Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Był to notatnik z żółtego papieru w linie, ulubiony typ adwokatów. Zauważyliśmy, że górna strona była częściowo zapisana. Przytrzymując stertę grzbietem dłoni, Charbonneau w końcu wypchnął spod niej cały notatnik.

Wrażenie, jakie zrobiły na mnie artykuły o seryjnych mordercach, nie umywało się do dreszcza, który mnie przeszył, kiedy zobaczyłam, co jest napisane na żółtym papierze. Strach, który dławiłam w sobie, uwolnił się ze straszliwą mocą i chwycił mnie za gardło.

Isabelle Gagnon. Margaret Adkins . Ich nazwiska skoczyły mi do oczu. Stanowiły część listy składającej się z siedmiu nazwisk, które były wypisane pod sobą wzdłuż krawędzi notatnika.

Były fragmentem nierówno nakreślonej tabelki, która wyglądała jak niechlujny formularz, podobny do tych używanych przez księgowych. Zawierała dane osobiste każdej z wpisanych na listę osób. Tabelka była też podobna do zestawienia, które sama sporządziłam, ale ja nie znałam pozostałych pięciu nazwisk.

W pierwszym słupku były adresy, a w drugim numery telefonów. Następny zawierał krótkie notki dotyczące miejsca zamieszkania. Mszk. z/bez – wejścia z zewnątrz, aptmnt, I p.; dom z/bez ogródka. W kolejnym słupku za niektórymi nazwiskami znajdowały się grupy liter, a przy innych było puste miejsce. Spojrzałam na dane dotyczące Adkins. M. S. Te skróty coś mi mówiły. Zamknęłam oczy i zaczęłam przebiegać w myślach słowa klucze. Trafiłam na stopień pokrewieństwa.

– To są ludzie, z którymi oni żyją – powiedziałam. – Spójrzcie na Adkins. Mąż. Syn.

– Tak. Przy Gagnon jest Br i Fc. Brat i facet – powiedział Charbonneau.

– Co znaczy Za? – spytał Claudel odnośnie ostatniego słupka.

St. Jacques napisał te dwie litery za niektórymi nazwiskami, a za innymi było pusto.

Nikt nie potrafił odpowiedzieć.

Charbonneau odchylił pierwszą stronę i wszyscy zamilkli, czytając kolejne notatki. Strona była podzielona na dwie części – na górze było napisane jedno nazwisko, a na środku drugie. Pod każdym zanotowano coś w słupkach. Ten po lewej stronie zatytułowany był “Data", a następne dwa “W" i “Poza". Puste miejsca wypełnione były datami i godzinami.

– Jezu Chryste, on je śledził. Wybrał je i tropił, jakby to były jakieś cholerne przepiórki czy coś takiego – wybuchnął Charbonneau.

Claudel nie odzywał się.

– Ten zboczony skurwysyn polował na kobiety – powtórzył Charbonneau, jakby powtórzenie ułatwiało zrozumienie. Albo utrudniało.

– To jest jakiś jego autorski projekt – zauważyłam miękko. – Jeszcze go nie złożył.

– Co? – spytał Claudel.

– Adkins i Gagnon nie żyją. Od niedawna. Kim są inni ludzie z tej listy?

– Cholera.

– Gdzie jest ekipa? – Claudel podszedł do drzwi i zniknął w korytarzu.

Słyszałam, jak przeklina policjantów.

Przeniosłam wzrok na ścianę. Nie chciałam już dzisiaj myśleć o liście. Było mi strasznie duszno, byłam wyczerpana, obolała i nie sprawiało mi satysfakcji to, że prawdopodobnie miałam rację łącząc te sprawy i że będziemy razem pracować. Że nawet Claudel będzie brał w tym udział.

Spojrzałam na plan, żeby przestać myśleć o morderstwach. Był duży i w najdrobniejszych szczegółach ukazywał wyspę, rzekę i porozrzucane osiedla leżące poza wyspą. Zaznaczona kolorem różowym zabudowa była poprzecinana małymi, białymi ulicami, połączonymi z czerwonymi arteriami i grubymi, niebieskimi autostradami. Gdzieniegdzie były zielone plamy parków, pól golfowych i cmentarzy, pomarańczowe instytucji publicznych, bladoczerwone centrów handlowych i szare oznaczające tereny przemysłowe.

Znalazłam wzrokiem Centre-ville i pochyliłam się nad mapą, żeby znaleźć moją uliczkę. Była bardzo krótka i kiedy jej szukałam, zrozumiałam, dlaczego taksówkarze mają tyle problemów ze znalezieniem mojego adresu. Obiecałam sobie, że w przyszłości będę bardziej wyrozumiała. A przynajmniej będę dawała szczegółowe wskazówki, jak do mnie dojechać. Znalazłam miejsce, gdzie Sherbrooke przecina Guy i zorientowałam się, że jestem już za daleko. To właśnie wtedy po raz trzeci tego popołudnia doznałam szoku.

Mój palec zatrzymał się przy Atwater, tuż obok wieloboku oznaczającego Le Grand Seminaire. Mój wzrok przyciągnął mały znak narysowany długopisem w południowo-zachodniej części wieloboku – było to kółko z literą X w środku. Znajdowało się blisko miejsca, gdzie znaleziono ciało Isabelle Gagnon. Z bijącym szybko sercem przeniosłam wzrok na wschód, żeby znaleźć Stadion Olimpijski.

– Monsieur Charbonneau, niech pan na to spojrzy – powiedziałam spiętym i drżącym głosem.

Zbliżył się.

– Gdzie jest stadion?

Dotknął go swoim długopisem i spojrzał na mnie.

– Gdzie jest mieszkanie Margaret Adkins?

Zawahał się, pochylił się nad planem i wskazał na ulicę biegnącą na południe od Parc Maisonneuve. Jego ręka zastygła, kiedy oboje zauważyliśmy malutki znak. Była to litera X w kółku.

– Gdzie mieszkała Chantale Trottier?

– Na Ste. Anne-de-Bellevue. To daleko. Oboje spojrzeliśmy na plan.

– Przeszukajmy go systematycznie, kawałek po kawałku – zasugerowałam. – Ja zacznę od lewego górnego rogu i będę się posuwała na dół, a pan może zacząć od prawego dolnego i posuwać się do góry.

On pierwszy to znalazł. Trzeci X. Znak znajdował się na południowym brzegu rzeki, koło St. Lambert. Nie słyszał o żadnych zabójstwach w tej dzielnicy. Claudel też nie. Przyglądaliśmy się planowi jeszcze przez dziesięć minut, ale nie znaleźliśmy kolejnego X-a.

Właśnie zaczynaliśmy przeszukiwać plan po raz drugi, kiedy przed domem zatrzymała się furgonetka-laboratorium.

– Gdzie wy, kurwa, byliście? – spytał Claudel, kiedy Weszli do pokoju z metalowymi walizkami.

– Było tak, jakbyśmy przejeżdżali samochodem przez Woodstock – powiedział Pierre Gilbert. – Tylko trochę mniej błota. – Jego owalną twarz otaczała gęsta broda i kręcone włosy, które przywodziły na myśl rzymskiego bożka. Nigdy nie wiedziałam, którego. – Co my tu mamy?

– Pamiętasz dziewczynę zamordowaną na Desjardins? Śmieć, który podprowadził jej kartę kredytową, nazywa tę norę swoim domem – powiedział Cłaudel. – Chyba.

Gestem wskazał na pokój,

– Nadał temu lokum niepowtarzalną atmosferę.

– No to zabierajmy się do roboty – rzekł Gilbert uśmiechając się. Kręcone włosy przylegały mu do mokrego od potu czoła. – Zacznijmy od odcisków.

– Jest tu też piwnica.

– No trudno. – Żadne problemy nie mogły chyba zrazić Gilberta.

– Claude, może zajmiesz się piwnicą? A ty, Marcie, zacznij od tamtego blatu…

Marcie weszła w głąb pokoju, wyjęła kanisterek ze swojej metalowej walizki i zaczęła pędzelkiem pokrywać blat czarnym proszkiem. Jej kolega po fachu ruszył na dół. Pierre założył lateksowe rękawiczki i zaczął zdejmować gazety ze stołu, po czym wkładał je do dużego, plastikowego worka. To właśnie wtedy przeżyłam ostatni szok tego dnia.

– Qu' est-ce que c'est ? – spytał, podnosząc mały kwadrat z mniej więcej połowy sterty. Przyglądał się mu przez dłuższą chwilę. – C'est toi ?

Zdziwiłam się, widząc, że patrzy na mnie.

Bez słowa podeszłam do niego i spojrzałam na to, co znalazł. Zdenerwowałam się, kiedy zobaczyłam swoje, dobrze mi znane dżinsy, bluzą z napisem “Irlandia ponad wszystko" i gogle. W swej odzianej w rękawiczkę ręce Pierre trzymał zdjęcie, które ukazało się w dzisiejszym Le Journal .

Po raz drugi tego dnia widziałam siebie na zdjęciu z ekshumacji przeprowadzonej dwa lata temu. Zdjęcie zostało wycięte i wyrównane równie starannie, jak te wiszące na ścianie. Różniło się tylko w jednym. Wokół mojej postaci długopisem zakreślono okrąg, a na piersiach widniał duży X.

32
{"b":"96642","o":1}