– Skąd mam do diabła wiedzieć. Wystarczy poczekać wystarczająco długo, a na pewno się zjawi.
– A Julie?
– Tutaj jest strefa wolnego handlu, skarbie, ludzie przychodzą i odchodzą. Nie prowadzę rejestru.
– Widziałaś ją ostatnio?
Zastanawiała się przez chwilę.
– Już mówiłam, że nie mogę powiedzieć.
Przyglądałam się na zmianę: makaronowi leżącemu na dnie miseczki i Jewel. Minimalnie uniosła powiekę i zerknęła na mnie. Uda mi się coś jeszcze wyciągnąć? Spróbowałam.
– Być może gdzieś tutaj kręci się seryjny morderca, Jewel. Ktoś, kto morduje kobiety, a potem je ćwiartuje…
Jej twarz ani drgnęła. Po prostu na mnie spojrzała, jak kamienny gargulec. Albo nie zrozumiała, albo już przestała reagować na przemoc i ból, nawet śmierć. A może nosiła maskę, starając się ukryć strach zbyt prawdziwy, żeby można go było wyrazić słowami. Podejrzewałam, że raczej to drugie.
– Jewel, czy moja przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie?
Nasze oczy spotkały się.
– Przyjaciółka, skarbie?
Jadąc samochodem do domu, pozwoliłam myślom dryfować i prawie nie zwracałam uwagi na kierowanie. De Maisonneuve była opustoszała, tylko lampy uliczne stały na posterunkach.
Nagle w tylnym lusterku pojawiły się światła samochodu i zaczęły szybko się do mnie zbliżać.
Przecięłam Peel i zjechałam na prawo, żeby przepuścić samochód. Światła były jednak cały czas za mną. Ponownie wjechałam na lewy pas. Kierowca zrobił to samo i włączył długie światła.
– Dupek.
Przyspieszyłam. Samochód cały czas jechał bardzo blisko mnie.
Chwila strachu. Może to nie jest po prostu pijak. Spojrzałam w lusterko, chcąc zobaczyć kierowcę, ale widziałam tylko sylwetkę. Dużą. Mężczyzna? Nie wiedziałam. Światła mnie oślepiały i nie potrafiłam zidentyfikować samochodu.
Ręce ślizgały mi się na kierownicy, kiedy przecinałam Guy, skręcałam w lewo i ponownie w lewo, objeżdżając kwartał i ignorując czerwone światło.
Pędem przejechałam moją ulicą i zanurkowałam w podziemny garaż pod blokiem.
Poczekałam, aż elektroniczna brama się zamknie, po czym wybiegłam stamtąd z przygotowanym kluczem, nasłuchując, czy nie słychać kroków. Nikt za mną nie szedł.
Na pierwszym piętrze wyjrzałam przez okno. Po drugiej stronie ulicy, przy krawężniku czaił się samochód. Miał zapalone światła, a kierowca był tylko czarną sylwetką w słabym świetle przed świtem. To ten sam samochód? Nie miałam pewności. Zaczynam się sypać?
Pół godziny później leżałam na łóżku patrząc, jak czarne niebo blednie i staje się szare. Birdie przystawił pyszczek do mojego kolana i mruczał. Byłam tak wyczerpana, że zdarłam z siebie ubranie i rzuciłam się na łóżko, pomijając przygotowania. Zupełnie to do mnie niepodobne. Przeważnie za nic nie odpuszczam zębom i makijażowi. Tej nocy miałam to w nosie.