Upiła łyk.
– Ale cały czas ma taką samą fryzurę.
Tym razem jej śmiech zabrzmiał szczerze. Rozluźniło ją albo wino, albo mój urok osobisty.
– A, i dostałam e-maila od Jenny. Planuje znowu zająć się pracą naukową. Wiesz, że wyszła za jakiegoś kretyna i zrezygnowała ze stałego zatrudnienia w Rutgers, żeby pojechać za nim na Florydę?!
Gabby przeważnie waliła prosto z mostu.
– Mało tego, dostała propozycję pracy przy jakiejś organizacji i wypruwa z siebie flaki, żeby załatwić dla nich korzystny kredyt. Kolejny łyk.
– I jej to odpowiada! A co u Pete'a?
Pytanie było jak niespodziewany cios. Zawsze unikałam mówienia o moim nieudanym małżeństwie. Czułam się tak, jakbym miała założoną blokadę na rozprawianie na ten temat, a zniesienie jej w jakiś sposób przyczyniłoby się do konieczności zweryfikowania mojego postrzegania całej tej sprawy. Jakby sam akt układania słów w ciąg, formowania zdań mógł przedstawić rzeczywistość w takim świetle, że nie byłabym jeszcze gotowa stawić jej czoła. Gabby była jedną z nielicznych osób, którym w ogóle mówiłam coś na ten temat.
– W porządku. Rozmawiamy ze sobą.
– Ludzie się zmieniają…
– Tak.
Przyniesiono sałatki i przez jakiś czas skupiłyśmy się na dobieraniu sosów i mieleniu pieprzu. Kiedy podniosłam wzrok, siedziała zupełnie nieruchomo z widelcem pełnym sałaty zawieszonym nad talerzem. Znowu była nieobecna, chociaż tym razem wydawała się być pogrążona w myślach i nie rozglądała się wokół.
Spróbowałam z innej strony.
– Powiedz mi, jak ci idzie praca. – Nadziałam na widelec czarną oliwkę.
– Że co? A, praca. Dobrze. Naprawdę dobrze. W końcu udało mi się zdobyć ich zaufanie i niektóre zaczęły się naprawdę otwierać.
Wzięła kęs sałatki.
– Gabby, wiem, że już mi to tłumaczyłaś, ale zrób to jeszcze raz. Ja jestem specjalistką od ludzkiego ciała. Jaki jest dokładnie cel twoich badań?
Roześmiała się, słysząc rozróżnienie na antropologów fizycznych i kulturowych. Nasza grupa była nieliczna, ale zróżnicowana: niektórzy studiowali etnologię, a niektórzy językoznawstwo, archeologię i antropologię fizyczną. Wiedziałam równie mało o dekonstrukcjonizmie, jak ona o mitochondrialnym DNA.
– Pamiętasz te teksty etnograficzne, które kazał nam czytać Ray? Yanomamo, Semai i Nuer? Hm, to czym się zajmuję jest podobne. Staramy się opisać świat prostytutek przez drobiazgową obserwację i wywiady z informatorami. Praca w terenie. Blisko badanych i bardzo osobista. – Wzięła kolejny kęs sałatki. – Kim one są? Skąd pochodzą? Jak trafiają do fachu? Co robią codziennie? Na kim i na czym mogą polegać? Jak się wpasowują w oficjalną gospodarkę? Jak siebie postrzegają? Gdzie…
– Rozumiem.
Może to wino zaczęło działać, a może trafiłam na jej konika. Zaczęła się ożywiać. Chociaż już się ściemniało, widziałam, że jej twarz jest zarumieniona. Jej oczy błyszczały od światła latarni. A może od alkoholu.
– Społeczeństwo po prostu spisało te kobiety na straty. Nikt tak naprawdę się nimi nie interesuje, może oprócz tych, którzy w jakiś sposób czują się przez nie zagrożeni i chcą, żeby zniknęły.
Pokiwałam głową, kiedy równocześnie unosiłyśmy widelce do ust.
– Większość ludzi myśli, że dziewczyny się sprzedają, bo kiedyś się nad nimi znęcano albo dlatego, że są do tego zmuszone czy coś w tym stylu. Tak naprawdę wiele z nich robi to po prostu dla pieniędzy. Z ograniczonymi umiejętnościami na rynku pracy nie mają szans zarobić inaczej na przyzwoite życie i one sobie dobrze z tego zdają sprawę. Decydują się na to, żeby przez kilka lat się sprzedawać, bo właśnie w ten sposób mogą zarobić najwięcej pieniędzy. Kręcenie tyłkiem jest bardziej opłacalne, niż podawanie hamburgerów.
Znowu sałatka.
– I, jak każde inne środowisko, tworzą specyficzną podkulturę. Interesują mnie więzi, które tworzą, sposób, w jaki postrzegają rzeczywistość i od kogo mogą się spodziewać pomocy w razie potrzeby, tego typu sprawy.
Kelner zjawił się z naszymi daniami głównymi.
– A co z mężczyznami, którzy korzystają z ich usług?
– Co? – Wyglądało na to, że pytanie ją zdenerwowało.
– Co z facetami, którzy tam chodzą. Muszą być ważnym składnikiem lego wszystkiego. Z nimi też rozmawiasz? – Nawinęłam spaghetti na widelec.
– Ja… Tak, z niektórymi. – Zaczęła się jąkać, wyraźnie wytrącona z równowagi. Po chwili powiedziała: – O mnie już dosyć. Temp. Powiedz, nad czym pracujesz. Jakieś ciekawe sprawy? – Patrzyła w swój talerz.
Zmiana tematu była tak gwałtowna, że nie upilnowałam się i odpowiedziałam bez chwili namysłu.
– Te morderstwa nie dają mi spokoju. – Natychmiast pożałowałam, że to powiedziałam.
– Jakie morderstwa? – Powiedziała to stłumionym, nieswoim głosem.
– W czwartek odkryliśmy dość nieprzyjemną sprawę. – Nie mówiłam dalej. Gabby nigdy nie chciała słuchać o mojej pracy.
– O? – Wzięła sobie jeszcze kawałek chleba. Starała się być uprzejma. Opowiedziała mi coś o swojej pracy, a teraz wysłucha o mojej.
– Tak. To dziwne, ale prasa niespecjalnie się tym zainteresowała. Jej ciało znaleziono w pobliżu Sherbrooke w zeszłym tygodniu. Kiedy ją do nas przywieźli, nie znaliśmy jej tożsamości. Wygląda na to, że zamordowano ją w kwietniu.
– Brzmi zupełnie jak inne twoje przypadki. Więc co cię gryzie?
Wyprostowałam się i spojrzałam na nią, zastanawiając się, czy naprawdę chcę się w to zagłębiać. Może lepiej to z siebie wyrzucić. Lepiej dla kogo? Dla mnie? Nikomu innemu nie mogłabym o tym powiedzieć. Czy ona naprawdę chce tego słuchać?
– Ofiara została okaleczona. Potem ciało poćwiartowano i porzucono w parowie w lesie.
Przyglądała mi się, nic nie mówiąc.
– Wydaje mi się, że zbrodnię popełniono w podobny sposób jak inną, którą się kiedyś zajmowałam.
– To znaczy?
– Widzę takie same – starałam się znaleźć właściwe określenie – elementy w obu przypadkach.
– Jakie? – Sięgnęła po kieliszek.
– Ślady brutalnego bicia, zniekształcone ciało.
– Ale to dość często spotykane, prawda? Kiedy ofiarami są kobiety? Walą nas w głowę, duszą, a potem tną na kawałki? Kurs Męskiej Przemocy
– Tak – przyznałam. – A w tym ostatnim przypadku nawet nie znam przyczyny śmierci, bo ciało było w stanie daleko posuniętego rozkładu.
Gabby wyraźnie czuła się nieswojo. Może nie powinnam o tym mówić.
– Co jeszcze? – Wzięła kieliszek do ręki, ale się nie napiła.
– Okaleczenie. Poćwiartowanie ciała. I usunięcie niektórych części. I… – zamilkłam, bo pomyślałam o przetykaczce. Ciągle nie wiedziałam, co ona miała znaczyć.
– Więc myślisz, że to ten sam sukinsyn załatwił obie?
– Tak. Tak myślę. Ale nie udało mi się o tym przekonać kretyna, który prowadzi śledztwo. On w ogóle nie chce tego przyjąć do wiadomości.
– Może te morderstwa popełnił jeden z tych zboków, którzy podniecają się dopiero, jak wybebeszą komuś flaki?
Odpowiedziałam, nie podnosząc wzroku.
– Tak.
– I myślisz, że znowu to zrobi?
Jej aksamitnie brzmiący głos ponownie stał się ostry. Odłożyłam widelec i spojrzałam na nią. Wpatrywała się we mnie uporczywie, głowę miała lekko pochyloną do przodu, a jej palce kurczowo obejmowały nóżkę kieliszka. Kieliszek drżał, a wino lekko się kołysało.
– Gabby, przepraszam. Nie powinnam o tym mówić. Gabby, dobrze się czujesz?
Wyprostowała się i zdecydowanym ruchem odstawiła kieliszek. Dopiero po chwili go puściła. Nie spuszczała ze mnie wzroku. Przywołałam kelnera.
– Chcesz kawę?
Pokiwała głową.
Skończyłyśmy jeść i teraz rozkoszowałyśmy się cannoli i cappucino. Wyglądało na to, że odzyskała dobry humor, bo śmiałyśmy się i kpiłyśmy sobie z samych siebie w czasach studenckich w Erze Wodnika, kiedy to nosiłyśmy proste, długie włosy, dżinsy nisko na biodrach, oczywiście dzwony, ręcznie farbowane koszule i należałyśmy do generacji, która w jednakowy sposób demonstrowała swój nonkonformizm.
Kiedy szłyśmy wzdłuż Prince Arthur, Gabby wróciła do morderstw.
– Jaki to mógłby być typ faceta?
Jej pytanie mnie zaskoczyło.
– Mam na myśli, czy jakiś dziwak? Normalny? Rzucałby się w oczy?
Moja dezorientacja irytowała ją.
– Rozpoznałabyś sukinsyna na niedzielnym pikniku przed kościołem?
– Mordercę?
– Tak.
– Nie wiem.
Nie dawała za wygraną. – Miałby równo pod sufitem?
– Tak sądzę. Jeśli jedna osoba zabiła te dwie kobiety, a tego nie jestem pewna, Gab, to on musi być dobrze zorganizowany. Robi plany. Wielu seryjnym mordercom długo udaje się wszystkich mamić, nim ich złapią. Ale nie jestem psychologiem. To tylko spekulacje.
Doszłyśmy do samochodu i przekręciłam kluczyk w drzwiach. Nagle niespodziewanie chwyciła mnie za rękę.
– Pokażę ci wystawę.
Nie wiedziałam, o czym mówi. Znowu się zamyśliłam.
– Yyy…
– Dzielnicę rozpusty. Miejsce, gdzie pracuję. Pojedźmy tam, to pokażę ci dziewczyny.
Spojrzałam na nią, kiedy znalazła się w snopie światła rzucanym przez przejeżdżający samochód. Jej twarz wyglądała dziwnie w zmieniającym się świetle. Wędrowało po niej, jak promień latarki, uwypuklając pewne cechy, a zacierając inne. Do przystania na jej propozycję przekonał mnie jej zapał. Zerknęłam na zegarek: dwunasta osiemnaście.
– Okej. – Tak na prawdę wcale nie było okej. Jutro będzie słabo. Ale wyglądało na to, że bardzo jej na tym zależy, więc nie miałam serca jej odmówić.
Wcisnęła się do samochodu i przesunęła siedzenie tak daleko do tyłu, jak się dało. Dzięki temu miała trochę więcej miejsca na nogi, ale nie dosyć.
Jechałyśmy przez parę minut w milczeniu. Słuchając jej wskazówek, pojechałam kilka kwartałów na zachód, po czym skręciłam w St, Urbain. Objechałyśmy najbardziej wysunięty na wschód kawałek getta McGill, chaotycznej mieszaniny tanich kwater studenckich, wieżowców i odrestaurowanych budynków z brązowej cegły. Po jakimś czasie skręciłam w lewo na rue Ste. Catherine. Za nami leżało serce Montrealu. W lusterku majaczyły sylwetki Complexe Desjardins i Place des Artes, które jakby ze sobą rywalizowały. Pod nimi widać było Complexe Guy-Favreau i Palais des Congres.