Zabiedzony George poruszył się nagle. Minę miał zwycięską, jakby właśnie teraz wybiła jego godzina.
– Nie ruszą – zaprzeczył z nieoczekiwaną godnością. – Mamy coś dla pana, inaczej nie przyszlibyśmy tutaj. Jack, daj walizkę.
Hogden podniósł z podłogi czarną dyplomatkę i podał mu. Jerome byłby przysiągł, że nie mieli jej ze sobą, gdy przyszli. Mimo to nie był nadal specjalnie zainteresowany. George otworzył szyfrowe zamki i wyjął lekko spłaszczony przedmiot przypominający kask hokeisty. Pieczołowicie położył go na blacie. Przymknął walizeczkę. ale zamki pozostawił w spokoju. Patrzył wyczekująco na Jerome'a, który czuł jego podniecenie i zdawał sobie sprawę, że powinien coś powiedzieć. Tamten czekał na to. – Co to jest?
Zamiast George'a odpowiedział mu Hogden. Widać był spragniony naprawienia przeszłych win.
– Kask, hełm, hauba, czy jak to jeszcze nazwiesz. Najważniejsze, że to zekranuje promieniowanie twojego mózgu. Jak widzisz, dokładnie oglądałem programy o tobie i wiem, co ci jest potrzebne do szczęścia. Powinieneś mnie przeprosić.
Jerome nie zawracał sobie głowy przeprosinami. Jak urzeczony wpatrywał się w kask. Rodziła się w nim nadzieja, że wreszcie przestanie żyć w więzieniu bez krat.
– A oni mnie powiedzieli, że tego nie da się zasłonić! – zaprotestował słabo.
– Bzdura! – oburzył się George. – Powiedzieli tak, żeby pan nie próbował nic z tym zrobić. W końcu pan się na tym nie zna, a ten dar jest zbyt niebezpieczny, by mogli pana stracić z oczu.
Oszukali mnie – pomyślał Jerome. – Oszukali, mimo że odsiedziałem wyrok i zgodziłem się na eksperymenty!
– Możesz wierzyć mojemu kumplowi – powiedział Hogden, uważnie obserwując zmiany, jakie dokonywały się na twarzy Jerome'a. – Jest doskonałym, choć chwilowo bezrobotnym psychoelektronikiem. Poza tym, zastanów się, my sami ryzykowalibyśmy najwięcej, chcąc cię oszukać. Przecież dobrowolnie naznaczylibyśmy się izotopem, jak to powiedziałeś!
Jerome jak lunatyk wyciągnął rękę. dotykając hełmu.
– Mogę go obejrzeć?
George spojrzał na Hogdena. ten dał przyzwalający znak samymi powiekami. Jerome nie zauważył tego.
– Oczywiście – zgodził się George. – Tylko proszę na razie nie zakładać go na głowę.
Jerome podniósł kask. Był bardzo lekki i nie tak twardy ani obszerny jak hełm hokeisty. Na oko powinien dokładnie przylegać do czaszki. Pod światło widać w nim było drobniutką siateczkę z drutu wtopionego w plastik.
– To drut irydowo-platynowy – wyjaśnił George. – Zadanie siatki jest podobne do tego, jakie spełnia na przykład czasza radioteleskopu – zatrzymuje ona fale produkowane przez mózg i trzema elektrodami przylegającymi do skóry wprowadza je z powrotem do obiegu. Powstaje więc układ zamknięty. Najmniejsza nawet aktywność elektryczna nie ujawnia się na zewnątrz. Wygląda to tak, jakby mózg – czyli pan – nie żył. Jasne?
– Nie sądziłem, że to takie proste! – zdumiał się Jerome. Chwilę obracał hełm w rękach, z trudem opierając się pokusie, by go założyć i wybiec z domu. I nigdy nie wrócić. Nagle coś przyszło mu do głowy.
– To nie jest dobre rozwiązanie – powiedział z nagłym żalem – bo symulowana śmierć może przecież zaniepokoić moich aniołów stróżów. Przyjadą tutaj i nie znalazłszy ciała zaczną podejrzewać jakiś numer. Co wtedy?
Hogden zrobił do niego oko.
– Słusznie, Jerome. Ale na to także mamy lekarstwo. Pokaż mu, George!
George posłusznie zanurzył rękę w walizeczce i wyjął z niej coś co przypominało kieszonkowy magnetofon. Nie czekając na pytanie Jerome'a, zaczął wyjaśniać:
– To urządzenie po podłączeniu do sieci będzie wytwarzać impulsy takie, jakie do tej pory produkuje pański mózg. Wystarczy, że je nastroję. Rozumie pan? Zostawimy ten generator na stole, włączymy, pan włoży kask – i jest pan wolny! Wystarczy, żeby się pan raz urwał spod kontroli, bo policja nie jest przecież w stanie przeszukać całego kraju i spelengować pana jak szpiegowską radiostację.
Prawdę powiedziawszy już wcześniej mógłby się im pan wymknąć spod nadzoru, gdyby nie wierzył pan we wszystko, co policja czy FBI opowiada. Oni mogą pana kontrolować tylko na niewielkim terenie, bo promieniowanie elektromagnetyczne mózgu jest przecież słabiutkie, a ich sprzęt stacjonarny o niewielkim zasięgu. Ale teraz, z naszą pomocą, będzie pan mógł zniknąć na zawsze. Za pieniądze ze skoku kupi pan nową twarz i nowe personalia. Co pan na to?
Jerome'a interesowało już tylko jedno.
– Czemu pan jest ucharakteryzowany na moje podobieństwo?
Jack i George roześmieli się. Odpowiedział Hogden:
– To taki jeszcze jeden mały podstęp, Jerome. Po naszym wyjściu George pozostanie tu, udając ciebie. To dla większej pewności. Gdyby ktoś obserwował dzisiaj twój dom, to nie stwierdzi nic ponad to, że przyszło cię odwiedzić dwóch facetów, którzy po godzinie wyszli. Potem jeden z nich wróci po coś, ale zaraz wyjdzie. To będziesz ty, zmieniający George'a po skoku i ukryciu łupu. A jak już wszystko przycichnie, znikniesz, kiedy będziesz miał na to ochotę. No i co, Jerome? Stary Jack Hogden ma głowę na karku? Zgadzasz się?
– Mówiłeś, zdaje się, coś o dziesięciu milionach dolców. a mnie proponujesz tylko dwa. Ilu ludzi bierze w tym udział?
Hogden z ulgą wypuścił powietrze, jakby ciągle się jeszcze bał, że Jerome może odmówić.
– Z tobą pięciu. Resztę poznasz na miejscu.
W samochodzie unosiło się doskonale wyczuwalne napięcie. Hogden był zdenerwowany, Jerome również. Gdy stanęli przed kolejnym skrzyżowaniem, Jerome zapytał:
– Nie powiedziałeś mi ani słowa o tym, co mamy obrobić. To tajemnica?
Hogden nie odpowiedział od razu. Wyjął i zapalił papierosa. Światła zmieniły się, więc ruszył.
– Teraz już nie. Chodzi o Bank Północny.
Jerome nic nie odpowiedział. Gdyby wcześniej wiedział, nic zgodziłby się na to. Bank Północny)est najlepiej strzeżony w całych Stanach. Oprócz Fortu Knox.
– Rozgryźliśmy go – mówił dalej Hogden. – I on ma swoją piętę Onasissa…
– Achillesa – poprawił Jerome odruchowo.
– Wszystko jedno. W każdym razie bez ciebie nie dalibyśmy rady. Wybraliśmy go celowo, bo sama sława odstrasza ws/ys!kich. W związku z tym liczymy, że strażnicy są już mocno zblazowani, a cała procedura mocno się zrutynizowała.
– A jeżeli nie?
– Z tobą i tak damy radę. Mamy zrobiony podkop do tunelu z kablami elektrycznymi zasilającymi cały gmach, w którym jest bank. Tą sztolnią dotrzemy do transformatorowni, którą od piwnic dzieła już tylko stalowe drzwi. Korzystając z tej darmowej energii elektrycznej, możemy w pięć sekund stopić zawiasy i dostać się po podziemi banku. Tam, przed pierwszym rzędem krat i systemów laserowo-elektronicznych, są normalni, żywi strażnicy i ich dowódca. Mają potrzebne klucze
i instrukcje. Wiedzą, co trzeba wyłączyć, żeby dobrać się do sejfu.
Zresztą najgorsze te lasery. Jeżeli je wyłączymy, to dalej pójdzie łatwo. Strażnicy mogliby narobić hałasu i nie powiedzieć, jak je rozbroić – nawet pod groźbą broni. Ale tobie, Jerome, powiedzą. Mało tego, sami wszystko wyłączą i będziesz kierował nimi aż do momentu, gdy się nimi zajmiemy.
Jerome przestraszył się.
– Hogden. ja wysiadam. Z mokrą robotą nie chcę mieć nic wspólnego!
Hogden nie odpowiedział od razu i Jerome zrozumiał, że to jego w tym głowa, by nikomu nic się nie stało. Poprawił kask na głowie i mocniej nacisnął kapelusz, który był za ciasny, ale i tak prawie zupełnie go maskował.
Z początku wszystko szło dobrze. Jerome poznał dwóch kolejnych wspólników Hogdena. Nick i Terry mieli gęby takie, iż rzeczywiście nadawali się jedynie do kopania tuneli. W ciasnym pomieszczeniu jakiegoś garażu przebrali się w drelichowe kombinezony, wzięli potrzebny sprzęt i kolejno opuścili się w ciemność podkopu. Jerome czołgał się jako drugi, tuż za prowadzącym Hogdenem. Podkop zrobiony był fachowo, oszalowany blachą falistą i miejscami podstemplowany. Po kilkudziesięciu metrach zbliżyli się do betonowego muru, w którym ziała wykuta pneumatycznymi świdrami jama. Tu było.szerzej. Jack przywołał Jcrome'a i oświetlając wnętrze, pokazał mu je.