Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Ryan uśmiechnął się do Claudela.

– Daj spokój, Luc, wyluzuj się, nigdy nie zaszkodzi jeszcze raz sprawdzić. Jeśli brać pod uwagę to, ile czasu już minęło od tamtej zbrodni, to nie wykazaliśmy się rewelacyjnym tempem.

Claudel żachnął się i potrząsnął głową. Ponownie spojrzał na zegarek.

Potem zwrócił się do mnie.

– A o czym pani myśli?

Nim zdążyłam odpowiedzieć, gwałtownie otworzyły się drzwi i Michel Charbonneau wpadł z impetem do sali. Ruszył podekscytowany w naszą stronę, klucząc między biurkami, wymachując jakimś papierem w lewej ręce.

– Mamy go – powiedział. – Mamy skurwiela!

Był czerwony na twarzy i ciężko oddychał.

– Czas najwyższy – rzekł Claudel. – Niech no rzucę okiem.

Odzywał się do Charbonneau tak, jakby to był chłopiec na posyłki, ale był tak niecierpliwy, że nie zwracał najmniejszej uwagi na zachowanie choćby pozorów kurtuazji.

Charbonneau zmarszczył brwi, ale podał kartkę Claudelowi.

Trzej mężczyźni pochylili się nad nią, ich głowy były bardzo blisko siebie, jak aktorów sprawdzających tekst sztuki. Stali odwróceni do Charbonneau plecami.

– Ten półgłówek użył jej karty bankowej godzinę po tym, jak ją załatwił. Wyraźnie gościowi nie dość było rozrywki jak na jeden dzień, bo poszedł do bankomatu na rogu, żeby wyciągnąć trochę kasy. Tylko, że to nie jest miejsce dla biedaków, więc zainstalowali kamerę skierowaną na bankomat. Nabrała transakcję i, voila , mamy prezent od Kodaka!

Skinął głową w stronę odbitki.

– Przystojniak to raczej z niego nie jest, co? Wybrałem się tam dzisiaj z tym zdjęciem, ale pracujący na nocnej zmianie sprzedawca nie znał nazwiska tego gościa. Wydaje mu się jednak, że zna jego twarz z widzenia. Powiedział, żebyśmy pogadali z facetem, który go zmienia o dziewiątej. Wygląda na to, że nasz gościu jest tam stałym klientem.

– Cholera jasna – rzucił Bertrand.

Ryan w milczeniu wpatrywał się w zdjęcie. Wysoki i chudy, stał zgarbiony nad swoim niższym partnerem.

– Skoro to jest ten kutas – powiedział Claudel, przyglądając się jego wizerunkowi – dobierzmy mu się do skóry.

– Chcę jechać z wami.

Zapomnieli o mnie. Wszyscy czterej odwrócili się w moją stronę, detektywi SQ byli nieco rozbawieni i ciekawi, co będzie dalej.

– C'est impossible – zastrzegł Claudel, jako jedyny w tej chwili używający francuskiego. Twarz mu zesztywniała, a pod policzkami uwypukliły się mięśnie. W jego oczach nie było uśmiechu.

Chce pojedyneku, niech ma.

– Sierżancie detektywie Claudel – zaczęłam po francusku, bardzo starannie dobierając słowa. – Wydaje mi się, że widzę wyraźne podobieństwa łączące kilka ofiar zabójstw, których ciała badałam. Skoro tak jest, być może to jeden człowiek, psychopata, jak go pan określa, stoi za tymi wszystkimi i zbrodniami. Może mam rację, a może się mylę. Czy naprawdę chce pan wziąć na siebie odpowiedzialność za odrzucenie tej możliwości i ryzykowanie życia kolejnych Bogu ducha winnych ofiar?

Byłam uprzejma, ale stanowcza. Ja również nie byłam rozbawiona.

– Do diabła, Luc, niech pojedzie z nami – odezwał się Charbonneau – Przepytamy tylko kilku ludzi,

– No dalej, i tak musimy złapać tego faceta, niezależnie od tego, czy z nią, czy bez niej – wtrącił się Ryan.

Claudel nic nie powiedział. Wyciągnął klucze, włożył zdjęcie do kieszeń i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi.

– No to spadamy – dodał Charbonneau.

Miałam przeczucie, że zanosi się na kolejny długi dzień.

25
{"b":"96642","o":1}