Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Czy będziemy jej przeszkadzać, jeśli się tam pokręcimy? – spytałam.

– Niee. Dla niej wydajecie taką woń, na którą ma w ogóle nie reagować. Pies i trener poszli jeszcze ze trzy metry wzdłuż drogi, po czym zniknęli w lesie.

Detektywi i ja ruszyliśmy ścieżką. Teraz była już lepiej widoczna, bo została ugnieciona przez ludzi. W gruncie rzeczy miejsce, w którym zakopany był worek, właściwie można by już nazwać polanką. Roślinność była zdeptana, a niektóre z wiszących nad głowami gałęzi zostały przycięte.

Ze środka wyzierał porzucony dół, ciemny i pusty, który wyglądał jak splądrowany grób. Był dużo większy, niż przedtem, a otaczająca go ziemia była sypka i poorana. Z jednej strony dołu znajdował się kopczyk ziemi – stożek ze spadzistymi stokami i ściętym szczytem, a składające się na niego ziarnka były zaskakująco jednolite. Utworzyła go ziemia, którą przerzucaliśmy przez sita.

Po niecałych pięciu minutach usłyszeliśmy szczekanie.

– On jest za nami? – spytał Claudel.

– Ona – poprawiłam.

Otworzył usta, ale prawie natychmiast je zamknął. Zauważyłam małą żyłę pulsującą na jego skroni. Ryan zmroził mnie wzrokiem. No dobra, może rzeczywiście go prowokowałam.

W milczeniu ruszyliśmy z powrotem po ścieżce. Margot i DeSalvo byli gdzieś po lewej stronie. Słychać było szelest liści i już po niecałej minucie pojawili się w polu widzenia. Ciało Margot było napięte jak struna skrzypiec, mięśnie ramion wybrzuszone, a klatka piersiowa napierała na skórzaną uprząż. Łeb trzymała wysoko, rzucając nim to w lewo, to w prawo, wciągając nosem powietrze ze wszystkich stron. Jej nozdrza drgały gorączkowo.

Nagle zatrzymała się i zesztywniala, nastawiła uszy, których koniuszki drżały. Gdzieś z jej wnętrza zaczęły dobiegać dźwięki, najpierw słabe, ale systematycznie przybierały na sile; było to na wpół skomlenie, na wpół warczenie, brzmiało to jak zawodzenie żałobnika w jakimś pierwotnym rytuale. Kiedy dźwięk narastał, czułam jak włosy jeżą mi się na karku i po moim ciele rozlewa się chłód.

DeSalvo sięgnął ręką w dół i spuścił psa ze smyczy. Przez chwilę Margot ani drgnęła, jakby siebie w czymś utwierdzając i zastanawiając się, w którą stronę ruszyć. Potem wystrzeliła.

– Co się, kurwa… – zaczął Claudel.

– Gdzie do… – rzucił Ryan.

– A niech cię! – dodał Charbonneau.

Spodziewaliśmy się, że wyczuła miejsce za nami, gdzie był zakopany pierwszy worek. Zamiast tego, przecięła ścieżkę i wdarła się w drzewa. Obserwowaliśmy w milczeniu.

Dwa metry dalej zatrzymała się, spuściła łeb i kilkakrotnie wciągnęła powietrze. Wydychając je gwałtownie, przesunęła się nieco w lewo i powtórzyła ten sam manewr. Jej ciało było sztywne, a wszystkie mięśnie napięte. Kiedy się jej przyglądałam, przez głowę przelatywały mi różne obrazy. Bieg przez ciemność. Ciężki upadek. Błyskawica przecinająca niebo. Pusty dół.

Ponownie skupiłam swoją uwagę na Margot. Zatrzymała się pod jakimś iglakiem i całym swoim jestestwem skupiła się na ziemi leżącej przed nią, Spuściła łeb i wciągnęła powietrze. Potem, jakby była wiedziona jakimś dzikim instynktem, sierść zjeżyła jej się wzdłuż kręgosłupa, a mięśnie zaczęły drgać. Margot uniosła nos wysoko do góry, wypuściła powietrze i wpadła w szał. Rzucała się do przodu i do tyłu, warcząc i rozgrzebując łapami ziemię przed sobą, a ogon tylko migał między nogami.

– Margot ! Ici ! – rozkazał DeSalvo. Przedarł się przez gałęzie, chwycił ją za uprząż i odciągnął od miejsca, które wzbudziło w niej takie ożywienie

Nie musiałam patrzeć. Wiedziałam, co znalazła. I czego nie znalazła. Pamiętałam wpatrywanie się w suchą ziemię i pusty dół. Został wykopany po to, żeby w nim coś zakopać czy żeby z niego coś wyjąć? Teraz już wiedziałam. Margot szczekała i warczała na dół, w jaki wpadłam poprzedniej nocy. Był ciągle pusty, ale jej nos powiedział mi, co w nim było.

48
{"b":"96642","o":1}