Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ledwie położył się do łóżka, usłyszał pukanie do drzwi i pomyślał, że to pewnie jakiś kolega traktujący poważnie zasadę miłosierdzia chrześcijańskiego nakazującą chorych odwiedzać i więźniów pocieszać, ale nie, to nie mógł być kolega, gdyż do przerwy obiadowej było jeszcze daleko, a w godzinach pracy nie było miejsca na miłosierne uczynki, Proszę, powiedział, wtedy drzwi otworzyły się i stanął w nich ten sam kierownik, którego poinformował o swojej chorobie, Szef kazał zapytać, czy ma pan w domu jakieś lekarstwo, powinien pan coś zażyć, nim przyjdzie lekarz, Niestety, nie dysponuję żadnym stosownym lekiem, Wobec tego proszę wziąć te pastylki, Bardzo dziękuję, jeśli pan pozwoli, zapłacę później, gdyż wolałbym nie wstawać z łóżka, proszę powiedzieć, ile jestem winien, To polecenie szefa, jemu nie zadaje się takich pytań, Oczywiście, jeszcze raz dziękuję, Byłoby dobrze, gdyby pan od razu wziął jedną pastylkę, co powiedziawszy, kierownik wszedł do pokoju, Naturalnie, dziękuję, bardzo pan łaskaw, odparł pan José, bo i co miał robić, nie mógł przecież powiedzieć, Stać, ani kroku dalej, to prywatne mieszkanie, gdyż, po pierwsze, tak się nie rozmawia z przełożonym, a po wtóre dlatego, że ani tradycja ustna, ani kroniki Archiwum nie wspominają o tym, żeby kiedykolwiek jakiś szef tak dalece troszczył się o zdrowie kancelisty, że przez umyślnego przysłał mu pastylki. Sam kierownik wyglądał na speszonego swoją nową rolą, z własnej woli nigdy by czegoś takiego nie zrobił, jednak nie tracił kontenansu i zachowywał się jak ktoś, kto ma jasno wytyczony cel i doskonale orientuje się w terenie, co jest o tyle zrozumiałe, że przed zmianami urbanistycznymi sam mieszkał w identycznym domku. Pierwszą rzeczą, na jaką zwrócił uwagę, była duża wilgotna plama na podłodze, Czy to rury ciekną, zapytał i mało brakowało, a pan José, chcąc uniknąć dodatkowych wyjaśnień, odpowiedziałby twierdząco, doszedł jednak do wniosku, że lepiej podać wcześniej wymyślony powód, czyli napomknąć o własnej niezdarności, lepiej, żeby nie przysłali tu hydraulika, który by potem doniósł szefowi, że rury, choć stare, nie są przyczyną mokrej plamy na podłodze. Rola mimowolnego pielęgniarza nieco złagodziła zwykle surowy wyraz twarzy kierownika, lecz gdy zbliżył się do chorego ze szklanką wody i zauważył leżące na nocnej szafce szkolne karty nieznajomej, natychmiast się nasrożył i przybrał minę osoby niemile zaskoczonej. Pan José od razu zauważył jego reakcję i miał wrażenie, że ziemia się pod nim zatrzęsła. Jego mózg błyskawicznie wysłał mięśniom ręki rozkaz, Schowaj to, idioto, ale natychmiast popłynęły nowe impulsy elektryczne korygujące niemądrą decyzję, a więc i ruch ręki, Nie ruszaj się, udawaj, że nic się nie stało. W rezultacie pan José zaskakująco żwawo, jak na kogoś osłabionego na ciele i umyśle przez ciężką grypę, usiadł na łóżku i jakby chcąc ułatwić kierownikowi spełnienie dobrego uczynku, wyciągnął rękę po tabletkę, wziął ją do ust, popił wodą, żeby jakoś przeszła przez opuchnięte, bolące gardło i korzystając z tego, że blat szafki znajdował się na wysokości materaca, oparł się łokciem na kartach, wysuwając jednocześnie do przodu szeroko rozwartą dłoń, jakby mówił kierownikowi, Stop. Uratowała go fotografia naklejona na szkolną kartę, w zasadniczy sposób odróżniająca ją od kart osobowych w Archiwum, jeszcze tylko tego brakowało, żeby każdy żyjący obywatel dostarczał do Archiwum Głównego co rok nowe zdjęcie, a może nawet co miesiąc, co tydzień, codziennie lub co godzinę, o Boże, ależ ten czas leci, ileż byłoby z tym pracy, ilu nowych kancelistów trzeba by zatrudnić, żeby naklejać jedno zdjęcie na minutę, na sekundę, jakież byłoby zużycie kleju i nożyczek, jak starannie trzeba by dobierać pracowników, żeby wyeliminować marzycieli gotowych w nieskończoność wpatrywać się w jakieś zdjęcie jak sroka w gnat. Kierownik wyglądał jak gradowa chmura, zupełnie jak w owe pechowe dni, kiedy na biurkach piętrzą się stosy papierów i szef go wzywa, żeby zapytać, czy przypadkiem nie zapomniał o swoich obowiązkach. Dzięki fotografii nie pomyślał, że karty leżące na nocnej szafce podwładnego pochodzą z Archiwum Głównego, lecz pośpiech, z jakim pan José je zakrył, udając w dodatku, że robi to niechcący, wydał mu się podejrzany. Już ta mokra plama na podłodze mu się nie podobała, a teraz znów te dziwne karty, nigdy wcześniej takich nie widział, z naklejonym zdjęciem dziecka, jak zdążył zauważyć. Nie mógł ich policzyć, gdyż leżały na kupce, ale na oko było ich co najmniej dziesięć. Dziesięć kart ze zdjęciami dzieci, co one tu robią, to bardzo dziwne, pomyślał zaintrygowany kierownik, a byłby pewnie jeszcze bardziej zaintrygowany, gdyby wiedział, że wszystkie karty dotyczą tej samej osoby i że dwa ostatnie zdjęcia przedstawiają już podlotka o sympatycznej lecz poważnej buzi. Kierownik położył pudełko z pastylkami na nocnej szafce i wyszedł. W drzwiach obejrzał się i zobaczył, że podwładny nadal opiera łokieć na kartach, Muszę porozmawiać z szefem, postanowił. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, pan José jednym ruchem, jakby bał się, że ktoś go złapie na gorącym uczynku, wsunął karty pod materac. Nie było nikogo, kto by mu powiedział, że zrobił to za późno, a on sam wolał o tym nie myśleć.

*

To grypa, stwierdził lekarz, na początek dam panu trzy dni zwolnienia. Kiedy pan José zwlókł się z łóżka, żeby mu otworzyć drzwi, miał zupełną pustkę w głowie i ledwie trzymał się na nogach, Przepraszam, że kazałem panu czekać, ale mieszkam sam. Stawiając w kącie mokry parasol, lekarz narzekał na pogodę, Co za obrzydliwa słota, po czym zapytał pana José, który szczękając zębami, wchodził do łóżka, Co panu dolega, i nie czekając na odpowiedź, stwierdził, To grypa. Zbadał puls, zajrzał do gardła, szybko dotknął słuchawkami piersi, pleców i powtórzył, To grypa, ma pan szczęście, że nie zapalenie płuc, na początek dam panu trzy dni zwolnienia, a potem zobaczymy. W chwili gdy siadał przy stole, żeby wypisać receptę, otworzyły się wewnętrzne drzwi i stanął w nich szef, Dzień dobry, panie doktorze, Jaki tam dobry, okropny, panie kustoszu, byłby dobry, gdybym w taką pieską pogodę nie musiał wychodzić z ciepłego gabinetu, Jak się miewa nasz chory, spytał kustosz, Dałem mu trzy dni zwolnienia, to tylko grypa. Ale w owej chwili panu José dolegało coś więcej niż grypa. Mimo że był przykryty po same uszy, dygotał jak w ataku malarii, a razem z nim trzęsło się żelazne łóżko, nie był to wszakże skutek gorączki, lecz nagłej paniki i zamętu w głowie, Szef tutaj, myślał, w moim domu, Jak się pan czuje, spytał szef, Dziękuję, lepiej, Zażył pan lekarstwo, które przysłałem, Tak jest, proszę pana, Trochę pomogło, Tak jest, proszę pana, Teraz przestanie pan brać te pastylki i będzie pan zażywał leki przepisane przez doktora, Tak jest, proszę pana, Chyba, że lekarz przepisał to samo, zaraz zobaczę, istotnie to samo, a do tego jeszcze zastrzyki, zajmę się tym. Pan José wprost nie mógł uwierzyć, że człowiek, który na jego oczach starannie składa receptę i chowa ją do kieszeni, jest naprawdę szefem Archiwum Głównego. Z własnego przykrego doświadczenia znał zupełnie innego szefa, niezdolnego do czegoś takiego jak zainteresowanie stanem zdrowia kancelisty, nie mówiąc już o kupnie lekarstw, to był już czysty absurd. Potrzebny będzie pielęgniarz do robienia zastrzyków, powiedział lekarz, zostawiając tę kwestię do załatwienia komuś innemu, mającemu więcej chęci i możliwości niż ten zagrypiony nieszczęśnik, chudy jak szczapa, z nie ogolonym siwym zarostem, na domiar złego mieszkający w złych warunkach, czego dowodem jest mokra plama na podłodze, najwyraźniej spowodowana cieknącymi rurami, gdyby nie tajemnica zawodowa, każdy lekarz mógłby wiele powiedzieć o ludzkiej niedoli, Zabraniam panu wychodzić z domu, dorzucił, Zajmę się tym, panie doktorze, powiedział kustosz, zadzwonię do zakładowego pielęgniarza, żeby kupił lekarstwa i przychodził robić zastrzyki, Takiego szefa jak pan, to ze świecą szukać, powiedział lekarz. Pan José skinął lekko głową, tylko tyle był w stanie zrobić, wprawdzie zawsze był posłuszny i obowiązkowy, czym się nawet szczycił, ale nigdy uniżony czy służalczy i nigdy by się nie zdobył na idiotyczne komplementy w rodzaju, To najlepszy szef Archiwum pod słońcem, Drugiego takiego nie ma na świecie, To chodzący ideał, Dla niego, mimo zawrotów głowy, jestem nawet gotów wchodzić na tę przeklętą drabinę. Teraz pan José ma nowe zmartwienie, nie może się wprost doczekać, kiedy szef sobie pójdzie, boi się bowiem, że mógłby zostać z nim sam na sam, wystawiony na krzyżowy ogień pytań, Co znaczy ta mokra plama, Co to za karty leżały na nocnej szafce, Skąd się wzięły, Gdzie je pan ukrył, Czyje to zdjęcia. Zamknął oczy i zrobił zbolałą minę, jakby błagał, Zostawcie mnie w spokoju na tym łożu boleści, jednak szybko je otworzył, gdyż ku jego przerażeniu lekarz powiedział, Na mnie już czas, w razie pogorszenia, proszę mnie zawiadomić, w tej chwili nie widzę powodu do niepokoju, nie jest to zapalenie płuc, Będziemy w kontakcie, panie doktorze, powiedział kustosz, odprowadzając lekarza. Pan José ponownie zamknął oczy, usłyszał trzaśniecie drzwi, l co teraz, pomyślał. Energiczne kroki kustosza zbliżały się coraz bardziej, aż wreszcie ucichły w pobliżu łóżka, Teraz na pewno mi się przygląda, pan José nie wiedział, co robić, mógł udawać, że powoli zapada w sen, jak człowiek wyczerpany chorobą, lecz zdradzało go drżenie powiek, mógł też wydać żałosny, rozdzierający serce jęk, ale do grypy to nie pasuje, może jakiś głupek by się na to nabrał, ale nie taki stary wróbel jak kustosz, który z niejednego pieca chleb jadał. Otworzył oczy, kustosz stał dwa kroki od łóżka i przyglądał mu się z kamienną twarzą. Pan José wpadł, jak mu się zdawało, na zbawienny pomysł, żeby zacząć elokwentnie i wylewnie dziękować za troskę okazaną mu przez Archiwum Główne, w nadziei, że dzięki temu uniknie kłopotliwych pytań, jednak w chwili, gdy otwierał usta, żeby wygłosić zdawkowe, Doprawdy nie wiem, jak mam dziękować, szef odwrócił się na pięcie i rzekł krótko, Niech się pan kuruje, co zabrzmiało jednocześnie jak rozkaz i łagodna zachęta, tylko najlepsi szefowie potrafią tak harmonijnie łączyć sprzeczne uczucia i właśnie dlatego cieszą się zasłużonym mirem u podwładnych. Nim pan José zdążył powiedzieć, Bardzo panu dziękuję, szef był już za drzwiami, które zamknął delikatnie, jak należy w pokoju chorego. Pana José nie tylko rozbolała głowa, ale zapanował w niej straszny zamęt. Był tak rozkojarzony, że pierwszą rzeczą, jaką zrobił po wyjściu szefa, było sprawdzenie, czy karty nadal znajdują się pod materacem. Jeszcze bardziej bezsensowna była druga czynność, wstał bowiem z łóżka i zamknął na klucz drzwi prowadzące do Archiwum, zupełnie jak ktoś, kto zamyka się na dwa spusty po tym, jak mu okradziono mieszkanie. Czwartą czynnością był powrót do łóżka, poprzedzony trzecią, która była skutkiem takiego oto rozumowania, A może szef zechce jeszcze raz tu zajrzeć, na wszelki wypadek, lepiej nie wzbudzać podejrzeń i zostawić te drzwi otwarte. Ostatnio pan José zachowuje się doprawdy jak chorągiewka na dachu.

17
{"b":"100655","o":1}