Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Ich kobiety siedziały za nimi albo rozmawiały w grupkach między sobą. Przypominało mi to koniec podstawówki. Ale te kobiety same wybrały świat i przemocy i męskiej dominacji. Jak u pawianów, samice w stadzie były spędzane razem i kontrolowane. Nawet gorzej. Były sprzedawane i wymieniane, pokrywane, tatuowano je i przypalano, bito i zabijano. A mimo to zostawały. Jeśli była to dla nich zmiana na lepsze, to trudno sobie wyobrazić, co przeszły przedtem.

Spojrzałam na zachodnią część St. Laurent. Natychmiast zobaczyłam to, czego szukałam.

Dwie prostytutki stały przed hotelem Granada, paląc papierosy i starając się zainteresować sobą przechodniów. Rozpoznałam Poirette, ale nie byłam pewna co do tej drugiej.

Przezwyciężyłam impuls, żeby dać sobie z tym spokój i pojechać do domu. Co będzie jeśli okaże się, że źle dobrałam strój? Założyłam koszulę flanelową, dżinsy i sandały, mając nadzieję, że takie ubranie będzie neutralne, ale nie byłam pewna. Nigdy przedtem nie miałam do czynienia z taką pracą w terenie.

Weź się w garść, Brennan, przestań się migać. No już, ruszaj swój żałosny tyłek. Najgorsze, co cię może spotkać, to to, że cię zwyzywają. Nie będzie to pierwszy raz.

Ruszyłam wzdłuż ulicy i stanęłam przed dwiema kobietami.

– Bonjour . – Mój głos drżał, jakby był odtwarzany z pogniecionej taśmy. Byłam zirytowana na siebie samą, więc odkaszlnęłam, starając się to zamaskować.

Dwie kobiety przestały rozmawiać i zaczęły mi się przyglądać jak jakiemuś rzadkiemu insektowi albo czemuś znalezionemu w dziurce od nosa. Żadna się nie odezwała. Ich twarze były tępe i pozbawione emocji.

Poirette przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą, wypinając jedno biodro ku górze. Miała na sobie te same czarne, wysokie buty, co wtedy, kiedy ją widziałam pierwszy raz. Trzymając jedną zgiętą rękę na wysokości talii i opierając o nią łokieć drugiej, patrzyła na mnie bez wyrazu. Wzięła długiego macha z papierosa, głęboko zaciągnęła się dymem, po czym wydęła dolną wargę i wypuściła go do góry pod dużym ciśnieniem. Na tle pulsującego światła neonu hotelu, dym wyglądał jak mgiełka. Migający neon oświetlał jej kakaową skórę czerwonym i niebieskim światłem. Bez słowa, jej ciemne oczy przestały przyglądać się mojej twarzy i przeniosła wzrok na ludzi przelewających się po chodniku.

– Czego chcesz, skarbie?

Głos tej drugiej ulicznicy był niski i charczący, a między poszczególnymi dźwiękami były bardzo długie przerwy. Zwróciła się do mnie po angielsku z intonacją przywodzącą na myśl hiacynty i cyprysowe bagniska, francuski żargon Luizjany z jej bluesowymi zespołami i brzęczenie cykad w łagodne, letnie noce. Była starsza niż Poirette.

– Jestem przyjaciółką Gabrielle Macaulay. Próbuję ją znaleźć.

Potrząsnęła głową.

Nie wiedziałam, czy chodziło jej o to, że nie zna Gabby, czy że nie chce odpowiedzieć.

– Jest antropologiem. Pracuje tutaj…

– Wszystkie tu pracujemy, słonko.

Poirette żachnęła się i przestąpiła z nogi na nogę. Spojrzałam na nią. Była ubrana w spodenki i stanik z błyszczącego, czarnego winylu. Ona na pewno zna Gabby. Była jedną z kobiet, które oglądałyśmy tamtej nocy. Gabby mi ją pokazała. Z bliska wyglądała nawet na jeszcze młodszą.

Skupiłam się na jej towarzyszce.

– Gabby jest postawną kobietą – ciągnęłam. – Mniej więcej w moim wieku. Ma… – szukałam odpowiedniego określenia koloru – czerwonawe dredy…

Zupełna obojętność.

– I kolczyk w nosie.

Waliłam głową w mur.

– Od jakiegoś czasu nie mogę się z nią skontaktować. Wydaje mi się, że ma zepsuty telefon, a trochę się o nią martwię. Na pewno wszystkie musicie ją znać…

Przeciągałam samogłoski, nadając kolejnym słowom bardziej południowe brzmienie. Miałam nadzieję, że pokazując, iż pochodzę z tych samych okolic co ona, uda mi się ją skłonić do współpracy. Córy południowych stanów łączcie się.

Luizjana wzruszyła ramionami. Był to typowy miękki, francuski, uniwersalny gest, tyle że w wersji używanej przez francuskojęzyczną ludność Luizjany – więcej pracy ramion, mniej dłoni.

To była cała odpowiedź na próbę powołania się na wspólne pochodzenie z południa Stanów. To donikąd nie prowadzi. Zaczynałam rozumieć, o co chodziło Gabby. W Main nie zadaje się pytań.

– Jeśli ją spotkacie, czy możecie powiedzieć, że szuka jej Tempe?

– To południowe imię, skarbie?

Wsunęła długi, czerwony paznokieć we włosy i jego koniuszkiem podrapała się w głowę. Na jej włosach było tyle lakieru, że fryzura wytrzymałaby huragan. Ruszały się, jakby były jedną masą, co sprawiało wrażenie, że jej głowa zmienia kształt.

– Niezupełnie. Może wiecie, gdzie jeszcze mogłabym się rozejrzeć?

Kolejne wzruszenie ramion. Przestała się drapać i zaczęła przyglądać się paznokciowi.

Z tylnej kieszeni wyciągnęłam wizytówkę.

– Jeśli przyjdzie wam coś do głowy, to możecie mnie złapać pod tym numerem.

Kiedy odchodziłam, zauważyłam, że Poirette wyciąga rękę do tej drugiej po wizytówkę.

Próby nawiązania kontaktu z kilkoma innymi spacerującymi wzdłuż Ste. Catherine kobietami skończyły się bardzo podobnie. Ich reakcją była albo obojętność, albo pogarda, nieodmiennie podszyte podejrzliwością i nieufnością. Żadnych informacji. Jeśli Gabby tu kiedyś bywała, nikt się do tego nie przyznawał.

Chodziłam od baru do baru, przemierzając podrzędne lokale, ulubione miejsca ludzi żyjących w nocy. Wszystkie były takie same, jakby stanowiły dzieło tego samego, niezbyt utalentowanego dekoratora wnętrz. Sufity były niskie, a ściany z żużlowych bloków. Ściany wszystkich lokali zdobiły rysunki wykonane fluoryzującymi farbami albo pokrywała je imitacja bambusa czy tanie drewno. W środku było wilgotno i ciemno, śmierdziało starym piwem, dymem i ludzkim potem. W lepszych, podłogi były czyste, a toalety spłukiwane.

W niektórych barach były podesty, na których wyginały się i wiły striptizerki, ich zęby i skąpe kostiumy błyszczały purpurowo w czarnym świetle, a na ich twarzach malowała się nuda. Mężczyźni w koszulach bez rękawów i z ciemnym zarostem na twarzach popijali piwo z butelek i oglądali tancerki. Imitacje eleganckich kobiet sączyły tanie wino albo soki udające drinki i uśmiechały się do przechodzących mężczyzn, mając nadzieję na numerek. Chociaż starały się być uwodzicielskie, przeważnie wyglądały na zmęczone.

Najsmutniejsze wrażenie sprawiały kobiety w wieku granicznym tego handlu ciałem, te właśnie przekraczające linie mety i startu. Były boleśnie młode, a część z nich ciągle wyglądała jeszcze bardzo zdrowo. Niektóre przychodziły po to, żeby się zabawić i szybko zarobić kasę, inne uciekały ze swoich prywatnych piekieł w domu. W ich opowieściach nieodmiennie przewijał się główny temat. Puszczać się tak długo, aż się dużo zarobi, a potem prowadzić przyzwoite życie. Poszukiwaczki przygód i uciekinierki, przyjeżdżały autobusami z Ste. Therese i Val d'Or, z Valleyfieid i Pointe-du-Lac. Przyjeżdżały z lśniącymi włosami i świeżymi twarzami, pewne własnej niemoralności, pewne tego, że potrafią pokierować swoją przyszłością. Trawę i kokę traktowały jako rozrywkę. Nigdy nie potrafiły się w porę zorientować, że są to już pierwsze szczeble drabiny desperacji, docierało to do nich dopiero wtedy, kiedy zaszły już zbyt wysoko i nie potrafiły zejść, tylko spaść.

Były też takie, którym udało się zestarzeć. Tylko naprawdę sprytne i wyjątkowo silne potrafiły się dorobić i wyjść z interesu. Chorowite i słabe umierały. Te o mocnych ciałach, ale o słabej woli wytrzymywały. Wiedziały, jaka je czeka przyszłość i akceptowały ją. Umrą na ulicy, bo nie znają innego życia. Albo dlatego, że wystarczająco kochały albo bały się jakiegoś mężczyzny, żeby się sprzedawać tylko po to, by mu kupić towar. Albo dlatego, że potrze bowały jedzenia i miejsca, gdzie mogłyby spać.

Apelowałam do tych przystępujących albo opuszczających profesję. Unikałam kobiet w średnim wieku, zatwardziałych i wiedzących, jak żyć na ulicy, które umiały rządzić na swoim terytorium tak, jak z kolei alfonsi potrafili rządzić nimi. Być może młode, naiwne i zbuntowane albo stare, sterane i zużyte były bardziej otwarte. Wcale nie. W każdym kolejnym barze odwracały się ode mnie, pozwalając moim pytaniom rozpłynąć się w zadymionym powietrzu. Zmowa milczenia wydawała się być żelazną zasadą. Obcy nie mają dostępu.

Piętnaście po trzeciej miałam już dosyć. Moje włosy i ubrania przesiąknięte były dymem z papierosów i jointów, a buty śmierdziały piwem. Wypiłam tyle sprite'a, że mogłabym pobudzić Kalahari do życia, a w kącikach oczu miałam mnóstwo drobinek żwiru. Po wyjściu z kolejnego baru i odlepieniu się od kolejnego natręta, zrezygnowałam.

50
{"b":"96642","o":1}