Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Jon chciał wziąć udział w tym podniosłym, zwycięskim, bezkrwawym podboju Stolicy, której serce stanowiła Świątynia Świątyń; chciał wraz z tłumem wyznawców i uczniów Człowieka wymachiwać radośnie smukłą, świeżą, zieloną palmą, lecz jego ręce były puste, gdyż właśnie tej nocy miał sen. Sen proroczy, a takich snów nie wolno lekceważyć. Nikt w jego pustynnym, gorącym kraju nie lekceważył proroczych snów. Był to kraj, w którym prorocy rodzili się na kamieniu, na piasku, a im więcej ich było, tym mądrzejsze stawały się ich słowa, rady, ostrzeżenia. To prorocy radzili, by z powagą traktować prorocze sny, które zdarzyć się mogą każdej, najzwyklejszej nawet ludzkiej istocie.

Jon nie uważał siebie za kogoś ważnego, ale jego sen był na pewno snem niezwykłym; zwłaszcza że nawiedził go w noc poprzedzającą triumfalny wjazd do Stolicy Człowieka na Osiołku. W tym śnie zobaczył nieznanego, chudego Chłopca w rozchełstanej koszuli, spod której wyzierała dziwna, długa blizna na piersi, ciągnąca się od nasady szyi ku brzuchowi.

Ktoś go rozpłatał na dwoje, jakby chciał sięgnąć serca. Jakim cudem ominął serce? I jakim cudem ten Chłopiec jeszcze żyje? – zdziwił się Jon w swoim śnie. Ale gdy przeniósł spojrzenie z blizny na twarz nieznajomego, z przestrachem dostrzegł, że choć jest on wyrostkiem, raptem piętnasto-, może szesnastoletnim, jego twarz jest twarzą zbrodniarza. Chłodnego mordercy. Istoty ludzkiej czyniącej zło z obojętnością, bez skrupułów; ba, radośnie. I Jon zrozumiał we śnie, że jego obowiązkiem jest odnaleźć Chłopca w prawdziwym świecie oraz przeciwdziałać spiskowi, który on knuje. Ponieważ to zło miało ugodzić w Człowieka.

…zatem skoro świt przyłączył się do radosnych tłumów, które towarzyszyły Królowi w marszu do Stolicy, lecz nie niósł palmy, by na wszelki wypadek mieć wolne ręce. Teraz rozglądał się pilnie wokół. Orszak szedł już długo, tak długo, że entuzjazm, tańce i śpiewy wyczerpały pielgrzymów, aż dziw, że wciąż mieli siły, by się cieszyć, ale Jon nigdzie nie dostrzegł Chłopca ze snu. A może jednak sen nie był proroczy, tylko zwykły? Może nie warto przejmować się nim i tracić czas na ściganie iluzji, zamiast śpiewem i okrzykami “hosanna” oddawać hołd Człowiekowi na Osiołku? Może tego Chłopca wcale tu nie ma, przynależy jedynie do Krainy Snu?

…nagle go dostrzegł. Chuda, pozornie natchniona, a naprawdę pełna tłumionego szyderstwa twarz skryta w ciżbie i wąskie dłonie, które dzierżyły palmę. Jonowi wydało się, że ta palma nie wyraża radości, lecz kiwa się w rytm śpiewu i tańców tłumu jakby z pogróżką; tak jakby przemawiała do pielgrzymów: Już niedługo tej radości, hosanna, hosanna, już niewiele jej, hosanna, niewiele…

Chłopiec, wymachując swoją palmą, powoli, cierpliwie przepychał się do przodu, tam gdzie znajdowało się czoło radosnego pochodu, gdzie jechał na osiołku Człowiek, a wokół szli jego Uczniowie, dwunastu, otaczając Go kręgiem uwielbienia i wiary.

Chłopiec z mojego snu chce zabić Człowieka na Osiołku! – przeraził się Jon, kojarząc fakty. O cóż innego może mu chodzić? Trzeba tylko sprawdzić, czy to na pewno Chłopiec ze snu, czy jego zawiązana starannie koszula rzeczywiście kryje bliznę, tak długą, jakby ktoś chciał mu wyjąć serce.

Jon zaczął przepychać się przez tłum w ślad za Chłopcem. Pielgrzymi albo nie zwracali na niego uwagi, przyjmując za naturalne, iż ktoś chce znaleźć się bliżej Króla, albo sarkali na bezczelność młodzika, który nie umie uszanować świętości…

…nagle Jon poczuł, że w brzuch wbija mu się czyjś chudy, kanciasty łokieć, a dziwnie znajomy głos mówi:

– Żeby się pchać, trzeba wiedzieć, po co! – powiedział jego właściciel, idący tuż przed nim i odwrócił ostrzyżoną króciutko głowę.

…ostrzyżoną na jeża krzywo, jakby tępym nożem lub sierpem – pomyślał bezwiednie Jon i w rewanżu schwycił rękę idącego w bolesny, mocny uścisk.

– Obchodź się ostrożniej z kobietami – powiedział jeżowłosy i dopiero wtedy Jon zrozumiał, że ma przed sobą Dziewczynę. Wyglądała dziwnie (dziwnie czy też dziwnie znajomo…?), jako że kobietom nie uchodziło nosić krótkich włosów; kobiety też na ogół dbały o strój, a ta Dziewczyna nosiła się niedbale, ni to kobieco, ni to po męsku, jakby w ogóle nie miała płci. Co dziwniejsze, sprawiała wrażenie, jakby była duchem. Chwilami Jonowi wydawało się, że gdy na nią patrzy, widzi poprzez nią innych pielgrzymów. Musiało to być jednak złudzenie, miraż, o jaki łatwo w tym gorącym kraju, w którym rozgrzane, suche powietrze płata oczom niejednego figla.

– No? Gdzie się pchasz? I pytałam, czy na pewno wiesz, po co? – powtórzyła Dziewczyna, wyrywając rękę z jego uścisku.

– Skąd ja cię znam? – spytał niepewnie Jon, nie zważając na jej pytanie.

– Nie znasz mnie jeszcze, dopiero poznasz. Ale nie tu i nie teraz. Za dwa tysiące lat, w innym świecie. Będziesz bardzo zdziwiony. Ja zresztą też. Będzie to świat inny, niż marzyliśmy i za co warto było oddać życie…

– Co tu robisz? Nie masz palmy… – ciągnął Jon podejrzliwie, nie zwracając uwagi na niedorzeczne słowa, którymi chciała zapewne odwrócić jego uwagę od czegoś istotniejszego.

– …nie mam palmy? Ty też jej nie masz – uśmiechnęła się Dziewczyna, ale uśmiech zaraz zniknął z jej twarzy. – Tu mnie jeszcze nie ma, przyjacielu, więc jak mogę nieść palmę? Za to jesteś ty i to jak najbardziej realny, dlatego po trzykroć się zastanów, nim coś zrobisz. To, co uczynisz pochopnie, może być kierowane cudzym życzeniem. I może mieć daleko idące konsekwencje we wszystkich światach. Myśl długo i powoli, Jonie, gdyż tym razem tkwisz w prawdziwej pułapce, a razem z tobą znajdujemy się w niej wszyscy…

…i Dziewczyna zniknęła, po prostu rozpłynęła się w powietrzu jak pojedynczy płatek śniegu, którego ta gorąca kraina nie znała. Gdy zatem Dziewczyna rozpłynęła się jak płatek śniegu w ciepłym powietrzu, Jon najpierw się zdziwił, lecz zaraz pojął, że w tym pochodzie, na którego czele jedzie Człowiek (boso, na zwykłym ośle), wszystko może się zdarzyć, gdyż jest to dzień cudów. Ba, już od wielu miesięcy za sprawą Człowieka na Ośle cuda zdarzały się równie często jak narodziny.

Mój sen był proroczy, ale nie podpowiedział mi, co mam czynić – pomyślał. – Dziewczyna jest ostrzeżeniem, bym nie działał pochopnie. Wiem, że Chłopiec z mego snu planuje morderstwo. Co pochopnego może być w chęci przeszkodzenia mu? Każdemu mordowi trzeba się przeciwstawiać. Każde uratowane życie jest święte. A co dopiero życie Króla…

Jon, przez nikogo już nie wstrzymywany, przepychał się teraz do czoła pochodu, w ślad za Chłopcem. Stracił go wprawdzie z oczu, ale wiedział, że jest gdzieś tam, blisko Człowieka na Ośle i dwunastu najwierniejszych jego wyznawców.

Po chwili Jon dostrzegł Chłopca. Tak jak przypuszczał, Chłopiec znajdował się w pobliżu jednego z Uczniów, szedł, prawie depcząc mu po piętach, jakby w obawie, że tłum go odepchnie.

Czyżby byli w zmowie? – zaniepokoił się Jon, lecz zaraz pojął, że bluźni. Żaden z dwunastu wybranych przez Człowieka nie mógł być w zmowie z kimś tak podejrzanym, zdolnym do wszystkiego -jak ów Chłopiec. A może Nauczyciel dobierał ich tak, aby mieli w sobie wszystkie cechy ludzkie: słabość, chwiejność, wątpliwości, zazdrość, skłonność do zdrady? Gdyż tylko człowiek pełen skaz może zrozumieć innych ludzi, myślał Jon, starając się nie stracić z oczu Chłopca.

Jon miał przeczucie, że Chłopiec z jego snu, odnaleziony w Świętej Ziemi, stworzony jest wyłącznie do czynienia zła. Najpewniej jest wynajętym, płatnym zabójcą, w jakich obfitowały wschodnie królestwa. Przeciskając się, mimo sarkania pielgrzymów, coraz bliżej czoła pochodu, Jon znalazł potwierdzenie swych przypuszczeń: wysoki Uczeń szedł tuż za Nauczycielem, trzymając się blisko Jego osiołka i w ogóle nie zwracał uwagi na to, kto za nim idzie; nie widział następującego mu na pięty Chłopca.

…lecz oto wkraczali w bramy miasta. Żołnierze Imperium skrzyżowali włócznie i patrzyli na wesoły, rozśpiewany, wymachujący zielonymi gałązkami tłum jak na dzicz. Żołnierze Imperium lubili inne rozrywki, uznawali innych proroków: w złotogłowiu – a nie w przybrudzonej przepasce z lnu na biodrach; w wymyślnych sandałach, z włosami trefionymi przez fryzjerów. Żołnierzom Imperium roztańczony i rozśpiewany tłum wydawał się śmieszny, jego ekstaza graniczyła z wariactwem. Człowiek na Ośle wydawał im się niepoważny; jego dwunastu Uczniów – fanatykami. Żołnierze Imperium patrzyli na wszystkich z niechęcią i pogardą, lecz nakazano im wpuścić pielgrzymów, więc bramy Stolicy, w której znajdowała się Świątynia Świątyń, stanęły otworem. Ale ich pełne pogardy, harde oczy mówiły: W naszej pięknej, marmurowej Romie taki motłoch byłby przegnany za mury miasta…

32
{"b":"100387","o":1}