– Czy sama się zwolniła?
– Bez wypowiedzenia.
– Dlaczego?
– Skąd mam do diabła wiedzieć? Wtedy wszyscy tak robili.
– Czy wyglądała na nieszczęśliwą, przygnębioną, nerwową?
– A czy ja wyglądam jak Zygmunt Freud?
– Czy miała tu jakichś przyjaciół, kogoś, z kim była szczególnie blisko?
Jego oczy rozpromieniły się i w kącikach ust pojawił się uśmieszek.
– Blisko? – spytał głosem oślizłym jak wazelina.
Wytrzymałam jego spojrzenie, nie uśmiechając się.
Uśmiech zniknął z twarzy, a oczy zaczęły błądzić po sklepie.
– Tutaj jestem tylko ja i mój brat. Tu nie ma nikogo, do kogo można by się zbliżyć. – Wymówił to słowo jak nastolatek w sprośnym kawale.
– Czy odwiedzał ją tutaj ktoś szczególny, ktoś, kto mógł się jej naprzykrzać?
– Niech pani posłucha. Dałem jej pracę. Powiedziałem, co ma robić, i ona to robiła. Nie interesowałem się jej życiem towarzystkim.
– Myślałam, że być może pan zauważył…
– Grace była dobrą pracownicą. Byłem wściekły, kiedy zrezygnowała. Wszyscy zwolnili się w tym samym czasie, miałem nóż na gardle, więc byłem naprawdę wkurzony. Przyznaję. Ale nie żywię urazy. Potem, kiedy usłyszałam, że zaginęła, w kościele, wie pani, pomyślałem, że wyjechała. Nie było to do niej podobne, ale jej stary potrafi być czasami naprawdę upierdliwy. Przykro mi, że ją zabito. Ale ja naprawdę ledwo ją pamiętam.
– Co pan ma na myśli mówiąc “upierdliwy"?
Jego twarz przybrała kamienny wyraz, nagle, jak opadająca brama śluzy. Spuścił oczy i podrapał kciukiem coś na ladzie.
– Będzie musiała pani o tym porozmawiać z Nikosem. To sprawa rodzinna.
Zrozumiałam, o czym mówił wcześniej Ryan. Co teraz? Pomoce wizualne. Sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam zdjęcie St. Jacquesa.
– Widział pan kiedyś tego gościa?
Plevritis pochylił się, żeby wziąć zdjęcie.
– Kto to jest?
– Pański sąsiad.
Przyglądał się twarzy.
– Nie jest to zdjęcie, które wygrałoby na konkursie.
– Jest zrobione z kamery.
– Filmy braci Lumiere też były, ale tam przynajmniej coś było widać…
Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Jeszcze jednemu mądrali świata tego. Zauważyłam, jednak że jakiś cień przemknął po jego twarzy, skurcz, który na chwilę zmarszczył jego dolne powieki.
– No i co?
– Hm… – Wpatrywał się w zdjęcie.
– Tak?
– Ten facet wygląda trochę jak jeden obwieś, który mi kiedyś zalazł za skórę. Ale może dlatego, że tymi pytaniami przypomniała mi go pani. Do diabła, nie wiem. – Położył zdjęcie na ladzie. – Muszę zamykać.
– Kto? Kto to był?
– Niech pani posłucha, to jest szmatławe zdjęcie. Gościu wygląda na nim jak mnóstwo łysiejących facetów. To wszystko.
– Co pan miał na myśli mówiąc, że ktoś tam panu zalazł za skóry Kiedy?
– To dlatego byiem taki wkurzony na Grace. Gościu, który tu pracowali przed nią, wyniósł się nie mówiąc nawet do widzenia, potem Grace rzuciła pracę, a niedługo po tym, ten właśnie facet. On i Grace pracowali na pół etatu, ale byli moimi jedynymi pracownikami. Brat był akurat w Stanach i tam tego roku prowadziłem ten interes zupełnie sam…
– Kim on był?
– Nazywał się Fortier. Niech się zastanowię. Leo. Leo Fortier. Pamiętam, bo mam kuzyna, który ma na imię Leo.
– Pracował tutaj wtedy, kiedy Grace Damas?
– No tak. Nająłem go na miejsce faceta, który się zwolnił, nim Grace zaczęła tu pracować. Podzieliłem im godziny, bo pomyślałem, że jak któreś z nich nie przyjdzie, to będę miał kłopoty tylko przez pół dnia. A potem oboje się zwolnili. Cholera, wtedy to się zrobiło zamieszanie! Fortier pracował tutaj może przez rok, może półtora, potem po prostu przestał przychodzić. Nawet nie oddał mi kluczy. Musiałem zaczynać od zera. Nie chcę już nawet o tym mówić…
– A co może mi pan o nim powiedzieć?
– To łatwe pytanie. Nic. Zobaczył ogłoszenie na oknie i wszedł z ulicy i mówiąc, że chce się zatrudnić na pół etatu. Przychodził wtedy, kiedy go potrzebowałem, wcześnie rano na otwarcie sklepu i późnym wieczorem, żeby zamknąć i posprzątać, i miał doświadczenie w ćwiartowaniu mięsa. Okazał się naprawdę dobrym pracownikiem. No, nieważne, zatrudniłem go. W czasie dnia miał jakąś inną pracę. Wyglądał na równego gościa. Był naprawdę i spokojny. Robił, co do niego należało i nigdy nie otwierał ust. Cholera, ja nawet nie wiedziałem, gdzie mieszka.
– Jak układało się między nim a Grace?
– Nie mam zielonego pojęcia. Jak ona przychodziła, to jego już nie było, a potem, kiedy on przychodził, to jej już nie było. Nie wiem, czy oni w ogóle się znali.
– I wydaje się panu, że mężczyzna z tego zdjęcia wygląda jak Fortier?
– Jak on i każdy inny łysiejący facet, który jest dumny z resztki swoich włosów,
– Wie pan, gdzie Frotier jest teraz?
Potrząsnął głową.
– Zna. pan kogoś o nazwisku St. Jacques?
– Nie.
– A Tanguay?
– Brzmi jakby pedalsko…
Głowa mi pękała i zaczynało drapać mnie w gardle. Zostawiłam swoją wizytówkę.