Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Jupe rozejrzał się po jaskini.

– Potrzebujemy kawałka jakiejś linki – powiedział. – Czegoś, co moglibyśmy okręcić dookoła niego.

– Nie ma tu żadnej linki – mruknął Pete. – No i nie mamy już czasu na szukanie czegoś takiego. Brakuje nam paru centymetrów. Musi być jakiś sposób…

Nagle oczy Jupitera rozjaśniły się.

– Mam!

Błyskawicznie sięgnął do sprzączki swego paska od spodni. Odpiął go i wyciągnął ze szlufek. Z otwartymi ustami Pete przyglądał się, jak Jupiter przeciąga koniec paska przez klamerkę, robiąc w ten sposób niewielką pętlę.

Z dyndającym w ręku paskiem Jupiter pochylił się znowu nad studnią.

– Słuchaj, Bob, zrobiłem z mojego paska matą pętlę. Kiedy ją opuszczę, postaraj się włożyć w nią rękę. Powinna zacisnąć się pod twoim ciężarem. A potem wyciągniemy cię razem na górę.

Powoli zaczął opuszczać pasek w ciemną czeluść, zapierając się o dno jaskini w oczekiwaniu szarpnięcia z dołu.

– Mam ją! – wrzasnął Bob. – Ciągnij!

Jupiter odetchnął z ulgą. Pete uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę, aby uchwycić koniec paska. A potem obaj odchylili się do tyłu i pociągnęli.

Z ciemnego wylotu studni zaczął wydostawać się powoli jakiś czarny i mokry kształt, pokryty mułem i szlamem.

Rozdział 8. Wymuszony odwrót

Ciężko dysząc, przemoczona postać zwaliła się na dno jaskini.

– Dzięki, chłopaki.

– To był pomysł Jupitera – powiedział Pete, spoglądając ze smutkiem na swój własny brzuch. – Ja też noszę spodnie na pasku. Ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby wykorzystać go do czegoś innego.

– Może dlatego, że jesteś szczupły i twój pasek jest krótszy od mojego – powiedział z uśmiechem Jupiter.

Bob zaczął ocierać twarz z błota.

– Pomysł okazał się w każdym razie skuteczny. Wiesz, Jupe, już nigdy nie będę was nabierał na temat mojej nadwagi – powiedział, a potem obejrzał się w kierunku studni. – Pomyśleć tylko, że mogłem siedzieć do tej pory, albo i dłużej – dodał z drżeniem w głosie.

– Wszystko dobre, co się dobrze kończy – stwierdził Pete. – Co teraz robimy?

– Wracamy do domu – powiedział stanowczo Jupiter. – Bob cały się zamoczył i musi zmienić ubranie. Przykro mi z powodu tego incydentu. To moja wina, bo uparłem się, żebyśmy badali tę jaskinię bez latarek.

– Pomysł nie był taki zły – powiedział Bob. – Ale głupotą było z mojej strony pędzić tak na oślep, nie będąc pewnym terenu.

Jupiter zmarszczył brwi.

– To dziwne, że taka niebezpieczna dziura znajduje się u samego wejścia do jaskini. Myślę, że powstrzymuje ona wielu ciekawskich od zapuszczenia się w głąb.

– No wiesz – uśmiechnął się niepewnie Bob – myślę, że jeżeli ci ciekawscy rozumowaliby tak jak ja, mogłaby służyć do zatrzymywania ich w środku!

– O rany – odezwał się Pete z odcieniem zatroskania w głosie. – Może to właśnie przytrafiło się psu pana Allena i wszystkim pozostałym. Mogły wpaść do tej dziury, która wessała je głębiej.

Jupiter kiwnął głową.

– Całkiem możliwe. Ale szukaliśmy przecież śladów i nie znaleźliśmy nic.

– Och! – zawołał Pete. – Przecież tylko po to tu przyszliśmy, no nie? – zapytał rozglądając się szybko po ścianach jaskini. Wiecie co, chodźmy stąd, dopóki nic nam nie odcięło powrotnej drogi. To jest naprawdę przerażające miejsce.

Cała trójka w absolutnej zgodzie pospieszyła do wyjścia.

Już na zewnątrz Jupiter obejrzał się.

– Ciekawy jestem, jak daleko ciągnie się ta jaskinia – powiedział w zamyśleniu. – Powiedziano nam, że w przeszłości korzystali z niej przemytnicy.

– Rzeczywiście – stwierdził Pete. – Co masz na myśli?

– Ten fragment, w którym byliśmy, nie nadawał się chyba do ukrywania towarów. Był za bardzo otwarty, no i zbyt łatwo było się tam dostać.

– Może są tam jeszcze inne korytarze – powiedział Bob. – Czasami zdarza się, że woda wymywa miększe skały. Może to trwać nawet parę milionów lat. Dawno temu ten teren mógł znajdować się pod wodą. A jeśli tak, to w środku może być całe mnóstwo takich naturalnych korytarzy.

– Możliwe – zgodził się Jupiter – ale nie mamy teraz czasu na zbadanie tej sprawy. Musimy odłożyć to na inną okazję.

– Mnie to odpowiada – stwierdził z zadowoloną miną Pete. – Nie mam nic przeciwko temu, żebyśmy dziś poprzestali już na tym. Wystarczająco się wystraszyłem.

– To już ustaliliśmy – powiedział Jupiter. – Problem w tym, że mamy chyba przed sobą jeszcze jeden kłopot.

– O czym ty mówisz? – zapytał Pete.

Jupiter wyciągnął rękę w kierunku oceanu. Jego koledzy zwrócili głowy w tę stronę i zaczęli przecierać ze zdumienia oczy.

Zobaczyli jakiś ciemny, połyskujący kształt wyłaniający się z wody.

– Nie mam pojęcia, co to może być – szepnął Bob.

– Ma jakąś małą, ciemną głowę… całkiem jak smok – powiedział drżącym głosem Pete.

Koło brzegu pojawiła się ogromna fala. Zamajaczyła wysoko nad ciemnym kształtem, a potem załamała się nad nim, pogrążając go całkowicie w spienionej wodzie.

Chłopcy z zapartym tchem wpatrywali się w kłębiące się odmęty.

Fala z hukiem zwaliła się na brzeg. Tuż za nią ukazała się następna. Kiedy wirując i sycząc, woda spłynęła do oceanu, ciemny kształt ukazał się znowu ich oczom.

A potem nagle uniósł się do góry. Miał gładką i ciemną skórę połyskującą aż po płetwowate kończyny. Powoli zaczął wychodzić na brzeg.

– To nurek z aparatem tlenowym – stwierdził z ulgą Pete. – W masce i z płetwami. Nie ma się czego bać. Chodźcie, idziemy.

Kiedy chłopcy się odwrócili, Jupiter szepnął cicho:

– Alarm bojowy! On ma kuszę!

Pete roześmiał się.

– I co z tego? Prawdopodobnie polował na ryby albo coś w tym rodzaju.

Jupiter potrząsnął głową.

– Idzie w tym kierunku.

Nagle mężczyzna w masce i czarnym, mokrym kombinezonie rzucił się na kolana. Wyciągnął przed siebie kuszę i zaczął składać się do strzału.

– Uważajcie! – wrzasnął Bob. – On celuje do nas!

– Co takiego? – zapytał Pete. – Po co miałby to robić?

Pete obejrzał się ukradkiem i zbladł.

– Och, przepraszam, ale Bob ma rację! – rzucił obracając się na pięcie. – Tu przecież nie ma nikogo prócz nas!

Jupiter przyjrzał się mężczyźnie, leżącemu niespełna sto metrów od nich. Trzymał w rękach kuszę i zdawał się rzeczywiście celować w ich stronę.

Jupiter był logicznie myślącym chłopakiem, umiejącym błyskawicznie ocenić sytuację. W ułamku sekundy przeanalizował wszystko i zmarszczył brwi. Obecne położenie wymykało się jednak wszelkiej logice.

W takich razach mógł polegać jeszcze na wyrobionym instynkcie samozachowawczym.

– Alarm! – rzucił krótko. – Uciekamy stąd. Biegiem!

Trzej chłopcy pobiegli co sił w nogach ku zbawczym schodkom. Kiedy jednak znaleźli się niedaleko nich, uświadomili sobie, że nie zdadzą się im na nic. Zapomnieli w podnieceniu o wypadku, który zdarzył się im tutaj tak niedawno. Zobaczyli porozrzucane bezładnie odłamki połamanych schodków i poręczy. Za tym pobojowiskiem wznosiła się skalna ściana, której stromość uniemożliwiała jakąkolwiek wspinaczkę.

Jupiter zerknął ku następnym schodkom. Znajdowały się zbyt daleko. Aby ich dosięgnąć, musieliby pokonać spory dystans po głębokim, miałkim piasku, który nie pozwoliłby im rozwinąć pełnej szybkości. Biegnąc po pustej plaży, staliby się łatwym celem.

Szybko ocenił położenie.

– Mamy tylko jedną możliwość – powiedział. – Szybko! Z powrotem do jaskini!

Chłopcy zrobili ostry zakręt i pognali w kierunku wejścia do jaskini. Biegli z duszą na ramieniu, oczekując w każdej chwili, że usłyszą świst zwolnionej strzały.

Lub raczej poczują, jak zagłębia się w nich śmiercionośne żelazo.

Spod ich stóp fruwały w górę fontanny piasku.

– Jeszcze trochę! – rzucił zdyszanym głosem Jupiter. – Do środka!

Cała trójka prawie jednocześnie zanurkowała w ciemnym otworze. W chwilę potem chłopcy na czworakach wpełzli za ogromne głazy, leżące tuż obok wejścia.

11
{"b":"100822","o":1}