Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Napiłem się herbaty. Przeor patrzył badawczo.

– Tylko modlitwa pozwala zrozumieć. Inaczej zostaje nicość, rozpacz i samotność. Wierzący nigdy nie są samotni. Niech pan się modli. Racjonalizm nie da panu odpowiedzi. Jego królestwo kończy się, zanim zdoła pan zadać pytanie o sens śmierci człowieka. Tylko Bóg zna odpowiedź i tylko On może jej panu udzielić.

Uśmiechnąłem się pojednawczo, ale miałem własne zdanie. I wiedziałem, że nie warto wdawać się w dyskusje z jezuitami. A królestwo, które ja oglądałem na własne oczy, nie miało nic wspólnego z racjonalizmem.

Zresztą, nie zależało mi na tym, żeby popisywać się przed przeorem niezależnymi poglądami. Zależało mi na tym, żeby się nie rozpłakać. Nie pod tym konającym w barokowych męczarniach Zbawicielem, nie pod krogulczym wzrokiem starca siedzącego za olbrzymim jak katafalk biurkiem. Nie jak skruszony heretyk.

Entliczek, pętliczek…

Do wyjścia prowadził mnie kolejny mnich. Młody, krótko ostrzyżony, w habicie z odrzuconym kapturem, o poczciwej, wiejskiej twarzy. Wędrowaliśmy kamiennymi korytarzami, mijając szeregi drewnianych drzwi, posadzka ostro pachniała pastą do podłogi, jak w wojsku.

– Pan znał brata Michała? Pokazałem mu paczkę.

– To był mój przyjaciel. Od lat. Pokręcił głową i westchnął.

– Kto by pomyślał… Przecież wcale nie był stary.

I tak nagle… jeszcze w kaplicy?

Nie jestem taki głupi, żeby mówić „a przeor mi powiedział, że umarł w łóżku!”.

– Jak to się stało?

– Leżał w kaplicy. Krzyżem. Mnich rozłożył ręce, jakby chciał zademonstrować,

co to jest krzyż.

– Tak go znaleźliśmy.

– Narzekał na zdrowie? Coś go bolało?

– Michał? Nie. Nigdy się nie męczył. Pracował do późna. Zawsze siedział w nocy. Rano w jego celi znaleźliśmy rozsypane papiery, przewróconą szklankę z herbatą, a on leżał w kaplicy. Zupełnie jakby się zerwał, przewrócił krzesło i pobiegł się modlić, nawet drzwi nie zamknął. Dziwne… – Mówił pod nosem jakimś konfidencjonalnym szeptem. Z przeciwka wyszedł na nas inny mnich niosący pod pachą stertę tekturowych teczek. Mój przewodnik zamilkł na chwilę i poczekał, aż tamten zniknie za załomem korytarza, aż umilknie echo jego kroków. – Przecież nawet nie wiadomo, na co umarł – wyszeptał. – Nawet go nie zbadali. Nikogo nie wezwali. Policji, pogotowia. Tylko naszego lekarza, żeby wystawił akt zgonu.

– Może mi brat pokazać jego celę? Aż się zatrzymał.

– Przeor nie pozwoli. Tam jest chyba zamknięte.

– Niech brat zrozumie. To był mój przyjaciel. Chciałbym się pożegnać.

– Pan wie, czym się zajmował? Czym my się zajmujemy? – spytał niepewnie, zagryzając wargi, jakby koniecznie chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, czy może. Tak to odczytałem. Nie pytał przecież, czy wiem, co to jest klasztor.

Rzecz w tym, że nie znałem żadnych szczegółów. Właśnie to, że Michał nigdy nie powiedział mi nic konkretnego, było podejrzane. To, oraz jego tajemnicze podróże, pancerny neseser z uchwytem przystosowanym do przypinania kajdanek, kamera przed furtą i kuloodporne drzwi. Spojrzałem przewodnikowi prosto w twarz.

– Był historykiem. Archiwistą. – Pudło. Wtem przypomniałem sobie, co rzucił kiedyś od niechcenia, kiedy go wypytywałem, czym się zajmuje. Bodajże usiłowałem mu wmówić, że jest darmozjadem. – Szukał… prawdy.

Mnich zatrzymał się nagle jak uderzony. Zrobił gest dłonią, jakby chciał przyłożyć palec do ust, i przewrócił oczami, wskazując nimi ściany i sufit.

– Ma pan dwie minuty – wyszeptał. – A ja nic nie widziałem. Tędy.

Nie wiem, czego się spodziewałem. Biel ścian, ciemne drewno sprzętów. Piwniczny, beczkowy sufit, tapczan, biurko, wieszak, klęcznik, krucyfiks. Pomieszczenie bezosobowe, jak pokój w akademiku. Pachniało woskiem do mebli i ciężkim aromatem kadzidła.

– Okadzili celę – wyjaśnił młody. – Ktoś mi mówił, że przeprowadzili egzorcyzmy, zaraz jak umarł. Dwie minuty – dodał. – Poczekam na korytarzu.

Nawet nie byłem pewien, czy to cela Michała. Zawsze to on mnie odwiedzał albo spotykaliśmy się na mieście. Nie wiedziałem, dlaczego ten mnich mnie wpuścił. Wydawało mi się, że czegoś się boi. Nie wiedziałem, skąd to wrażenie. Coś tu było nie w porządku.

Usiadłem na zasłanym szarym kocem łóżku i rozejrzałem się, szukając śladów Michała, ale pokój był jak wymieciony. Z biurka znikła przewrócona szklanka, ktoś pozbierał rozsypane papiery. Minęły dwa tygodnie. Była tu rodzina – ojciec i siostra Michała. Zabrali to, co mogło mieć dla nich wartość. Czyja wiem, zdjęcia, papiery, listy, zegarek. Resztą osobistych rzeczy zajęli się mnisi. Spakowali w pudło i oddali na makulaturę albo wręcz wyrzucili. Ubrania i inne szpargały też. Nawet pościel znikła. Przypuszczalnie pokój miał posłużyć nowemu właścicielowi, ale na razie stał pusty. Brakowało im rekrutów, czy też nie było chętnych na lokum po zmarłym?

Wyglądało to tak, jakby lokator się wyprowadził; albo jakby nigdy nie istniał. Znowu poczułem bolesny skurcz w oczodołach i w gardle. Zacisnąłem szczęki.

– Nie dam ci tak zniknąć – szepnąłem.

Ścisnąłem palcami nasadę nosa.

Chrząknąłem.

Pewnie, że był mnichem. Był też pobożny, to jasne.

Ale nie mogłem sobie wyobrazić, że leci po nocy do kaplicy leżeć krzyżem, przewracając przy tym wszystko na biurku. Wiara Michała była jakaś taka racjonalna i prosta. Daleka od ostentacyjnych, dramatycznych ceremoniałów. Nie mogłem go sobie wyobrazić w takim stanie.

I dlaczego zostawił mi paczkę z własnymi rzeczami?

Usiadłem za biurkiem, twarde krzesło z podłokietnikami zaskrzypiało pode mną. Położyłem dłonie na stole. Zamknąłem oczy.

Chciałem go wyczuć.

Czasami się udaje.

W celi panowała cisza. Czułem tylko własne podenerwowanie i przekonanie, że wszystko to jest trochę surrealistyczne i cholernie dziwne.

Może po prostu nie mogłem się pogodzić z tym, że życie gaśnie nagle bez powodu, jak zdmuchnięta świeczka, i zostawia po sobie dziurę.

– Jesteś tu? – szepnąłem. Mój głos brzmiał dziwacznie i niesamowicie. – Chcesz mi coś powiedzieć?

Czasem się udaje.

Albo, ewentualnie, moje urojenia zaczynają wracać.

Czułem, że coś w tym wszystkim jest nie tak. Paskudne, niedające spokoju drobne przeczucie, jak zadra pod paznokciem albo ułamany kawałek wykałaczki między zębami. Niby nic, ale nie do zniesienia. Chciałbym zrozumieć.

Otworzyłem szuflady, jedną po drugiej. Nic – tylko po ślepym arkuszu sklejki przeturlał się zapomniany ołówek.

Blat był prawie pusty. Widać było matowy prostokąt tam, gdzie stał kiedyś komputer, teraz został z niego tylko leżący na podłodze przedłużacz z listwą zabezpieczającą oraz porzucona pod blatem, odpięta myszka.

W czarnym kamiennym kubku tkwił jednorazowy długopis, stara obsadka ze stalówką, wewnątrz poniewierało się trochę kurzu i dwa spinacze.

Przejechałem dłonią pod blatem. Zerknąłem pod biurko, ale nie było tam żadnej kartki przyklejonej pod spodem ani nawet gumy do żucia. Zajrzałem pod krzesło.

Nie wiem, czego szukałem.

Otworzyłem okno i obmacałem parapet na zewnątrz i od dołu. Wyjąłem po kolei wszystkie szuflady i obejrzałem je z każdej strony.

Przyjrzałem się ścianom. Sterczało z nich tylko kilkanaście łebków gwoździ. W różnych miejscach. Obrazki, które na nich wisiały, znikły, ale w tym nie było nic dziwnego. Dziwne było to, że wszystkie gwoździe zostały grubo pomalowane. Przesunąłem dłonią po ścianie, na palcach został mi biały, słaby ślad, jakby kredy. Ściany odmalowano. Czy coś na nich było?

Na podłodze leżał chodnik.

Patrzyłem na niego kilka razy, czując, że coś mi w nim nie pasuje. Był niczym zgrzyt.

Dywanik jak dywanik. Skromny, wełniany. Trzy metry na półtora, w abstrakcyjne wzory z beżowych i ciemnobrązowych trójkątów. Nie wydawał się specjalnie luksusowy, nie sprawiał wrażenia czegoś niestosownego, nawet w mnisiej celi.

Zajmował prawie całą wolną podłogę, ale taki jest właśnie sens istnienia dywaników. Czego się spodziewałem – włosiennicy na podłodze?

13
{"b":"100629","o":1}