– Hmm, tak chyba będzie najlepiej – odparł. – Skoro jesteście z policji.
Mathieu zniknął z pola widzenia i wrócił z kluczem. Zacisnął usta i spojrzał prosto na mnie, kiedy wyciągnął klucz przez szparę w drzwiach.
– Tylko nie wyważajcie drzwi monsieur Tanguaya.
– Będziemy bardzo ostrożni,
– I nie wchodźcie do kuchni. Nie wolno. Absolutnie nie wolno wchodzić do kuchni.
– Zamknij drzwi i siedź w domu, Mathieu. Zapukam, kiedy skończymy Nie otwieraj drzwi, dopóki nie usłyszysz mojego pukania.
Mała twarz z powagą skinęła, po czym zniknęła za drzwiami. Wróciliśmy do Bertranda, który ponownie zapukał i krzyknął. Zapadła chwila niezręcznej ciszy, po czym Ryan pokiwał głową i wsunęłam klucz do zamka.
Drzwi otworzyły się bezpośrednio na mały salon, pomalowany na różne odcienie koloru kasztanowego. Po dwóch stronach stały półki sięgające od podłogi do sufitu, a pozostałe dwie ściany były z drewna, ściemniałego od wieloletniego lakierowania. Pomarszczony, czerwony aksamit zakrywał część okien, a za nim wisiały zszarzałe firanki, które prawie wcale nie przepuszczały światła słonecznego.
Staliśmy zupełnie nieruchomo, nasłuchując i zaglądając do nieoświetlonego pokoju.
Jedynym dźwiękiem, który słyszałam, było ciche bzyczenie, nieregularne, jak prąd w zepsutej instalacji. Bzzt Bzzzzt. Bzt. Bzt. Dochodził zza podwójnych drzwi znajdujących się przed nami, po lewej stronie. Oprócz tego, w mieszkaniu panowała śmiertelna cisza.
Zły dobór przymiotnika, Brennan.
Rozejrzałam się i z ciemności zaczęły wyłaniać się kontury mebli, wyglądających na stare i zniszczone. Środek pokoju zajmował rzeźbiony, drewniany stół i krzesła do kompletu. We wnęce przy wejściu stała stara, zapadając się kanapa, przykryta meksykańską narzutą. Naprzeciw, drewniana skrzynia służyła za stojak do telewizora Sony Trinitron.
Po pokoju porozstawiane były małe, drewniane stoły i szafki. Niektóre były całkiem ładne, podobne do tych, jakie czasami udawało mi się znaleźć na pchlich targach. Wątpię, czy którykolwiek z tych, które teraz oglądałam, był wyszukanym i okazyjnie kupionym sprzętem przeznaczonym do renowacji. Wyglądały, jakby stały w tym mieszkaniu od lat, ignorowane i nie doceniane przez kolejnych najemców.
Na podłodze leżał stary indyjski dywan. I kwiaty. Wszędzie. Były poupychane po kątach, stały wzdłuż listew i wisiały na hakach. Zaniedbywanie mebli właściciel nadrabiał troską o kwiaty. Rośliny spływały z półek przybitych do ścian i stały na parapetach, stołach, blatach i półkach.
– Wygląda jak pieprzony ogród botaniczny – zauważył Bertrand.
I pachnie, pomyślałam. Powietrze wypełniał zapach stęchlizny, mieszanina grzyba, liści i wilgotnej ziemi.
Z boku od drzwi wejściowych, krótki korytarz prowadził do zamkniętych drzwi. Ryan nakazał mi się wycofać, tym samym gestem, którego użył przedtem w holu, po czym z ugiętymi kolanami i przykurczonymi ramionami, opierając się plecami o gips, zaczął przesuwać się wzdłuż ściany. Znalazł się przy drzwiach, zatrzymał się, po czym mocno kopnął w drewno.
Drzwi otworzyły się, odbiły się od ściany, cofnęły się trochę i zastygły w połowie otwarte. Nasłuchiwałam odgłosów ruchu, a serce waliło mi w rytm nieregularnego bzyczenia. Bzzzzzzt. Bzt. Bzt. Bzzzzt. Da dum dum dum. Da dum. Da dum dum.
Nieziemska poświata sączyła się zza na wpół otwartych drzwi. Towarzyszył jej cichy gulgot.
– Znalazłem ryby – powiedział Ryan, przechodząc przez próg.
Włączył światło długopisem i w pokoju zapanowała jasność. Typowa sypialnia. Pojedyncze łóżko, narzuta w indiańskie wzorki. Stolik nocny, lampa, budzik, inhalator do nosa. Serwantka, żadnego lustra. Z tyłu mała łazienka. Jedno okno. Ciężkie kotary zasłaniały ścianę z cegieł.
Jedynymi niezwykłymi rzeczami były akwaria na tylnej ścianie.
Mathieu miał rację, były fantastyczne.
Plamy niebieskiego, kanarkowego i biało-czarne paski wyłaniały się i chowały w różowych i białych koralowcach i w listowiu w każdym odcieniu zieleni, jaki tylko można sobie wyobrazić. Każdy mały ekosystem był oświetlony niebieskawym światłem i kołysany sonatą wznoszącego się tlenu. Patrzyłam jak zahipnotyzowana, czując, że w mojej głowie rodzi się jakaś myśl. Coś ją pobudziło. Co? Ryby? A co dalej?
Ryan kręcił się wokół mnie, żeby długopisem odciągnąć zasłonę prysznica, otworzyć szafkę na lekarstwa, poszperać w jedzeniu i sieciach otaczających akwaria. Przez chusteczkę otwierał szuflady serwantki, po czym długopisem odgarniał bieliznę, skarpety, koszule i swetry.
Daruj sobie te ryby, Brennan. Niezależnie, jaka myśl błąkała się po mojej głowie, była równie ulotna jak bąbelki tlenu w akwariach, wznoszące się na powierzchnię tylko po to, żeby zniknąć.
– Masz coś?
Potrząsnął głową.
– Nic oczywistego. Nie chcę wkurzyć gości z ekipy, więc sprawdzam tylko pobieżnie. Zajrzyjmy do innych pomieszczeń i wpuścimy wtedy Gilberta. Jest jasne, że Tanguaya tu nie ma. Złapiemy go, ale na razie możemy równie dobrze sprawdzić, co tu ma.
W salonie Bertrand uważnie oglądał telewizor.
– Najnowszej generacji – powiedział. – Gościu lubi swoje cacko.
– I pewnie regularnie ogląda podwodny świat kapitana Cousteau – rzekł Ryan nieobecnym głosem. Jego ciało było spięte, a oczyma wodził po otaczającej nas ciemności. Dzisiaj nikt nas nie zaskoczy.
Podeszłam do półek z książkami. Zakres tematów był zadziwiający i, jak telewizor, książki wyglądały na nowe. Przebiegłam wzrokiem po tytułach. Ekologia. Ichtiologia. Ornitologia. Psychologia. Seks. Mnóstwo z nauk ścisłych, ale facet miał eklektyczne gusta. Buddyzm. Scjentologia. Archeologia. Sztuka maoryska. Sztuka rzeźbienia drewna Kwakitlów. Samurajowie. Artefakty dotyczące drugiej wojny światowej. Kanibalizm.
Na półkach stały setki książek w miękkich okładkach, między innymi współczesne powieści, po francusku i po angielsku. Było wielu moich ulubieńców. Vonnegut. Irving. McMurtry. Ale większość stanowiły powieści kryminalne. Brutalni mordercy. Niepoczytalni tropiciele. Okrutni psychopaci. Bezduszne miasta. Mogłabym zacytować teksty z okładek, nawet ich nie czytając. Była też cała półka książek poświęcona życiom seryjnych i masowych morderców. Manson. Bundy. Ramirez. Boden.
– Mam wrażenie, że Tanguay i St. Jacques mają podobne gusta literackie – zauważyłam.
– To ścierwo pewnie jest St. Jacquesem – rzekł Bertrand.
– Nie, ten facet myje zęby – odparł Ryan.
– No. Kiedy jest Tanguayem.
– Jeśli on to czyta, to jego zainteresowania są niezwykle szerokie – po wiedziałam. – I jest dwujęzyczny. – Ponownie spojrzałam na jego kolekcję – I cholernie zorganizowany.
– Kim ty jesteś, człowieku? – odezwał się Bertrand.
– Spójrzcie na to.
Podeszli do mnie.
– Wszystko jest ułożone tematycznie i alfabetycznie. – Wskazałam na kilka półek. – Potem, wewnątrz poszczególnych działów, według autora, alfabetycznie. I według daty publikacji przy tym samym autorze.
– To nie każdy tak robi?
Ryan i ja spojrzeliśmy na niego. Bertrand nie był typem mola książkowego.
– Spójrz, jak każda książka stoi równiutko wzdłuż krawędzi półki.
– To samo robi z gaciami i skarpetkami. Musi używać ekierki, żeby je układać – powiedział Ryan.
Ryan wyraził moje myśli.
– Pasuje do profilu.
– Może trzyma książki tylko na pokaz. Chce, żeby jego znajomi mieli go za intelektualistę – rzucił Bertrand.
– Nie sądzę – odparłam. – Nie są zakurzone. Poza tym spójrz na cienkie, żółte karteczki. Nie tylko czyta te książki, ale jeszcze zaznacza niektóre miejsca, żeby do nich wrócić. Zwróćmy na to uwagę Gilbertowi i jego komandosom, żeby nie pogubili tych karteczek. Mogą się przydać.
– Powiem im, żeby przykryli książki, nim zaczną sypać proszkiem.
– Mamy tu coś jeszcze o monsieur Tanguayu.
Spojrzeli na półki.
– Czyta różne dziwne rzeczy – odezwał się Bertrand.
– Oprócz kryminałów, co go najbardziej interesuje? – spytałam. – Spójrzcie na najwyższą półkę. Spojrzeli.
– Cholera – rzucił Ryan. – Anatomia Graya. Podręcznik anatomii praktycznej Cunninghama. Kolorowy atlas ludzkiej anatomii . Podręcznik sekcji anatomicznej . Medyczne ilustracje ciała ludzkiego . Chryste, spójrzcie na to. – Zasady chirurgii Sabistona. Ma tego więcej, niż biblioteka szkoły medycznej. Wygląda na to, że bardzo go pasjonuje, co ciało ma w środku.
– Tak, i to nie tylko pobieżnie. Ten płaz jest chyba bardzo drobiazgowy.
Ryan sięgnął po krótkofalówkę.
– Przyślij tu Gilberta i jego supermenów. Powiem ludziom zabezpieczającym tyły, żeby zeszli na dół i rozglądali się za Panem Fiutem. Nie chcielibyśmy go wystraszyć, kiedy się tu zjawi. Chryste, Claudel jest już pewnie nieźle wkurzony.
Ryan mówił do krótkofalówki, a Bertrand nie przestawał wodzić oczyma po tytułach za moimi plecami.
Bzt. Bzzzzzzt. Bzzt. Bzt.
– Hej, tu mam coś dla ciebie. – Wyjął coś przez chusteczkę. – Wygląda na to, że jest tutaj tylko ten jeden…
Położył na stole jeden tom American Anthropologist. Lipiec 1993. Nie musiałam go otwierać. Znałam jedną pozycję ze spisu treści. “Prawdziwa bomba – powiedziała o niej. – Praca, która zapewni mi promocję na stanowisko profesora zwyczajnego!"
Artykuł Gabby. Widok AA uderzył mnie jak smagnięcie biczem. Chciałam się stamtąd wynieść. Chciałam znaleźć się na powrót w tamtej słonecznej sobocie, kiedy byłam bezpieczna, nikt nie był martwy, a moja najlepsza przyjaciółka dzwoniłaby, żeby umówić się na kolację,
Woda. Zimna woda może cię ocalić, Brennan.
Podeszłam chwiejnie do podwójnych drzwi i otworzyłam jedną część nogą, szukając kuchni.
BZZZZZZT. BZZZZZZT. BZT. BZZZZZZT. BZT.
W pomieszczeniu nie było okna. Elektroniczny zegar po prawej stronie wydawał jasną, pomarańczową poświatę. W panującym mroku widziałam dwa białe kształty i jeszcze jedno blade pasmo na poziomie talii. Doszłam do wniosku, że to lodówka, kuchenka i zlew. Do diabła z procedurą. Odróżnią moje odciski palców.