Литмир - Электронная Библиотека

– Cześć – mówi – mogę na chwilkę?

O, widzę, niedobrze jest. Przecież Ula wpada do mnie i nie pyta. Ja do niej wpadam i nie pytam. Czasami stoimy przy płocie, bo żadna z nas nie ma czasu, żeby wpaść, i gadamy z półtorej godziny przez siatkę. Ale żeby pytać? Ani chybi ma jakiś problem.

– Możesz – mówię i wyciągam drugi leżak.

Robię herbatę, na upał najlepsza herbata, i siadamy w ogródku.

– Ładnie na świecie – zagajam przyjaźnie, bo Ula milczy.

– No właśnie, ja w tej sprawie.

– Że ładnie na świecie? – pytam i nie rozumiem.

– No właśnie. Ładnie, ładnie, a zobacz, jak my wyglądamy.

Patrzę na Ulę, śliczna jak zwykle, siebie szczęśliwie nie muszę oglądać, ale to znaczy, że i ona do mnie pije. Patrzę spod oka na siebie – nic nowego.

– Ale o co chodzi dokładniej?

– Chodzi o to, że my mamy niezmierzone możliwości zadbania o świat i siebie i nic z tym nie robimy. Reńka robi – mówi Ula. – Może byśmy coś zrobiły?

– Możemy zrobić – zgadzam się, bo jestem w wypracowanym pogodnym nastroju.

– Bo zobacz – tu Ula wyciągnęła jakieś luksusowe opakowanko – zobacz, co dostałam.

Patrzę i widzę, że to absolutnie cudowna maseczka do twarzy, która po prostu – tak wynika z ulotki – zrobi z nas szesnastki.

– O rany – zachwycam się.

– No właśnie – szepce Ula. – Co ja mam z tym zrobić?

No jak to co? Jest wyraźnie napisane, co robić, i sama bym się cieszyła, jakbym takie cudo dostała. Szczególnie, że lato przed nami, i w ogóle.

– Najwyższy czas, żeby coś dla siebie zrobić – mówię zupełnie poważnie.

– Ale rodzina wyjechała, a ja mam tyle roboty! – Ula patrzy w niebo i też nie jest szczęśliwa.

I wtedy nam wpadł do głowy ten cudowny pomysł. Wszystko idzie lepiej, jeśli się działa razem (nawet seks!). Ustaliłyśmy w mig, że dosyć tego marnowania życia, jest przecież pięknie na świecie, możemy wspólnie zrobić porządki w ogrodzie, Ula da mi trochę roślinek, a ja jej marcinki, jeszcze to i owo można rozsadzić, i na pewno znajdziemy czas na maseczkę, którą Ula się chętnie ze mną podzieli. Że nie ma co tak smęcić i włóczyć się bez sensu wte i wewte – najpierw zrobimy szybciutko porządek u Uli, potem u mnie, potem rozsadzimy roślinki, potem ugotujemy sobie coś zdrowego, potem weźmiemy prysznic, spotkamy się, nałożymy maseczkę i zrobimy sobie damski wieczór.

Rzuciłyśmy się do roboty. Najpierw wyjęłyśmy z ziemi roślinki do przesadzenia. Ula swoje, ja swoje, i odłożyłyśmy do wody. Na pewno się przyjmą, choć mogłyśmy pomyśleć o tym wcześniej. Teraz przystrzyżemy trawkę, zamieciemy tarasiki, przeniesiemy drewno na ognisko w jedno miejsce, wytniemy suche gałązki – przecież to żadna robota. Ach, jaka to przyjemność, wspólnie coś postanowić i wspólnie robić! Przed nami wieczór z maseczką, spokojny, miły, nikt nam nie będzie przeszkadzał, położymy się spać wcześnie, jutro zjemy razem śniadanie o świcie, nie będziemy marnować ani minuty!

Już do dziesiątej wieczorem zrobiłyśmy prawie połowę tego, co zamierzałyśmy. W ogrodzie. Domy nieruszone. Ale przecież mamy rano wstać, więc teraz szybciutko ogarniemy wnętrza i spotykamy się za pół godziny na maseczkę. Za pół godziny jestem przy odkurzaniu dużego pokoju, ale Ula krzyczy przy płocie, że spotkamy się za godzinę, bo ona nie zdąży.

Wtedy Borys zaczyna szczekać, bo Dasza przemknęła między nogami Uli i radośnie skacze przy płocie. Ja łapię Borysa, Ula Daszę i rozstajemy się na następną godzinę. Ostatecznie jest sobota i obiecałyśmy sobie miły wieczór, więc co to za problem. O jedenastej trzydzieści przychodzi Ula, wykąpana, z maseczką i blachą tarty. Ja biegnę pod prysznic. W ciągu następnego kwadransa Ula podgrzewa swoją pyszną tarte, a ja próbuję doszorować się po porządkach. Noc słodka za oknami, okna szeroko otwarte, nareszcie spokój, cisza, a my możemy zająć się sobą. Kiedy zjadłyśmy pyszniutką tartę, przyszedł ten moment, na który czekałyśmy cały dzień. Otwarcia genialnej maseczki, która uczyni z nas kobiety młode, piękne, szczupłe i tak dalej. Kiedy Ula zanurzyła dłoń w maseczce z zamiarem rozprowadzenia jej na twarzy, przypomniałyśmy sobie o wykopanych roślinkach, które do jutra na pewno zmarnieją i które natychmiast trzeba wsadzić do ziemi.

– Stop! – krzyknęłam. – Rozsada!

Ula w mig zrozumiała, co miałam na myśli. Pobiegła do garażu szukać latarki oraz przebrać się. Ja nie musiałam szukać latarki, bo wiem, że jej nie mam, ale wkładam robocze spodnie i biegnę do Uli. Borys razem ze mną, bo furtkę zostawiłam otwartą. Dasza na jego widok zachowuje się dość nieprzyzwoicie i za moment nasze oba psy biegają radośnie to po Uli roślinkach, to po moich. Noc ciemna, latarkę Ula znalazła, ale malutką, nic przy jej świetle nie widać. Idę po świecznik, na cztery świece, wiatru nie ma, a roślinki trzeba posadzić, najwyższy czas. Przychodzę ze świecznikiem, psy radują się sobą. Przysiadamy na tarasie Uli, bo Ula jeszcze nie wie, gdzie chce roślinki posadzić. Ale możemy się również zastanawiać z kieliszkami w ręku, bo to nie jest decyzja, którą podejmuje się ad hoc. Wracam do domu po resztkę wina z niedzieli, bo co tak będziemy się zastanawiać bez wina.

Noc gwiaździsta nad nami.

– Może tam? – Ula wykazuje filozoficzny spokój. – Może tuż przy berberysach? Będą ładnie kontrastować.

– Berberysy urosną – mówię z pewnym znawstwem. – i wtedy ci wyjdzie na ścieżkę.

– Masz rację – Ula jest zgodna. – To może pod dębem?

– Tam jest cień.

– Masz rację – mówi Ula. – To nie wiem gdzie.

Bierzemy świecznik i krążymy po ogrodzie. Przez siatkę przełazi Zaraz i wchodzi do kuchni Uli. Dasza głupieje, bo najpewniej myśli, że to Ojej, tylko cokolwiek innej rasy.

Kiedy już wiemy, gdzie wsadzimy roślinki, okazuje się, że nie wiemy, gdzie zostawiłyśmy łopaty. Szukamy łopat. Znajdujemy motykę i sadzimy roślinki, kopiąc motyką dziury. Potem podlewamy, żeby nam nie zmarniały. Jesteśmy brudne i zadowolone z siebie. Na wschodzie szarzeje. Jesteśmy nie tylko brudne, ale również głodne. Postanawiamy coś przekąsić, zanim udamy się na zasłużony odpoczynek.

Ach, jaka to frajda zjeść śniadanie o świcie! Kiedy świat się zaczyna i ptaki się budzą, i rosa skrzy się w pierwszych promieniach słońca! Siedziałyśmy z Ulą do siódmej, zachwycając się naturą. Potem poszłyśmy spać.

A potem przyjechał mężczyzna mojego życia i spytał, dlaczego marnuję życie w łóżku, skoro jest tak pięknie! I zupełnie nie rozumiem, dlaczego z takimi poglądami też się znalazł w łóżku, i to moim.

Kochana jesteś!

Potem przyjechał Krzyś z dziewczynkami i powiedział Uli, która w koszuli nocnej otwierała im bramę, a była dwunasta, że szkoda, że ona sobie marnuje życie, bo przecież jest tak pięknie. Ja i Adam, trochę niewyspani, ale już odświeżeni, słuchaliśmy tego zza płotu. Trochę mi to poprawiło humor, ale niestety nie na długo. Tosia wygramoliła się z samochodu z wiadrem wczesnych wiśni, a potem zawołała Adama na górę i długo z nim konferowała. Nie wiem, dlaczego oni coś ukrywają przede mną. I co to w ogóle znaczy, żeby przyjaciel matki (nazwijmy rzecz po imieniu, nawet nie jest moim mężem) rozmawiał godzinami z siedemnastoletnią córką tej swojej przyjaciółki. To niezdrowe.

Zeszli na dół po jakichś piętnastu minutach.

– Sama z nią porozmawiaj. – Usłyszałam zupełnie niechcący głos Adaśka ze schodów.

– Ale wstawisz się za mną?

Żeby choć raz Tosia miała taki proszący ton głosu w rozmowie ze mną! Odskoczyłam od schodów i dalej udawałam, że obieram jarzynki.

– Mamo, chcę z tobą porozmawiać – Tosia stanęła w drzwiach i minę miała wyniosłą.

– Wynieś śmieci – powiedziałam.

Tosia westchnęła o wiele za ciężko, jak na lekki czarny worek śmieci, i wyszła go wyrzucić. Adam spojrzał na mnie i podniósł brwi.

– Mogłaś ją potem o to poprosić – powiedział rozsądnie i ciepło, tak że się pewnie zarumieniłam. Z trudem przyzwyczajam się, że chłop też może mieć czasami rację.

17
{"b":"100431","o":1}