Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jeśli nawet TAM pójdę, to nie po to, by Cię zdradzić – powiedział półgłosem. – Pójdę, bo muszę. A Ty mi wybaczysz, wiem. Obiecuję też, że obojętne, czego Tamten będzie ode mnie chciał, nigdy nie zrobię niczego przeciw Tobie. Wierzysz mi? Odpowiedz…

Bóg Dobroci nie odezwał się. Nigdy się nie odzywał, ale Jon i tak odczuł Jego zgodę. Nie aprobatę, lecz zgodę na to, co nieuniknione. I zrozumienie. Szaman miał rację. Nowy Bóg miał zbyt wiele zrozumienia dla ludzi z Wioski.

Chłopiec wyszedł ze świątyni i, nie zauważony przez nikogo, wślizgnął się cicho do domu. Matka i ojciec nadal spokojnie spali, a po chwili usnął też Jon, snem głębokim i bez koszmarów. Teraz, gdy już wiedział, że musi iść Kamienną Drogą, poczuł ulgę. Zwłaszcza że nikt nie żądał od niego, aby uczynił to jutro czy choćby za miesiąc. Tylko do niego należała decyzja, kiedy to zrobi. A on się nie śpieszył.

* * *

Minęło wiele dni i nocy. Prawie całe dwie pory roku. Przebywając na swoim brzegu, w Wiosce, Jon nie słyszał zewu. Widocznie szaman dobrze chronił Plemię. Chłopcu nie było też spieszno poznać tajemnicę Kamiennej Drogi. Z zachowania starego czarownika wywnioskował, że nie był to rodzaj sekretu, którego odkrycie przynosi szczęście, a Jon, jak każdy dwunastolatek {teraz już prawie trzynastolatek), wolał szukać okazji do radości. Właśnie nadarzała się taka okazja i chłopiec poświęcił jej całą uwagę.

Oto po jesieni i zimie następowała znowu wiosna, tradycyjna pora łączenia w pary młodych ludzi z Plemienia. Najpierw – zgodnie z odwiecznym obyczajem, którego nie zmieniło przybycie kapłanów z Dalekiego Kraju – porozumiewali się ze sobą rodzice przyszłych oblubieńców, oni sami na ogół nic o tym nie wiedzieli (na ogół, gdyż spryt młodych nie mieścił się w wyobraźni starszych!). Rodzice wymieniali rzeczowe uwagi o ilości bydła, owiec, zwierzęcych skór, narzędzi i broni, jaką młoda para otrzyma na nową drogę życia. Decydowano, gdzie młodzi zamieszkają po ślubie – z rodzicami czy osobno. Bogatsi ludzie z Plemienia na długo przed weselem zaczynali budowę domu dla przyszłej rodziny, w czym pomagała na ogół cała Wioska. Ustalano okres narzeczeństwa – nie mógł być krótszy niż siedem lat. W ciągu tych siedmiu lat młodzi mogli się polubić, lecz mogli też zażądać od rodziców zerwania narzeczeństwa i zawiązania nowego. Zdarzało się to jednak rzadko, a każdy taki przypadek Plemię długo pamiętało, a nawet czasem przekazywało w pieśniach następnym pokoleniom. Były to pieśni ponure – o złamaniu rodzinnych umów i rodowej wojnie, w imię obrazy krewnych dziewczyny lub chłopca. I odwrotnie: niektóre z pieśni sławiły potęgę miłości, która pokonywała wszelkie przeszkody, nawet dawne obyczaje.

Najczęściej jednak rodzicom udawało się dobrać narzeczonych, korzystali bowiem z pomocy szamana. Zaślubin udzielali kapłani, wciąż jednak to szaman najlepiej wiedział, czy z narzeczeńskiej pary będzie zgodne stadło. Plemię po części ze wstydu, po części ze strachu kryło przed kapłanami tajniki tej wiedzy. Nie dlatego, że się ich bało – mimo porywczości Ezry kapłani byli dobrymi ludźmi – ale nikt nie chciał sprawiać im zawodu. Nikt też nie chciał narażać spokoju szamana. Najstarsi ludzie z Wioski uznali, że mądrzej będzie, by ludzie w długich sukniach nie wiedzieli zbyt wiele o starych rytuałach i obyczajach, wywodzących się z czasów, gdy w żadnym z Plemion nie oddawano jeszcze czci nowemu Bogu, ba, nikt nawet o Nim nie słyszał. Dzisiaj większość starych rytuałów zarzucono, lecz niektóre wciąż były przydatne.

A zresztą Bogu Dobroci nie ubywało miłości ludzi tylko dlatego, że szaman podczas ceremonii zaręczyn szepnął rodzicom słówko, pokręcił głową lub zmarszczył brwi. Kapłani nie umieli tu doradzić, czarownikowi wystarczał jeden rzut oka. Owszem, niekiedy oddawał się szczególnym wróżbom, badaniu wnętrzności zabitej kury czy piciu tajemnego wywaru z ziół lub grzybów, po którym jego wzrok stawał się jaśniejszy, widział dalej, niż sięga wzrok zwykłych ludzi. O tym kapłani też nie powinni byli wiedzieć, gdyż któryś z nich – choćby surowy Ezra – mógłby wpaść na pomysł, że szamana trzeba wypędzić z Wioski. Kupcy, przejeżdżający czasem przez to ukryte w Puszczy miejsce, przywozili wszak dziwne wieści ze Świata Cywilizacji, mówiące o rosnącej odrazie dla czarów i srogim karaniu czarowników. Plemię nie rozumiało, dlaczego szaman miał być karany za swe nadzwyczajne umiejętności. Ludzie z Plemienia pragnęli trwać w uczuciu dla Boga Dobroci, lecz równocześnie nie chcieli stracić swego szamana. Czuli, że jest im wciąż potrzebny; wiedzieli, że złośliwe bożęta, wodniki i wije podchodzą niekiedy pod Wioskę, by sprawdzić, czy nie uda się czegoś zniszczyć w utrwalonym nowym porządku; pomniejsze bóstwa potrafiły sprowadzić deszcz na gotowe do zbioru plony lub wywołać pożar w zagaszonym domowym ognisku. O mocy i możliwościach dawnych Wielkich, dzisiejszych Bezimiennych, nikt bez trwogi nie umiał myśleć. Na szczęście stary szaman, rozumiejąc swoje Plemię, nakazał istnienie Tabu, które zezwalało milczeć – i nie myśleć.

Zgodnie z wielusetletnią tradycją, zanim rodziny ustaliły zawarcie narzeczeństwa, najpierw porozumiewały się matki młodych. One – podobnie jak szaman – instynktownie wyczuwały, kogo z kim można łączyć, a kogo lepiej trzymać od siebie z daleka. Ojcowie rzadko kwestionowali ich wybór.

…to chyba matka Gai przyszła pierwsza. Chłopiec zobaczył ją w swoim domu, lecz początkowo niczego się nie domyślał. (Pewnie przyszła po sól lub przepis na placki – przemknęło mu przez głowę). Ale odwiedziny zaczęły się powtarzać, a pewnego wieczoru ojciec i matka Jona udali się razem do domu dziewczynki. Gaja miała zaledwie dziewięć lat, ale za siedem kończyła szesnaście, czyli tyle, ile powinna mieć oblubienica. Gdyby miała więcej, byłaby już trochę za stara i można by podejrzewać, iż nikt jej nie chciał. Na taki wstyd żadna matka nie chciała narażać swoich córek. Matka Gai miała niewiele czasu, by wyszukać narzeczonego dla jedynaczki.

Zatem kontakty trwały już pewien czas, zanim dla Jona stało się jasne, o czym rozprawiają ze sobą jego rodzice i rodzice dziewczynki. Gdy to odkrył, poczuł dziwne zadowolenie. Zrozumiał, że wchodzi na Drogę wiodącą ku męskości. Było to powodem do dumy, nie żalu za beztroskim dzieciństwem. Jon zastanawiał się, czy na decyzji matki Gai zaciążył fakt, że to właśnie on uratował życie jej córki, czy też zadecydował o tym przypadek.

Rodzice toczyli zatem zwyczajowe, długie rozmowy i targi, nieświadoma niczego Gajka bawiła się lalką przed domem, a Jon obserwował ją z ukrycia, schowany za grubym pniem drzewa. Włosy dziewczynki w słońcu przybierały barwę młodziutkiego kasztana, a cera – jego miąższu po rozłupaniu: jasną, w odcieniu kremowym. Twarz pokrywały drobniutkie, złociste piegi, dodając uroku i podkreślając niespokojną zieleń oczu. Gdy niebo nad wioską było chmurne, oczy Gajki wydawały się dla odmiany niebieskie. Rodzice ubierali ją w praktyczne, bure sukienki z lnu – i Gaja, nie wiedzieć czemu, przypominała Jonowi Ziemię. Matkę Ziemię: ciepłą, bezpieczną i stałą – choć zarazem zmienną w tonacji pór roku. Tęczówki oczu Gai tchnęły wiosną, a złociste plamki piegów były jak lato; kolor jej włosów lśnił barwą jesieni, biel skóry przypominała o zimie.

Będzie kiedyś piękna – pomyślał mimo woli Jon, któremu piękno kojarzyło się do tej pory raczej z ognistym zygzakiem błyskawicy na granatowiejącym niebie, z rozłożystością rogów jelenia czy z połyskiem niedźwiedziego futra niż z płcią.

Gajka z ogromną powagą bawiła się swoją szmacianą lalką, obdarzając ją czułością i przemawiając do niej półgłosem jak do prawdziwego dziecka.

Będzie dobrą matką – stwierdził chłopiec, przypominając sobie, że inne dziewczynki często biły swoje dzieci-lalki, pokrzykując na nie swarliwie, naśladując w tym bezwiednie swoje matki.

Chłopiec pomyślał też, że nie będzie mieć nic przeciw temu, by ich rodzice doszli do ugody. Odruchowo skierował się do namiotu szamana. Starzec wygrzewał się w słońcu przed swym niepozornym mieszkaniem, mimo zamkniętych oczu wyczuł obecność Jona.

4
{"b":"100387","o":1}