Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kamienna Droga. Gładka, jakby wypolerowana. Wiatr i woda nie zdążyły wyrzeźbić w niej nawet najmniejszej nierówności. Jakby powstała wczoraj. Spojrzał ku bliskiej, dzięki obecności drzew, linii horyzontu. Puszczę dzieliła wijąca się Droga. Kamienna Droga zatem nie była prosta, jak wydawało mu się na początku. Dokąd podążała, tego Jon nie mógł dociec. Aby się o tym przekonać, należało po prostu ruszyć przed siebie. I Jon tak zrobił. Szedł szybko, gdyż zew płynął najwyraźniej stamtąd: z głębi Puszczy.

… właśnie tedy usłyszał czysty, wyraźny głos szamana:

– Jon! Wracaj! Tabu!

Wciąż nie czuł Tabu. Nic nie hamowało jego ruchów, a strach nie pętał kroków. Przeciwnie. Kamienna Droga wołała go i niosła niemal sama, lekkiego, jakby wyzwolonego. Był wystraszony, ale zarazem w przedziwny sposób czuł się wolny i niezależny, wyzwolony z pęt pełnej nakazów i zakazów codzienności. Mimo to podziałało na niego magiczne słowo: “Tabu”. Jon przywykł, że wagi tego słowa – jednoznacznego z zakazem – nikt w Plemieniu nigdy nie kwestionuje. Westchnął, odwrócił się i ruszył w stronę Rzeki. Po chwili już był z powrotem nad jej brzegiem. Tym razem nie szukał znajdującego się poniżej brodu: to szedł, to znów płynął na skróty tędy, gdzie od półtorej setki lat nikt z jego Plemienia nie ośmielił się przekroczyć nurtu.

Szaman siedział na pniu. Czekał, ledwie widoczny w mroku nocy, ponury i niezgłębiony jak ona. Gdy mokry Jon przycupnął u jego stóp, czarownik nie poruszył się.

– Znów będziesz mnie okadzał?

– Za późno – odparł szaman. – Poprzednie okadzanie świętym dymem nic ci nie pomogło. Nie mówiłeś mi, że poczułeś zew. Wtedy nic już nie pomaga.

Chłopiec westchnął i rozejrzał się niespokojnie. Oczekiwał, że mimo nocy zbiegną się kobiety i mężczyźni z Plemienia, zwabieni wołaniem czarownika. Trzeba było włożyć w ten okrzyk nie lada siłę, aby głos dotarł nie tylko na drugi brzeg Rzeki, ale i w głąb Puszczy, gdzie drzewa i krzewy tłumią wszelki dźwięk.

– Wszyscy śpią. Nikt się nie zbudził – odparł szaman myślom chłopca. – Nie wołałem cię dźwiękiem, tylko mocą.

– Nie rozumiem! – zdziwił się Jon.

– Wołałem wewnętrznym głosem. Usłyszałeś go. Nie każdy słyszy.

– A kto umie nim mówić? – zaciekawił się chłopiec.

– Szamani – pokiwał głową starzec – i ci wybrani, którzy go słyszą. Więc chyba ty. Kiedyś, dawno temu, zostałbyś pewnie plemiennym czarownikiem, jak ja. Ale myślę, że wkrótce nikt nas nie będzie potrzebował, dlatego kryj swój talent przed ludźmi. Może wzbudzić lęk i nieufność, jeśli nie coś gorszego.

– Złamałem Tabu – powiedział Jon, tak jakby szaman o tym nie wiedział.

– Czułem, że to zrobisz, widziałem, jak od wielu dni wpatrujesz się w drugi brzeg.

– Co mam teraz robić? – spytał chłopiec.

– Idź do świątyni i pomódl się. Proś Boga Dobroci, by okazał się silniejszy. Aby zagłuszył tamto wołanie. Lepiej, żebyś tam nie szedł, żebyś już nigdy nie postawił stopy na Kamiennej Drodze.

– Więc ją znasz? Byłeś tam? Dokąd ona prowadzi? – spytał niecierpliwie Jon.

– Znam tylko właściwe słowa i mam jej obraz w głowie, lecz nigdy na niej nie stanąłem – odparł bezradnie szaman. – Mój ojciec jeszcze chodził tamtędy, ja już nie. Jestem już tylko po to, by stać pomiędzy Tym, który czeka u kresu Kamiennej Drogi, a Bogiem Dobroci i pilnować, żeby Tamten się na nas nie zemścił. W końcu zdradziliśmy Go, prawda?

– Zatem Kamienna Droga prowadzi do Bezimiennego… – wyszeptał Jon.

– Tak. I boję się, że nią pójdziesz. Kto raz na nią wstąpił, słucha Jego głosu. Tak zawsze było. I widocznie wciąż tak jest. A ja już miałem nadzieję, że On… że umarł.

– Umarł? Myślałem, że Bogowie… no, że ich to nie dotyczy – zdziwił się chłopiec.

– Bogowie umierają, ale ich agonia jest dłuższa i straszliwsza niż ludzka. Umierają, gdy przestaje się w nich wierzyć, a po śmierci udają się do Krainy Zapomnianych Bóstw – rzekł szaman bardziej do swoich myśli niż do tego niepozornego chłopca.

– Plemię mnie odrzuci – zmartwił się Jon w dziecięcym odruchu żalu.

– Nie. W Wiosce wciąż pamiętają, że ten, kogo On wołał, musi iść. Nie odrzucą cię, ale będą się ciebie bać. Oni już nie słyszą Jego wołania i są z tym szczęśliwi. Mogą teraz czcić Boga Dobroci, bez strachu i wyrzutów sumienia, że się komukolwiek sprzeniewierzyli. Idź teraz do świątyni i spróbuj odwrócić swój los, choć nie wiem, czy to możliwe. Ale idź. Choćby po to, aby mieć Boga Dobroci za sobą, a nie przeciw sobie.

– Bóg Dobroci pogniewa się, że szedłem Drogą starego Boga – powiedział Jon z lękiem.

– On nie gniewa się na nikogo. Wszystko wszystkim wybacza. I to jest najgorsze – szepnął szaman.

– Najgorsze…? – zdziwił się chłopiec.

– Ludzie na to nie zasługują. To zbyt dobry Bóg. I to mnie przejmuje lękiem, Jonie. Znam moje Plemię i inne Plemiona spoza Puszczy – są podobne. I wiem, że wcześniej czy później ludzie, gdy nie będą się bać swego Boga, zaczną, łamać Jego przykazania. Albo też Jego kapłani będą przemawiać w Jego imieniu, mówiąc nie to, co On by mówił, gdyby mógł. Ja nigdy nie wypowiadałem się za… za Tego, który czeka na końcu Kamiennej Drogi. On jest inny. Nikomu nie pobłaża. I nigdy nie pobłażał, także wtedy, gdy czciło Go całe Plemię. Był groźny wymagający. Karał za nieposłuszeństwo. I taki winien być Bóg ludzi. Na innego nie zasługujemy. Ale przecież nie ja będę pouczał nowego Boga, na co zasługują ludzie! A teraz idź już do świątyni, może jeszcze nie jest za późno…

Szaman skrył się w swym namiocie. Jon ruszył do świątyni. Stała pośrodku Wioski, prosta, drewniana, ze strzelistą wieżyczką wznoszącą się ku gwiaździstemu niebu, z ciepłym światłem łojowych lampek i świec migocącym za wąskimi, długimi oknami. Kapłani spali, ale Bóg – jak wszyscy Bogowie, starzy czy nowi – nie spał nigdy. Jon poczuł Jego obecność, ledwo wszedł do wnętrza. Nie patrzył na Jego wizerunki – rzeźbione w drewnie, odlane w metalu, malowane na płótnie, formowane w glinie lub w gipsie – gdyż wiedział, że żaden z nich nie pokazuje Go prawdziwym.

,,Im lepiej ludzie będą Go sobie wyobrażać, tym mniej będzie do siebie podobny” – pomyślał bezwiednie chłopiec. Na szczęście Bóg Dobroci był nie tylko w świątyni, był wszędzie. Jon czuł Go w Puszczy i nad Rzeką, w swoim domu i w znalezionym na drzewie gnieździe jaskółki. Świątynia była potrzebna tylko po to, by lepiej skupić się na Jego obecności; nie była miejscem Jego pobytu. Jon o tym wiedział; wiedział też o tym starszy z kapłanów, choć drugi z nich – młodszy i gniewny – chciał, aby Boga utożsamiać tylko ze świątynią.

Na szczęście obaj kapłani spali teraz w swych domach: stary, Isak – który pewnie by się zmartwił kłopotami Jona i młodszy, który straszyłby go piekielnymi mękami. Może nawet nakazałby mu odbyć pokutę? Kapłan Isak nakazywał jedynie modły, ale Ezra – przypomniał sobie chłopiec – zmusił raz starą Jagę, aby biczowała sobie do krwi plecy, gdyż przyłapano ją, jak przemawiała do wodników w czasie prania bielizny w Rzece. Podobno dawniej kobiety z Wioski zawsze podczas prania zaklinały wodników, aby nie rzucali czarów na spódnice, bluzki i koszule. Urok wodnika mógł pozostawić bieliznę równie brudną jak przed praniem lub jeszcze brudniejszą, mógł też wpędzić jej właściciela w chorobę, a nawet sprowadzić opętanie. Stara Jaga widocznie wciąż w to wierzyła, choć Plemię z Wioski dawno uznało nakazy Cywilizacji: do prania potrzebny był dobry ług, a nie zaklęcia. Więc może Ezra miał rację, gdy surowo nakazał odpokutować starej Jadze za ciemne zabobony? Ale przecież kapłan Isak, który nadszedł, gdy Plemię w milczeniu przyglądało się, jak Jadze krew cieknie po plecach, wyrwał staruszce rzemienny bat.

– Bóg Dobroci nie po to stworzył ludzkie ciało, by je kaleczyć! – krzyknął, bardziej smutny niż zagniewany.

…chłopiec wszedł zatem do świątyni, ukląkł, nie patrząc na obrazy i oparł głowę o ciepłe drewno jednej z szerokich ław. Nie chciał słyszeć nauk ludzi w długich sukniach, pragnął usłyszeć głos Boga. Wydawało mu się, że w ciszy wypełniającej świątynię jest bliżej do Niego niż podczas wspólnych, głośnych modłów i pieśni, śpiewanych z uczuciem, lecz fałszywie.

3
{"b":"100387","o":1}