Литмир - Электронная Библиотека

Nie miała więcej niż piętnaście zim, wspomniała Lelka, kiedy horda pijanych zwajeckich wojowników wpadła w nocy do jej komnaty. Wiotka, delikatna córka doży, która nigdy nie wyszła samotnie dalej niż w krużganki ojcowskiego pałacu, bo skalmierskie dziewczęta nie chadzają swobodnie ulicami miasta. Jedna z wielu, bardzo wielu, którą okręty uwiozły na północ. Ta jednak musiała wystarczająco dobrze rozumieć, czym są targowiska w cieniu Hałuńskiej Góry, aby znaleźć drogę do łożnicy najwyższego zwajeckiego kniazia. Dość gibka, by nagiąć się, nie złamać. Dość rozumna, by przyjąć imię nałożnicy i władzę żony. Dość urodziwa, by utrzymać go przy sobie dłużej niż tuzin lat.

Dość nieostrożna, by zapomnieć, że Zwajcy nigdy nie przyjmą jej za swoją.

Pozostawiła w dworcu Suchywilka czterech synów i suknię, którą całą zimę wyszywała w srebrne kwiaty, ślubny dar Suchywilka dla jasnej Selli. W przeddzień wesela jedna ze służebnych przymierzyła ją dla zabawy, a nasączona palącą trucizną materia przeżarła ją aż do kości. Nie darmo ze wszystkich Krain Wewnętrznego Morza w Skalmierzu najbardziej kochano kunsztowną sztukę skrytobójstwa.

Córka doży podniosła chłodne spojrzenie na brzuch Firlejki.

– Widzę, że treglańskie kapłanki godnie zakrzątnęły się wedle sinoborskiego władztwa – zauważyła.

– Lepiej niż wyście się, pani, zatroszczyli wokół waszego! – syknęła dziewczyna.

Palce Lelki zacisnęły się wokół jej nadgarstka jak szpony.

– Może i prawda, dziewczyno – Skalmierka wzruszyła ramionami. – Ale niegdyś i ja dumnie obnosiłam wydęty brzuch pomiędzy panami północy i nie przywiodło mnie to dalej niż na śmiech ludzki i poniżenie. Dziewki kniaziów – przymrużyła oczy, gdy na twarz Firlejki wolno wypełznął rumieniec – z rzadka oglądają swoje potomstwo na tronach. A w moim kraju kapłanki, które zerwały śluby, żywcem pali się na stosach. Jak wiedźmy.

– A w moim kraju – chrapliwie odezwała się Lelka – za ubliżanie kapłankom wyrywają język i wyłupiają oczy. Czy będziemy obrzucać się obelgami, niczym dzieci?

– Nie – córka doży uśmiechnęła się, sięgając ku inkrustowanej macicą perłową skrzyni. – Raczej dobijemy targu.

Odwinęła lnianą materię, podając jej na wyprostowanych dłoniach srebrzystą fletnię, jedenaście piszczałek, połączonych wijącym się pędem winorośli. Lelka pogładziła palcem chłodny, gładki metal. Fletnia Wichrów, wykuta w zagubionych kuźniach pośrodku Gór Żmijowych, pulsowała mocą.

– Jakim sposobem?

– Złotem, trucizną, sztyletem – wąskie, blade wargi córki doży wygięły się w uśmiechu. – Jakież to ma znaczenie? Czy ja zgaduję, po co kapłanki Kei Kaella zbierają znaki bogów? Czy pytam, co bogini rzekłaby na podobne świętokradztwo? Albo sinoborski kniaź – podniosła na Firlejkę drwiące spojrzenie. – Pono nie odwiedza was już w świątynnej łożnicy. Pono szuka innego przymierza i wyprawił posłów w ciemną ziemię Pomortu. Rychło przyjdzie wyglądać zrękowin – z narzeczoną wybraną z woli pomorckich kapłanów albo i samego Zird Zekruna. Jak wam się zdaje, kapłanko, długo li wasz bękart pożyje, jeśli w treglańskim dworcu rozgości się nowa kniahini?

Ręka Firlejki napięła się i zesztywniała pod palcami starej kapłanki, lecz dziewczyna ni jednym gestem nie pokazała po sobie zdumienia. Lelka z wysiłkiem przełknęła ślinę: skalmierscy szpiedzy słynęli w Krainach Wewnętrznego Morza, zaś córka doży nie miała powodu, by kłamać. Mógł to uczynić, pomyślała. Z zemsty za śmierć ojca i koronę, którą wcisnęłyśmy mu na głowę. Kniaziowie z rzadka bywają wdzięczni i nazbyt często płacą swoje długi katowskim żelazem. Lecz Zird Zekrun… bez słowa potrząsnęła głową. Jak mógł być podobnym głupcem – po wszystkim, co zdarzyło się w Żalnikach, po tym, jak wymordowano żmijów i po zniknięciu Bad Bidmone?

Lecz być może, pomyślała po chwili i była to gorzka, bardzo gorzka myśl, być może właśnie tego pragnie Wark: zguby całego zakonu Kei Kaella, który wyniósł go na Kamienny tron sinoborskich kniaziów, i odejścia bogini, która pozwoliła na podobną niegodziwość. A także – spojrzała na pochyloną, ukrytą w cieniu twarz Firlejki – śmierci niewiasty, która lepiej niż ktokolwiek poznała jego słabość. Której nigdy nie zdoła wydrzeć bogini. I która ukradła mu pierworodnego.

– Módlcie się, żeby wasz kochanek obdarował was szybką, łaskawą śmiercią – córka doży uśmiechnęła się zimno. – By nie pogrzebano was za życia w ciemnej, świątynnej krypcie. Byście nie oglądali, jak krew z waszej krwi obraca się przeciwko wszystkiemu, czym jesteście.

– Czy dlatego przybyliście do Sinoborza? – Firlejka odezwała się nieoczekiwanie jasnym, spokojnym głosem. – By ostrzec nas przeciwko pomorckiemu przymierzu?

– Nie, dziewczyno! Nie dbam, choćby Zird Zekrun przykuł waszą boginię żelaznym łańcuchem do stoku Hałuńskiej Góry i kazał sępom dzień w dzień wyżerać jej wątrobę. I nie z tego powodu wykradłam Fletnię Wichrów z najświętszej świątyni Sen Silvara.

– Dlaczegóż więc? – głos Firlejki był wciąż opanowany i płaski, lecz jej dłoń poruszyła się nieznacznie na brzuchu, jakby uspokajając drzemiące wewnątrz brzemię.

– Z powodu długu, który noszę w sobie dłużej, niż sięgasz pamięcią, kapłanko – córka doży odrzuciła z twarzy siwe, rozpuszczone włosy. – Powiadają, że w Skalmierzu wszystko ma swoją cenę: honor, wierność, miłość, a ja opłaciłam moją solennie i niewiele mi z tego przyszło. Lecz są jeszcze inne rzeczy i, jak się wnet przekonasz, one również mają swoją cenę. Bo nic się nie dzieje bez zapłaty, bogowie pilnują, byśmy o tym nie zapomnieli. Wiedziałam o tym bardzo dobrze, posyłając pomorckie okręty na brzeg jego wyspy.

Lelka wstrzymała oddech.

– Ukrytą ścieżką pomiędzy skałami poprowadziłam frejbiterów do kniaziowego dworca – ciągnęła beznamiętnie Skalmierka. – Świętowano jesienny połów biełuchy i brzeg migotał od ognisk, ale sale dworu były puste i ciche. Nie więcej niż pół tuzina wojowników, żaden nie krzyknął głośniej niż niespokojne, nocne ptaki. Szliśmy od komnaty do komnaty, ja i zastęp pomorckich frejbiterów, opłaconych szczerym złotem, tym samym, które Suchywilk wcisnął mi na pożegnanie w rękę. A potem wróciłam do wielkiej sali i usiadłam na moim miejscu, pod poprzeczną belką rzeźbioną w wizerunki żmij ów, i czekałam na niego. Czekałam ze splecionymi rękoma, jak czyniłam wcześniej przez te wszystkie lata, kiedy nosiłam u pasa klucze do dworca. Czy rozumiesz to, kapłanko?

– Tak! – odparła Firlejka z gwałtownością, która niemal przestraszyła starą kapłankę. – Tak!

– I wiedziałam, że przyjdzie mi za to zapłacić – córka doży potrząsnęła głową. – Wiedziałam bardzo dobrze. Ale… gdybyście widziały to światło w jego oczach, kiedy mówił o jasnej Selli. Krew z rodu nieśmiertelnej Iskry, legenda północy – jakże brać się śmiertelnym w zapasy z baśnią? – zaśmiała się gorzko. – Więc powiadam wam, że oddałabym własne życie raz jeszcze i po trzykroć, byle zobaczyć, jak gaśnie to światło w jego oczach, jak zamienia się w popiół i jałowy żal. Stałam na kamieniu, mocno wrośniętym w ziemię, kiedy frejbiterzy brali ją kolejno, jeden po drugim, dziewkę o włosach jak ogień. Krzyknęła tylko raz jeden, na końcu, a jej krew była czerwona i zupełnie zwyczajna na morskim piasku. Suchywilkowe szczenię pełzało po brzegu, grzechocząc barwnymi kamieniami, pamiętam bardzo wyraźnie. Owinęłam je płaszczem z błękitnej materii, kniaziowym darem, jednym z wielu darów. Noc była jasna i pogodna, kiedy popłynęliśmy wprost ku ciemnej ziemi Pomortu.

– Zabraliście córkę Suchywilka? – Lelka niecierpliwie uniosła się na poduszkach.

– Nie – córka doży odsłoniła zęby w grymasie. – Nie, kapłanko. Żadne ze skalmierskich murów nie utrzymałyby Suchywilka z dala od córki jasnej Selli. A zostawić małego trupka obok ścierwa matki… – zaśmiała się cierpkim, suchym śmiechem. – Nie tego chciałam, kapłanko. Nie, żeby pogrzebał swoją dziewkę razem z bękarcięciem i znów poprowadził do łoża jaką hożą Zwajkę. Uwiozłam wilcze szczenię aż na targowisko pod Hałuńską Górą i sprzedałam na szczeżupińską galerę o sześciu rzędach wioseł. Sprzedałam wilcze szczenię kupcowi w czapce z żółtej kitajki, ponieważ mówił językiem, którego nie rozumiałam, i obiecywał uwieźć ją poza Krainy Wewnętrznego Morza, gdzie nikt więcej nie zdoła jej odnaleźć. To właśnie podarowałam Suchywilkowi, który odebrał mi czterech synów. Nie rudowłosą dziewczynkę, którą można pogrzebać i opłakać, lecz nieustanną, bezkresną udrękę. I nadzieję, co odbiera siły bardziej niż rozpacz.

118
{"b":"100641","o":1}