Литмир - Электронная Библиотека

– Co ci się przyśniło, wnuku? – spytał szaman.

– Wnuku? – zdziwił się Pete. – Czyżbyś był spokrewniony ze wszystkimi w tej wiosce?

Daniel i śpiewający doktor roześmiali się w głos.

– To jeden ze sposobów, w jaki okazujemy sobie szacunek – wyjaśnił Daniel.

Szaman przytaknął.

– Czyli wódz nie jest twoim wujkiem? – upewnił się Bob.

– A ja nie jestem wnukiem szamana. On jednak jest dla nas wszystkich jak dziadek.

Trzej chłopcy ze zrozumieniem pokiwali głowami.

– Mój sen był bardzo dziwny, dziadku – powiedział Daniel. – Szedłem w bród przez ogromne, zielone jezioro, a ryby same wpadały mi w ręce. Pomyślałem, że mam szczęście. Z ryb można przyrządzić smakowity posiłek. Zacząłem dziękować za dar. Ryb przybywało i było ich już tak dużo, że wszystkich nie mogłem schwytać. Zaczęły wskakiwać mi na plecy, na klatkę piersiową, na twarz. Uderzały o mnie, coraz mocniej i mocniej.

– Pomyślałeś, że mogłyby cię zatłuc na śmierć? – zapytał szaman.

Daniel pokiwał głową.

– Wrzuciłem wszystkie ryby do wody i wróciłem na brzeg.

– Postąpiłeś prawidłowo. Jaka stąd nauczka?

– Wszystko, co otrzymujemy bez wysiłku, często jest bezwartościowe, a czasem nawet złe – odparł natychmiast Daniel.

Szamana wyraźnie zadowoliła taka odpowiedź.

– A jaką wiadomość przekazał ci Stwórca?

– We właściwym miejscu, lecz bez błogosławieństwa.

– Aha. – Szaman powtórzył usłyszane słowa. – Czy jest to odpowiedź na twoje pytanie?

Trzej Detektywi popatrzyli pytająco na Daniela.

– Nie rozumiem jej – odparł ze smutkiem młody Indianin. – Nigdy go nie znajdę.

– Stwórca udzielił ci odpowiedzi. Wykorzystaj ją – polecił szaman.

Daniel spuścił wzrok.

– Dobrze, Dziadku.

– Musisz się przebrać przed następną ceremonią.

– Dobrze, Dziadku. Powodzenia, chłopcy. – Uśmiechnął się do Boba, Pete’a i Jupe’a i odszedł.

– Do widzenia, młodzi wojownicy – pożegnał ich szaman. – Ufajcie tylko sobie.

Stary doktor wmieszał się w tłum. Rozdawał dokoła uśmiechy i rozmową pocieszał cierpiącą trzódkę.

– Patrzcie, tam jest wódz. – Pete wskazał chatę z falistej blachy, znajdującą się około pięćdziesięciu metrów dalej.

Muskularny Amos Turner stał na zewnątrz i rozmawiał ze szczupłym Indianinem, który pocierał dłonie o nogawki dżinsów. Przez cały czas kiwał głową. Wyglądało na to, że przywódca wioski udziela mu jakichś instrukcji. W końcu wódz wrócił do stołów zastawionych jadłem, a drobny człowieczek zniknął w chacie. Obok tej chaty stało mnóstwo drewnianych skrzyń różnej wielkości. Na każdej widniała etykieta z nazwą kompanii transportowej Nancarrowa.

Jupiter usiadł, by dokończyć jedzenia. Już sięgał widelcem do talerza, kiedy tuż obok jednej ze skrzyń zauważył leżący na ziemi niedopałek papierosa.

Chłopiec schylił się i podniósł go. Był pożółkły i zgnieciony, miał jednak tę samą szmaragdową opaskę i długi filtr, co niedopałek znaleziony rano na skałach.

– Jupe, co się dzieje? – spytał Pete.

– Zobacz – odparł krótko Jupiter. Wyciągnął przed siebie dłoń, na której leżały oba niedopałki.

– Ale heca! – krzyknął Pete.

– Co to może znaczyć? – zastanowił się Bob.

– Nie mam pojęcia – odparł Jupe – ale chyba je zatrzymam. Nigdy nic nie wiadomo.

Od tłumu ludzi oderwała się młoda kobieta i podeszła do Trzech Detektywów.

– Jestem siostrą Daniela. Nazywam się Mary Grayleaf – zwróciła się do wszystkich trzech chłopców, ale wpatrywała się tylko w Boba. Uśmiechnęła się do niego czarująco i wrzuciła mu w dłoń kluczyk. – Wódz kazał mi powiedzieć, że wkrótce wasza półciężarówka będzie gotowa do drogi. Najedliście się?

– Aż nadto – zapewnił Bob, odwzajemniając spojrzenie.

Dziewczyna miała uderzająco piękną twarz, okoloną długimi prostymi włosami. Ubrana była w białą luźną suknię, jako ozdobę nosiła naszyjnik z turkusów. Podobnie jak inni mieszkańcy wioski miała zaczerwienione oczy. Były niemal tak czerwone jak hafty, które ozdabiały dół i rękawy jej sukni.

– Naprawdę jesteś siostrą Daniela, czy też jest to jeszcze jedno określenie, wyrażające szacunek? – zapytał Bob.

Mary Grayleaf najpierw trochę się zdziwiła, po czym roześmiała się wesoło.

– Naprawdę jestem jego siostrą.

Jupiter i Pete popatrzyli na siebie. Jupe uniósł brwi, a Pete stłumił chichot. Znowu to samo. Bob nawet nie musiał się starać. Gdziekolwiek się pojawił, jak magnes przyciągał do siebie ładne, młode kobiety.

– Czy teraz będzie dalszy ciąg ceremonii? – spytał Bob.

– Tak. Szaman zaśpiewa i zatańczy – odparła dziewczyna, ciągle patrząc chłopcu w oczy. – Potem zacznie się modlić. Musi się przygotować duchowo, by otrzymać wiadomości od Stwórcy, który wyjawi mu, co sprawia, że chorujemy. Cokolwiek to jest, szaman rzuci na to czary i rozpocznie leczenie.

– Czary skutkują? – spytał z uśmiechem Bob.

– Zawsze – odparła z powagą Mary. – Leczenie również.

Jupiter nie mógł już dłużej znieść tej wymiany zdań.

– A co z tym poszukiwaniem objawienia?

Mary nareszcie zwróciła uwagę na Jupe’a.

– Czy wiesz, co usłyszał Daniel?

Jupiter zastanowił się przez chwilę.

– We właściwym miejscu, ale bez błogosławieństwa – odparł.

Mary zastanowiła się, po czym pokręciła głową.

– Nie wiem, co znaczą te słowa. Czy Daniel wiedział?

– Nie. Szaman kazał mu nad tym pomyśleć – odparł Bob. – Dlaczego to jest takie ważne?

– Ponieważ… – Mary zmarszczyła brwi i zamknęła oczy, jakby naszło ją jakieś bolesne wspomnienie. Szybko się jednak otrząsnęła i wyjaśniła: – Nasz prawdziwy wujek zaginął. Pomagał mamie wychowywać mnie i Daniela, kiedy nasz ojciec opuścił rezerwat. Ojciec zniknął wiele lat temu. Teraz to samo stało się z wujkiem. Wyszedł z wioski ponad miesiąc temu i Daniel szuka go po lasach.

– Dzieje się tu coś dziwnego – powiedział Bob. – Mój tata także zaginął.

Mary pokiwała głową, jej ciemne oczy posmutniały. Nagle zobaczyła, że ktoś z tłumu daje jej jakiś znak. Był to ten sam szczupły mężczyzna, któremu wódz przekazywał instrukcje. Trzej Detektywi nawet nie zauważyli, kiedy wyszedł z chaty.

– Wasza półciężarówka jest już gotowa do drogi – oznajmiła, pocierając zaczerwienione oczy.

Poprowadziła chłopców na drugi koniec wioski, gdzie stały samochody. Po drodze mijali uwiązane na łańcuchach psy. W pewnym memencie detektywi zwrócili uwagę na wysoki kopiec z ziemi, o średnicy dużego domu.

– To coś w rodzaju łaźni parowej. Tutaj mężczyźni oczyszczają swoje ciała – wyjaśniła Mary.

– Chciałbym cię jeszcze o coś zapytać – zwrócił się do niej Jupe. Sięgnął do przepastnej kieszeni koszuli i wydobył z niej dwa niedopałki. – Czy wiesz może, kto pali takie papierosy?

– Nie – odparła zdziwiona dziewczyna.

Rozczarowany Jupiter schował niedopałki do kieszeni.

Między starymi ciężarówkami i dżipami chłopcy zauważyli lśniącego, nowego, czerwonego forda pikapa.

– Należy do wodza – powiedziała Mary. – To dobry człowiek i najlepszy strzelec w wiosce. Kupuje nam nowe ubrania, narzędzia i części do samochodów.

– Skąd bierze na to pieniądze? – spytał Jupiter.

Mary wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Sądzę, że z dorywczej pracy w Diamond Lake. To nie moja sprawa. – Poklepała zderzak zdezelowanego, zardzewiałego forda. – Ta stara półciężarówka również jest własnością Wodza. Chce ją wam wypożyczyć. Dbajcie o nią. Macie ją zostawić koło stacji straży leśnej w Diamond Lake.

Chłopcy upchnęli swoje rzeczy z tyłu samochodu i wsiedli do kabiny. Zauważyli, że brakuje pasów bezpieczeństwa. Pete zajął miejsce za kierownicą. Znał się na mechanice i był najlepszym kierowcą śród Trzech Detektywów.

– Jedźcie przez cały czas naszą drogą na północ, aż do miejsca, gdzie łączy się ona z dwupasmowym traktem do zwózki drewna. Wtedy skręćcie na zachód. Trakt doprowadzi was do szosy. Skręćcie w prawo i kierujcie się już prosto na Diamond Lake.

12
{"b":"100898","o":1}