– Czemu tam szłaś? – spytał szaman. – Tobie nie wolno.
– Dlaczego? Chcę wiedzieć, gdzie idzie Jon i co tam jest – odparła buntowniczo Gaja, a na twarzy szamana odbiło się zdumienie. Pojęcie Tabu już dawno zabiło ciekawość Plemienia wobec drugiego brzegu i szaman z niepokojem stwierdził, że pierwszy raz widzi kogoś, w dodatku dziewczynkę, kto tę ciekawość wciąż czuje. Pomyślał, że Gaja z Jonem do siebie pasują, lecz nie był pewien, czy wyniknie z tego coś dobrego. Może Jon powinien mieć inną narzeczoną, która czepiając się nóg przyszłego męża, udaremniałaby mu wędrówkę do Bezimiennego, straszyła klątwą i własnym lękiem? Gaja tymczasem patrzyła gniewnie za narzeczonym, który powoli znikał wśród starych drzew Puszczy na drugim brzegu Rzeki. Zazdrościła mu. I właśnie wtedy po raz pierwszy usłyszała przydomek chłopca: Jon w Drodze, który padł z ust szamana.
– W jakiej drodze? – zdziwiła się.
Tego nikt nie wie. Wiemy tylko, gdzie Droga się zaczyna. Tam, na drugim brzegu, w Puszczy. Lecz to jest tylko jej początek – westchnął szaman, patrząc w ślad za znikającym chłopcem.
Jon po raz trzeci stał na drugim brzegu Rzeki w zakazanym miejscu: pierwszy raz był tu prawie pięć lat temu, gdy ratował Gaję, usłyszał zew Bezimiennego i wyczuł istnienie Drogi; drugi raz – gdy odkrył w nocy Kamienną Drogę. I właśnie teraz, po krótkim błądzeniu, znalazł ją znowu.
…była inna, niż wyobrażał sobie wtedy, w nocy. O wiele szersza, wyłożona większymi głazami, niż sądził po dotyku sprzed lat. Pomyślał, że ludzie przed wiekami musieli bardzo się natrudzić, aby te głazy obrobić do gładzi i znieść je tu wszystkie. Taki wysiłek podejmuje się z wielkiej miłości – albo z wielkiego strachu. Droga była szeroka na kilkanaście kroków dorosłego mężczyzny i rzeczywiście nie biegła prosto, lecz wiła się, jak wówczas zapamiętał, wnosząc z układu drzew na horyzoncie. Stojąc na jej skraju, blisko brzegu Rzeki, Jon nie widział jej końca, lecz jedynie najbliższy zakręt.
– Gdyby to chodziło o miłość, chcieliby Go jak najszybciej zobaczyć. Wtedy Droga byłaby prosta i krótka. Mogliby wówczas widzieć z oddali Jego sylwetkę i zbliżając się, odczuwaliby coraz większą radość – przeszło chłopcu przez głowę. – Jeśli jednak Droga wije się, kręci, znaczy to, że jej budowniczowie pragnęli odwlec moment, w którym pielgrzymujący staną twarzą w twarz ze swoim Bogiem. A skoro tak odwlekali…
Gdy Jon pokonał pierwszy zakręt, aby dostrzec drugi – do Boga wciąż było daleko – uderzyła go odmienność Puszczy po tej stronie Rzeki… nie, nie po tej stronie Rzeki, bo przecież Plemię wielokroć przekraczało Rzekę, udając się na polowanie. Czyniło to powyżej lub poniżej Kamiennej Drogi. Puszcza była inna właśnie tu – wokół tej niezwykłej, ułożonej z gigantycznych głazów mozaiki, po której Jon teraz stąpał. Puszcza była inna w tym miejscu. Na Drodze do Światowida. Jej inność polegała głównie na MILCZENIU.
Jon odkrył je wtedy, gdy usłyszał swój oddech. Prawie nigdy nie słyszał w lesie swego oddechu. Zagłuszał go szum liści na drzewach i skrzypienie konarów, świst i szelest traw, śpiew ptaków, brzęczenie owadów, szurające skradanie się zwierząt wśród krzewów. Tu panowała cisza. Jakby ptaki i zwierzęta nie chciały zapuszczać się w te okolice, owady wymarły, a drzewa bały się poruszyć. Jon przyjrzał się teraz drzewom: były o wiele wyższe i potężniejsze niż wokół jego Wioski. Od setek lat części Puszczy nie tknęła siekiera człowieka, do opasania pni drzew trzeba by kilku ludzi, a do wdarcia się w głąb lasu niezbędny był topór.
Ptaki, owady, zwierzęta i drzewa milczą, żeby lepiej było słychać Głos Boga – pomyślał chłopiec i nagle, ku swemu zdumieniu, naprawdę Go usłyszał. Zdumienie początkowo przeważyło nad strachem.
– GRDBGHGBZW… – niosło się Puszczą głuche, dudniące i zarazem dziwnie bezdźwięczne wołanie. Co oznaczało? Jon nie pojmował jego znaczenia. Poczuł tylko, że jego serce przez kilka sekund biło dokładnie w rytm słów Bezimiennego: wolno, mocno, boleśnie.
Głos Boga zamilkł, a Jon ruszył dalej, pokonując drugi zakręt Kamiennej Drogi. Z ulgą ujrzał, że przed nim rozpościera się trzeci, odległy zakręt; że horyzont zamyka czarna ściana potężnych drzew. Zatem dopiero za nią… Za nią musiało kryć się TO COŚ, nie wiadomo co. Musiało, gdyż Jon wyczuł obcą, potężną obecność.
– Wracam – szepnął do siebie – wystarczy. I tak nie pójdę dalej bez błogosławieństwa Isaka. Już wiem, że On jest właśnie tam, za trzecim zakrętem.
Zawrócił – i wtedy poczuł zew. Coś usiłowało zmusić go, aby szedł dalej, coś odpychało jego nogi od kamiennego podłoża, gdy uparcie kroczył w dół, w stronę Rzeki. Nawet krzewy wysuwały długie, zielone macki, które usiłowały oplatać się wokół jego stóp, aby go zatrzymać. Jon przeszedł na środek Kamiennej Drogi, żeby być jak najdalej od ciemnej ściany Puszczy, od zielonych macek krzewów i czarnych, bezlistnych konarów, które też zaczęły nachylać się ku niemu jak ramiona olbrzyma. Przystanął na chwilę, odwrócił się twarzą w głąb Drogi i zawołał, pełen lęku i zarazem odwagi. Zdawał sobie sprawę, że z tym Bogiem nie można rozmawiać; On przywykł do Posłuchu, nie do dysput.
– Wrócę! Przyrzekam, że wrócę, ale puść mnie!
O dziwo, te słowa poskutkowały. Macki krzewów wycofały się w głąb Puszczy, drzewa znieruchomiały i chłopiec odetchnął z ulgą. Po chwili już usłyszał leniwie płynącą Rzekę, a wkrótce zobaczył między drzewami prześwitujące na drugim brzegu strzechy domów Wioski. Kamienna Droga ustąpiła miejsca miękkiemu leśnemu podłożu.
– On mówi – powiedział Jon do szamana, gdy przekroczył bród. Ludzie z Plemienia udawali, że nie widzą jego zmagań ze słabym o tej porze roku nurtem Rzeki. Ale teraz, gdy wrócił, gdy stał na właściwym brzegu – wymieniali z nim zdawkowe uwagi o pogodzie, zdrowiu i dniu tak, jakby wcale nie zauważyli, skąd wracał. Plemię pragnęło udawać, że nic się nie dzieje.
– On mówi – przytaknął szaman i dodał: – Długo milczał, dlatego sądziłem, że umarł.
– Ale co On mówi? Co to znaczy? Czym są te dźwięki?
– Słyszę je czasem w głowie, niekiedy za dnia, ale częściej nocą, gdy śpię – mruknął szaman. – Przekazał mi je mój ojciec, nim umarł. Nie wiem, co znaczą. Mój ojciec też nie wiedział, a przed nim nie wiedzieli tego dziad i pradziadowie. Czasem myślę, że przez tysiące lat nikt nie wiedział, co znaczą te słowa i nikt nigdy nie będzie wiedział. To Głos Kamienia. Kto z ludzi zrozumie Kamień? Więc zawróciłeś… – raczej stwierdził, niż spytał stary czarownik.
– Jeszcze nie jestem gotów. Chciałem tylko zobaczyć, jak się do Niego idzie.
– Jak? Powiedz mi… Nigdy tamtędy nie szedłem. Nawet nie próbowałem. Wiem, po co tu jestem. Mam służyć Plemieniu, nie Jemu. Gdybym poszedł… Więc jak tam jest? A zresztą nie mów – zakończył niespodziewanie szaman, odwrócił się plecami do chłopca i schronił w namiocie. I wówczas Jon pomyślał, że kto wie, czy stary czarownik nie tęskni za swoim Bogiem, którego nie może odwiedzać i którego nawet nigdy nie widział i zrobiło mu się go żal.
Jon wolał rozmowę z szamanem niż z Gają. Gaja chciała wiedzieć. Wszystko. Jeśli Plemię zawsze milczało, to Gaja mówiła, mówiła i mówiła bez końca, zadając coraz to nowe pytania, na które Jon nie zamierzał i nie chciał odpowiadać. Instynkt szeptał mu, żeby Gaję trzymać od TEGO jak najdalej.
– Dlaczego ty sobie tam idziesz, a mnie coś trzyma za nogi? Co tam jest, na tym drugim brzegu Rzeki? Jak wygląda ten… Bezimienny? Czy się Go boisz? A czy nie jest mu smutno, że nikt Go już nie odwiedza?
– Przestań! – zawołał chłopiec. – Mam się tobą opiekować, a opieka polega na tym, żeby trzymać cię od Niego z daleka. Tabu, Gaja, rozumiesz?
– Nigdy już nie wezmę cię do małych niedźwiadków! A beze mnie niedźwiedzica rozerwie cię na strzępy. Gdybyś ją spotkał przypadkiem w Puszczy, musiałbyś zabić, żeby przeżyć. A gdybyś ją zabił, to ja… to ja zerwałabym nasze zaręczyny! – krzyknęła dziewczynka i z płaczem pobiegła do domu.