Rekin, najwidoczniej kierowany, wykonał gwałtowny zwrot, aby uniknąć harpuna, a Red, robiący podobny unik przed drapieżcą, znalazł się na torze lotu pocisku. Stalowa strzała przeszła niemal na wylot przez jego ciało. Zdrętwiałem z przerażenia, nie na tyle jednak, by nie widzieć, że rekin zawraca, z wyraźnym zamiarem zaatakowania mnie. Naciągnąłem kuszę i zamierzyłem się po raz drugi. Ręce mi się trzęsły ze strachu. Chybiłem, spieniony ślad grotu o cal minął pysk drapieżnika i przepadł w ciemności.
Już widziałem struchlałymi ze strachu oczyma rzędy zębów atakującej mnie bestii, gdy nagły wybuch czerwonego światła utwierdził mnie w przekonaniu, że wystrzelony harpun trafił w ów przedziwny mózgowiec, który (jestem tego pewien!) był prawdziwym mózgiem. Stalowy grot worał się w myślącą symbiozę polipów i skały, przynosząc jej śmierć. Jego agonia była straszna, lecz zarazem widowiskowa. Rekin, sterowany przez ów mózg, momentalnie stracił całe zainteresowanie moją osobą i odpłynął. Szkarłatne płaty jakby napompowanego światłem kopciu opadały w wodzie, wlokąc za sobą krwawe smugi. W tej chwili znajdowałem się chyba na granicy obłędu; zemdlałem.
Co działo się potem, wiem tylko z opowiadań przyjaciół, którzy znajdowali się na jachcie. Widząc nasze ciała unoszące się na powierzchni wody, zarządzili alarm i wydobyli nas. Początkowo myśleli, że nie żyjemy obaj, a gdy pomyłka wyjaśniła się i gdy ocucony opowiedziałem, co nam się przydarzyło, postanowili zawinąć do Townsville w celu złożenia meldunku. Moi przyjaciele wierzyli, że śmierć Reda była przypadkowa, że nie było to zaplanowane przeze mnie morderstwo, doradzili mi jednak, abym składając zeznania przed policją australijską pominął ów fantastyczny wątek o myślącym koralowcu, co, jak twierdzili, na pewno wzbudzi największe podejrzenia.
Mieli rację! Ale ja, nie wiedzieć czemu, uparłem się, że powiem wszystko. A trzeba było zeznać po prostu, że podczas prac pod wodą zaatakował nas rekin i na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności Red zginął ugodzony moim harpunem. A tak sprawa wzbudziła więcej sensacji, niż powinna. Senat uniwersytetu w Wisconsin pamiętając, że włączono mnie do składu ekspedycji mimo jego stanowczego sprzeciwu, odciął się od tej śmierdzącej jego zdaniem sprawy i nie tylko mi nie pomógł, ale jeszcze zaszkodził. To jednak nie należy już do sprawy, którą mam do pana.
t Pan teraz wypływa z wyprawą właśnie tam, na Wielką Rafę Koralową, prawda? Tak, o to chodzi, żeby pan sam się przekonał, zobaczył, co tam teraz jest, bo nikt mi nie wierzy, a ja czuję, że nad ludzkością zawisło, częściowo przeze mnie, straszliwe niebezpieczeństwo. Jakie? Zaraz powiem, tylko niech pan najpierw dokładnie zanotuje pozycję: 17°30'28" Sud, i 146°31' Ost. Tu ma pan jeszcze dokładną mapę i kilka zdjęć okolicznych wysepek i raf zrobionych z pokładu jachtu w miejscu naszego ostatniego postoju, a więc tam, gdzie t o się stało. To pozwoli panu zlokalizować miejsce.
Chce pan wiedzieć, co ja sam o tym wszystkim sądzę? Dobrze, powiem, choć już tyle razy mnie wyśmiano. Wiele razy zastanawialiśmy się, dlaczego życie rozumne rozwinęło się tylko na lądzie. Teoretycznie może ono przecież istnieć w każdym środowisku. W morzach naszych braci w rozumie upatrywaliśmy w delfinach, jakby z góry zakładając, że rozumna może być tylko istota obdarzona zdolnością ruchu. Nic bardziej błędnego! Miałem przecież przed sobą dowód, że tak nie jest. Rekin, który nas zaatakował, nie znalazł się tam przypadkiem. Jego nagłe odpłynięcie po obumarciu mózgu świadczy dobitnie o tym, że był na jego usługach, bronił go przed takimi jak my. Nie wiadomo, czy robił to dla jakichś korzyści, które mogła mu dawać "współpraca" z myślącym koralowcem, czy też był do tego działania zmuszony, wręcz sterowany?
Ta druga hipoteza wydaje mi się bardziej prawdopodobna, przecież rekin początkowo mnie nie widział, a gdy strzeliłem, zdołał uniknąć strzału i sprowokować Reda do zrobienia ruchu, który skończył się dla niego tak tragicznie. To nie rekin nas atakował, tak jak grający w szachy nie atakują się bezpośrednio, lecz posługują się w tym celu pionkami i figurami, tak myślący koralowiec atakował nas przy pomocy tego drapieżnika mórz południowych. Był dobrym graczem, ale nie miał doświadczenia, zgubiło go przekonanie, że jego przeciwnicy są prawie tak dobrzy Jak on. Pierwszy mój strzał był celny. Mózg uciekł więc ze swoim pionkiem-rekinem, podstawiając mi na jego miejsce Reda. Za to mój drugi cios był ze zrozumiałych względów chybiony. Lecz mózg nie wiedział o tym, Ze człowiek zdenerwowany strzela mniej celnie niż człowiek opanowany. Myślał, że trafię w rekina, nie zasłonił się nim, czy też raczej nie zdażył, gdy spostrzegł, że harpun mija bestię. Nie zdążył zrobić roszady. Dlaczego przypuszczam, że chciał, abym trafił rekina? Przecież on się tylko bronił, dopóki Red nie zaatakował go nożem, dwukrotnie zostawił mnie w spokoju, mimo iż zbliżałem się do niego na ten sam dystans co Red. Może w ogóle chciał nas tylko odstraszyć, przegonić, dać do zrozumienia, że nie poznamy się z nim, odłamując go po kawałku i przewożąc do swoich labów i akwariów? Może cała tragedia wynikła z nieporozumienia, z mojego strachu i słabych nerwów? Może. Wszak nie mogłem wiedzieć, że rekin jest dla niego tym samym, czym dla nas pies podwórzowy, a jego szarża – szczekaniem kundla, które znaczy: nie wchodź na mój teren!
Ale teraz wszystko przepadło! On na pewno nie był jedyny, takich mózgów, nie zauważonych ze względu na swe podobieństwo do pospolitych mózgowców, musi być więcej. Czytał pan, jak ostatnio wzrosła liczba zatonięć i katastrof morskich. A nawet zaginięć bez wieści! Statki wielkości stutysięcznego stadionu sportowego znikają, jakby się rozpłynęły w wodzie czy powietrzu. Teraz wszystkie nasze akweny są jednym wielkim Trójkątem Bermudzkim. Jeszcze trochę, a komunikacja morska ustanie zupełnie jako nieopłacalna i niebezpieczna. Przesadzam? Ani trochę. W klinice nie wolno mi było czytać żadnych opracowań na ten temat, bo lekarze twierdzili, ze karmię w ten sposób swoją chorą wyobraźnię i miast zdrowieć coraz bardziej utwierdzam się w swoim szaleństwie, ale gdy wyszedłem, od razu przestudiowałem rejestry statków niektórych potęg morskich. I cóż się okazało? Więcej tam jednostek wykreślonych z różnych powodów, niż jeszcze znajdujących się w eksploatacji. A daty tych zatonięć, zaginięć, katastrof, pożarów i innych możliwych klęsk wskazują, że ta epidemia nieszczęść zaczęła się wkrótce po opisywanym przeze mnie wypadku.
Człowiek zaczyna powoli przegrywać na morzu. Jakie to śmieszne, do tej pory istniały obok siebie dwie inteligencje tylko dlatego, że nie wiedziały jedna o drugiej. Ale gdy ja odkryłem jednego z jej przedstawicieli. a potem nieumyślnie, lecz jednak zniszczyłem go, rozpoczęła się wojna My, ludzie, zaczęliśmy już schodzić pod wodę, nie jest więc powiedziane, że tamci, nie sami wszakże, ale przy pomocy zwierząt-pionków, wyjdą na ląd, by wydać nam walkę. Czy nie uważa pan, że to już raz się odbyło, że już raz życie wyszło na ląd? Może już czas ustąpić Ziemi komuś innemu, kto lepiej nią pokieruje? O co mi chodzi?
Oczywiście, me o to, byśmy ruszyli na jakąś podmorską krucjatę, niszcząc wszystko, co tylko spotkamy. Chodzi mi o porozumienie, o przekazanie im, że to, co się zdarzyło, było przez nikogo nie zawinione. Pan za tydzień wyrusza, a jaki cel? Właśnie zbadanie, dlaczego nagle tonietyle statków. Więc dlatego mnie pan wysłuchał, ze Marynarka Wojenna się tym zainteresowała? Pan płynie na pancerniku, krążowniku czy atomowej łodzi podwodnej? Na jachcie? Pan jest cywilem? Nie wiecie, co się dzieje i postanowiliście się złapać ostatniej deski ratunku, czyli mnie? Czy jestem obrażony? Skądże. Ale niech pan się stara porozumieć z nimi…
W kilka tygodni później przeczytał w gazecie, ze Paul Slavinsky, pracownik naukowy Harvard University, poniósł śmierć podczas wyprawy naukowej na Wielką Rafę Koralową. Zrozumiał, że porozumienia nie będzie. Gazeta wypadła mu z ręki…