Литмир - Электронная Библиотека

– Właśnie – wciął się Grzesiek i otwarł sobie piwo – właśnie. Wszystko przez ciebie, gdybyś się zgodziła, to nie byłoby całej afery.

– Jak ja się mogę zgodzić, żeby Junior jechał z kimś obcym? – Agnieszka patrzyła w moją stronę i szukała poparcia.

Patrzyłam na Grześka i kiwałam głową. No, jakże ona się mogła zgodzić?

– Znajomi się obrażają, że nie mam do nich zaufania. – Agnieszka wróciła do krojenia.

– Bo nie miałaś! – Grzesiek przechylił puszkę.

Wyjęłam szklankę i mu ją podałam. Adam pije z puszki.

– Nie miałam!!! Oczywiście, że nie miałam! Ale to nie ma nic do rzeczy. A wtedy Grzesiek – Agnieszka oskarżająco wskazała nożem na Grześka – proponuje, że pojedzie ze znajomymi, a wszystkie dzieci niech jadą ze mną. Ale ja nie po to mam urlop, żeby jechać z czwórką dzieci i użerać się z nimi całą drogę. Wybucha awantura, że utrudniam, bo skoro dzieci się porozumiały, to dlaczego?

– No właśnie, dlaczego?

– Daj jej skończyć – Adam siadł naprzeciwko Grześka. – Niech mówi.

Czasem, choć rzadko, zastanawiam się, co on chce przez to powiedzieć. Bo takie zdanie, choć może mi się wydaje, brzmi jak obelga. Dla Agnieszki na szczęście nie.

– Po awanturze zgadzam się na przesiadkę Juniora do ich samochodu.

– Trzeba było tak od razu – Grzesiek skulił ramiona i umilkł pod piorunującym spojrzeniem Agnieszki,

– Zapada noc. Dzieci jęczą, że nie zasną w samochodzie. Nie ma pola namiotowego, za to jest tani hotelik. Płacimy bajońską sumę, pocieszając się, że do Włoch niedaleko.

– Było niedaleko. – Jej mąż się uśmiechnął.

– Rzeczywiście, było, coś około tysiąca kilometrów. Dojechaliśmy. Wynajmujemy milusi domek za bajońską sumę, bo po co namiot, skoro tak wygodniej. Chcemy zwiedzać, ale nasze córki mówią, że przyjechały nie po to, żeby gdzieś jeździć, one chcą na plażę. Znajoma też chce na plażę, a synkowie oświadczają, że mogą jechać z nami zwiedzać Rzym, pod warunkiem, że coś im kupię. Chcę zobaczyć Rzym, więc wydaję bajońską sumę na zachcianki chłopców, którzy grzecznie wsiadają w samochód i calutki dzień marudzą, że ich nogi bolą i kiedy się będziemy kąpać. Prawda, że tak było?

Grzesiek przytaknął głową. Do kuchni, jakby nas tam było mało, wszedł Borys i uwalił się pod stołem. Agnieszka ciągnęła:

– A wieczorem okazuje się, że dziewczynki chcą spać razem. Umieszczamy dziewczynki razem. Nasz synek oświadcza, że bez nas się boi, w związku z tym śpi w naszym łóżku. Jest ciasno. Ich synek mówi, że sam spać nie będzie, i idzie do rodziców. Znajomi też są niewyspani. Następnego dnia dziewczynki się kłócą, więc znajomi idą na plażę ze swoją córką i naszym synkiem, bo chłopcy się zaprzyjaźnili. My jedziemy w kraj, bo chcemy to i owo zobaczyć. Wieczorem dziewczynki nie chcą razem spać, ale za to chłopcy chcą, czyli nasza córka śpi z nami, a ich córka z nimi. Jeden pokój znowu jest wolny. Wstajemy niewyspani. Rano dziewczynki się godzą. Idziemy na plażę, ale za to chłopcy się pokłócili. I tak przez cały czas! Weź to – Agnieszka gniewnie podała miskę z pomidorami Grześkowi. – I dlatego nie lubię Włoch i w ogóle na ten temat nie będziemy rozmawiać, dobrze?

Wieczorem przytulam się do Adaśka. Może to lepiej, że myśmy nie wyjechali.

Ale Agnieszce się dziwię. Nie wiem, co prawda, mając lat tyle, co mam, jak można wypoczywać w towarzystwie czworga dzieci i różnej płci, i różnego wieku. To, że ja nie miewam takich pomysłów, świadczy nie tylko o braku funduszy, ale o mojej wyjątkowej inteligencji. Teraz mi trochę ich szkoda. Bo przecież cieszyli się na ten wyjazd. Miało być cudownie, bo to i pogoda zapewniona przez klimat, i zabytki zapewnione przez Rzymian, i Morze Śródziemne zapewnione przez lodowce… a skąd lodowce, przecież Morze Śródziemne w ogóle nie jest morzem polodowcowym… tylko jakim? Zapytam jutro Ule, ona wszystko wie.

W tym roku nie zrobię urodzin ani swoich, ani Adaśka. Żadnej imprezy, i to jest smutne. Nie mam pieniędzy. Ale nie będę o tym myśleć.

Na zakupy

Zadzwoniłam do Mojej Mamy i zapytałam, dlaczego do mnie nie dzwoni. Zadzwoniłam do Mojego Ojca i zapytałam, co by zrobił, gdyby był na miejscu mojej koleżanki, która pożyczyła w dobrej wierze komuś dużą sumę…

Ojciec przerwał mi w pół słowa:

– Ile potrzebujesz?

Zatkało mnie.

– Mogę mieć tysiąc, może półtora, urządza cię?

– Ojej, tatusiu – wystękałam w słuchawkę – to naprawdę nie chodzi o mnie…

– Gdybym był na twoim miejscu – powiedział Mój Ojciec, i poczułam się znowu silną osobą – to bym nie kłamał. Jak będziesz chciała pożyczki, to mnie uprzedź, muszę wyciągnąć oszczędności z książeczki.

Oto jak inteligenci dzisiaj żyją. Mój całe życie ciężko pracujący Ojciec może mi pożyczyć swoje oszczędności, wynoszące tysiąc pięćset złotych. Łzy zakręciły mi się w oczach, wobec tego ostro powiedziałam, że nigdy mi nie wierzy, i odłożyłam słuchawkę.

Tosia wróciła znad morza czarna jak Murzyn, wyszczuplona i szczęśliwa. Popatruję na nią spod oka, ale nie widzę śladów grzechu. A może przesadzam? A może ona jest rozsądna? A może z tym całym Jakubem pozostaje tylko w przyjaźni i cnotę straci dopiero po ślubie, choć była w Szwecji? Nie, to beznadziejny pomysł, aż tak źle jej nie życzę. Cieszę się, że wróciła przed naszymi urodzinami. Naszymi, to brzmi fajnie, choć to nieprawda. Adam ma urodziny trzy tygodnie później, ale jednak będzie parę osób, tylko parę. Tosia pomaga mi dzielnie przygotować przyjęcie. Przyjęcie będzie się składało ze smalcu, który właśnie robię, pierogów, które zrobi Moja Mama, alkoholu, który obiecał Mój Ojciec, sałatki, którą przyniosą goście, i czerwonego barszczu, który zrobił Hortex.

Tosia stoi razem ze mną w kuchni, gdzie na trzech patelniach topi się słonina. Do jednej z nich dodam w ostatniej chwili cebulę, do drugiej jabłko i cebulę, a do trzeciej nic. Tosia obserwuje mnie bacznie spod oka.

– Zastanowiłaś się, czy coś ze sobą zrobisz? – pyta mnie od niechcenia, a mnie o mało nóż nie wypada z ręki.

– To znaczy co?

– No wiesz – mówi Tosia, ale ja całkiem nie wiem.

– To znaczy co? – powtarzam uparcie, bo ostatecznie od kogo jak od kogo, ale od własnej córki na pewno usłyszę prawdę.

– Będę szczera – Tosia bierze głęboki oddech. – Nie jest z tobą najlepiej. Starzejesz się.

Ale mądralę sobie wychowałam! Wiadomo, że nie młodnieję.

– Ty też – rzucam śmiało razem z następną porcją cebuli do smalcu.

– Ja to co innego – mówi poważnie Tosia. – Chyba nie chcesz wyglądać gorzej niż Renia?

Nie chcę, ale wyglądam. Taka jest prawda, której nikt nie jest w stanie ukryć.

– Mamo – ton głosu Tosi jest proszący – zadbaj trochę o siebie. Jola na przykład…

Ale mnie zupełnie nie interesuje, co Jola na przykład. Zostawiam Tosię samą w kuchni i zabieram się do porządkowania mieszkania. Nie wiem, dlaczego dzieci są takie wobec rodziców. Nie mają obiektywnego spojrzenia, nie mówią prawdy, tylko do czegoś zmuszają. Nie, nie chcę być zmuszana do niczego.

Pojechałyśmy z Tosią po prezent dla Adama. On nie może nie dostać prezentu tylko dlatego, że ja mam długi. Mój Naczelny zapłacił mi siedemset złotych za tekst, więc będzie na rachunki i na prezent. Niestety, ani ja, ani Tosia nie mamy żadnego pomysłu, co kupić. Tosia mówi, żebym się nie martwiła, bo jak tylko znajdziemy się w sklepie, od razu będziemy wiedziały. Wzięła wszystkie swoje oszczędności, bo nieczęsto jeździmy na zakupy razem.

Postanowiłyśmy, że kupimy coś fajnego, coś, co i nam sprawiłoby przyjemność. Już w pierwszym perfumeryjnym sklepie kupiłam dla Mojej Matki buteleczkę perfum, to będzie jak znalazł pod choinkę. Tosia krzyknęła:

– To ja też sobie od razu kupię!

No i dobrze, bo przecież niecodziennie kobieta jest w sklepie perfumeryjnym. Przy okazji zobaczyłam to Kenzo, którego nie lubi Reńka, a które tak mi się podoba. No i kupiłam, bo jak znam życie, nikt na to nie wpadnie, a ja będę miała prezent, z którego się ucieszę. Korzystając z okazji, zaopatrzyłyśmy się też w kremy na noc i na dzień (promocja), tusz do rzęs (Tosia swój zgubiła, a ja nie mam), śliczne cienie do powiek (też nam się coś od życia należy) oraz olejek do kąpieli (wielka promocja). Nie mogłyśmy się zdecydować, co kupić Adamowi, i wreszcie Tosia powiedziała:

32
{"b":"100431","o":1}