, do diabła! Puste! – wykrzyknął i utkwił wzrok w Beefym. – To był Grear albo pani Paulson. Nienawidzą mnie! Nigdy mi nie wybaczyli, że zająłem miejsce twojego ojca! Albo to był Thomas… Wiem, co zrobimy. Nająłeś tych chłopców, żeby znaleźli ten głupi rękopis byłej aktorki. Niech obserwują mieszkanie Greara, dom pani Paulson i miejsce zamieszkania Thomasa. Niech wypatrzą, co się stanie po wizycie tego detektywa od podpaleń. Założę się, że po przesłuchaniu ten, który to zrobił, w jakiś sposób się zdradzi. Może spakuje się i ucieknie? Zobaczysz!
Beefy patrzył bezradnie na Trzech Detektywów.
– Czemu nie? – powiedział Jupiter. – Jeszcze dziwniejsze przestępstwa popełniano dla jeszcze dziwniejszych przyczyn. Daj nam adresy i pójdziemy obserwować wszystkie trzy miejsca. Nie może to przecież w niczym zaszkodzić.
– Okay – Beefy poszedł do małego gabinetu przylegającego do salonu. Wrócił po chwili z adresami na trzech małych kartkach.
– No więc – powiedział Jupiter – ja będę obserwował, powiedzmy, panią Paulson. Ty, Bob, popatrzysz, co porabia pan Grear w czasie wolnym od pracy, a Pete zajmie się panem Thomasem.
Chłopcy zebrali się do wyjścia. Beefy odprowadził ich do holu. Był poważny i zatroskany.
– Robicie to tylko, żeby podnieść na duchu wuja Willa, prawda? – zapytał.
– Niezupełnie – odparł Jupiter. – Rozmawialiśmy ze wszystkimi członkami magicznego kręgu, to znaczy ze wszystkimi, których się dało odszukać. Jak dotąd, ustaliliśmy, że żadna z tych osób nie miała możliwości zabrania manuskryptu ani też nie wiedziała, gdzie się on znajduje. Dobrze więc będzie zająć się teraz tymi, którzy o tym wiedzieli i mieli taką możliwość. Każde z nich mogło wziąć klucze z twojego biurka i zrobić ich duplikat. Wszyscy troje byli przy pożarze i słyszeli, gdzie się znajduje rękopis. Być może wizyta tego detektywa z departamentu podpaleń wydobędzie coś na jaw. Nie sądzę, by kradzież manuskryptu miała związek z pożarem, ale nie mam co do tego pewności. Tymczasem ty możesz dla nas zrobić pewną ważną rzecz.
– Co takiego?
– Twój wuj powiedział, że w czasie gdy dokonano kradzieży, był u kogoś na brydżu. Zatelefonuj do tej osoby i upewnij się, czy to prawda.
Beefy zdawał się zaskoczony.
– Czy podejrzewasz wuja Willa?
– Nie wiem. Po prostu wolę mieć potwierdzone jego alibi.
Beefy skinął głową.
– Po wizycie detektywa u wszystkich trzech osób spotkamy się znowu tutaj – powiedział Jupiter i chłopcy odeszli.
Beefy ze zmarszczonym czołem stał w holu.
Rozdział 13. Morderczy bagażnik
Harold Thomas mieszkał w małym domu w sąsiedztwie Beefy'ego. Naprzeciwko znajdował się niewielki park i Pete usadowił się na ławce. Starał się nie zwracać uwagi na bawiące się dzieci i skoncentrować się na domu naprzeciw.
Minęła niemal godzina, zanim podjechał tam zwykły, ciemny samochód. Wysiadł z niego mężczyzna w płóciennej kurtce i wszedł do budynku.
Pete siedział bez ruchu, ale serce zaczęło mu bić szybciej.
Mniej więcej po piętnastu minutach śledczy z departamentu podpaleń wyszedł z budynku, wsiadł do samochodu i odjechał. Pete nadal czatował.
Pół godziny później z domu wyszedł Harold Thomas i rozejrzał się uważnie, zwracając głowę najpierw w jedną, potem w drugą stronę ulicy. Zawahał się jakby, spojrzał na dom, po czym szybkim krokiem skierował się na południe, w stronę Wilshire. Gdy już się oddalił spory kawałek, Pete ruszył za nim, idąc po drugiej stronie ulicy. Szedł jego śladem przez Wilshire i niebawem znalazł się wśród smutnych, małych budynków przemysłowych, stłoczonych obok siebie. Gdzieniegdzie stały też domy mieszkalne, ale nieduże i brzydkie, z obłażącą ze ścian farbą i podartymi siatkami przeciw owadom w oknach.
Harold Thomas zatrzymał się przy jednej z tych ruder i rozejrzał się dookoła. Pete dał nura za najbliższy samochód.
Po chwili Thomas przeciął ulicę i przez otwartą bramę wszedł do składu wraków samochodowych po drugiej stronie. Zatrzymał się chwilę przy stojącej za bramą budzie i poszedł dalej. Pete obserwował go zza płotu okalającego plac. Szedł wśród stert karoserii i części samochodowych.
Pete zastanawiał się, czy powinien iść dalej za Thomasem. Pomyślał, że gdyby Jupe był na jego miejscu, nie zaniechałby śledzenia księgowego – podjął więc decyzję. Jeśli ktoś dyżuruje w budzie przy wejściu, Pete zmyśli coś w wielkim stylu, jak to zwykł czynić Jupe. Powie, że szuka pasa transmisyjnego do studebakera z roku 1947.
Ale buda była pusta. Pete wszedł ostrożnie i cicho między ogołocone szkielety i rdzewiejące części samochodów.
Wtem stanął jak wryty. Dobiegł go szczęk otwieranych drzwiczek jakiegoś samochodu.