Jej drzwi były zamknięte. Zapukałam, wiedząc, że pukanie pozostania bez odpowiedzi. O wpół do siódmej nie było tu już nawet Lucie Dumont.
Poszłam do swojego biura powłócząc nogami, wyciągnęłam spis członków Amerykańskich Biegłych Sądowych i znalazłam nazwisko, którego szukalam. Rzuciłam okiem na zegarek i dokonałam szybkich obliczeń. Tam będzie dopiero za dwadzieścia piąta. Czy za dwadzieścia szósta? W której strefie czasowej była Oklahoma, w strefie czasu górskiego, czy centralnego?
– Do diabła – powiedziałam, wystukując kierunkowy i numer telefonu. Ktoś podniósł słuchawkę i poprosiłam Aarona Calverta. Odpowiedziano mi przyjaznym, nosowym głosem, że rozmawiam z operatorem nocnego serwisu, ale z przyjemnością przekażą wiadomość. Podałam swoje nazwisko i i numer telefonu, ale cały czas nie wiedziałam, z jaką strefą czasową się połączyłam.
Nic nie szło po mojej myśli. Siedziałam chwilę nieruchomo, przeklinając siebie w duchu za to, że nie pomyślałam o tym wcześniej tego dnia. Potem, nie zniechęcona, ponownie sięgnęłam po słuchawkę. Zadzwoniłam do Gabby, ale jej nie było. Nie odezwała się nawet automatyczna sekretarka. Spróbowałam jeszcze złapać ją w jej gabinecie na uniwersytecie i wysłuchałam czterech sygnałów. Kiedy już miałam się rozłączyć, ktoś z sekretariatu wydziału podniósł słuchawkę. Nie, nie widzieli jej. Nie, nie odbierała poczty od kilku dni. Nie, nie ma w tym nic dziwnego, jest lato. Podziękowałam i odłożyłam słuchawkę.
– Trzecia próba spalona – powiedziałam na głos. Nie ma Lucy. Nie ma Aarona. Nie ma Gabby. Na Boga, Gabby, gdzie jesteś? Nie pozwoliłam sobie zastanawiać się nad tym.
Stukałam długopisem w notatnik.
– Piłka poza boiskiem.
Postukałam jeszcze kilkakrotnie.
– Nie wykorzystana sytuacja – dodałam, nie zwracając uwagi na to, że metafora nie ma sensu. Stuk. Stuk.
– Dyskwalifikacja.
Odchyliłam się. Włączałam i wyłączałam długopis, a w końcu pozwoliłam mu wystrzelić w górę.
– Drugi wadliwy serwis.
Złapałam długopis i ponownie go wystrzeliłam.
– Faul.
Znowu go posłałam w powietrze.
– Czas zmienić strategię.
Złapałam. Wystrzeliłam.
– Czas przygotować się na atak przeciwnika.
Złapałam długopis i trzymałam go w ręce. Trzeba się zaprzeć. Spojrzałam na długopis. Zaprzeć się. No właśnie.
– Okej – powiedziałam, odpychając krzesło od biurka i chwytając torebkę.
Przewiesiłam ją przez ramię i wyłączyłam światło.
– A niech cię, Claudel!