Литмир - Электронная Библиотека

Jack podziękował Nicole i raz jeszcze zapewnił, że postara się dostarczyć próbki jak najszybciej. Po tej rozmowie zadzwonił do Agnes, aby zapytać ją o opinię w sprawie wysyłki próbek. Podała mu nazwę firmy przewozowej, z której korzystają, lecz nie potrafiła odpowiedzieć, czy kursują także między stanami.

– Poza tym będzie to kosztowało niezłą sumkę. Jedna rzecz to dostarczenie w ciągu dwudziestu czterech godzin, a inna tego samego dnia. Bingham nigdy się na to nie zgodzi.

– Nieważne. Sam za to zapłacę.

Niezwłocznie skontaktował się z firmą kurierską. Z zadowoleniem przyjęli zamówienie. Połączyli Jacka z jednym z kierowników, Tonym Liggio. Kiedy Jack dokładnie wyjaśnił, o co chodzi, Tony odparł, że nie widzi żadnych problemów z realizacją zamówienia.

– Może pan przyjechać natychmiast po przesyłkę? – zapytał Jack. Był zdecydowany doprowadzić sprawę do końca.

– Już kogoś wysyłam.

– Paczka będzie czekała.

Jack już chciał odłożyć słuchawkę, gdy usłyszał jeszcze głos Tony'ego.

– Nie jest pan zainteresowany kosztami? Chodzi mi o to, że to co innego, niż przewieźć paczkę z jednego końca miasta na drugi. No a poza tym, jest jeszcze kwestia sposobu zapłaty.

– Kartą kredytową, jeśli jest to możliwe.

– Jasne, bez problemów. Nie potrafię jednak dokładnie określić, ile całość może kosztować.

– Proszę podać, jakiego rzędu będzie to suma – odparł Jack.

– Gdzieś między tysiącem a dwoma – stwierdził Tony.

Jack skrzywił się, ale podał numer swojej karty. Sądził, że zapłaci dwieście, może trzysta dolarów, ale też nie przypuszczał, że ktoś będzie musiał polecieć samolotem do Atlanty.

W chwili gdy podawał numer karty, w drzwiach pojawiła się jedna z sekretarek z obsługi biura. Wręczyła Jackowi paczkę z Federal Express i zniknęła bez słowa. Kiedy skończył rozmowę z firmą kurierską, wziął przesyłkę i natychmiast zauważył, że pochodzi z National Biologicals. To były próbki DNA, o które prosił wczoraj.

Wziął otrzymane próbki i materiał do wysyłki i znowu udał się do laboratorium. Powiedział o firmie przewozowej.

– Jestem pod wrażeniem – stwierdziła Agnes. – Jeśli pozwolisz, zapytam o cenę.

– Lepiej nie. Jak mam zapakować przesyłkę do laboratorium?

– Zrobimy to. – Wezwała sekretarkę i poleciła jej zapakować próbki do pojemnika przeznaczonego specjalnie do przewożenia materiałów groźnych biologicznie i nalepić na niego etykietę.

– Zdaje się, że masz dla mnie coś jeszcze – zauważyła, spoglądając na próbki trzymane przez Jacka w drugiej ręce.

Wyjaśnił, co właśnie otrzymał i co chciał ustalić, a mianowicie, aby laboratorium użyło DNA i zbadało reakcję nukleoprotein z kultur wyhodowanych z próbek pochodzących z czterech śmiertelnych chorób. Był ciekaw, czy dojdzie do reakcji między nimi. Nie powiedział tylko, dlaczego to go tak interesuje.

– Chcę tylko wiedzieć, czy próby będą pozytywne, czy negatywne. Stopień reakcji nie jest ważny.

– Riketsjami i tularemią zajmę się sama. Boję się zlecać takie prace technikom.

– Naprawdę doceniam twoje poświęcenie.

– No cóż, po to tu jesteśmy – odpowiedziała Agnes.

Po wyjściu z laboratorium zszedł na dół na kawę. Od chwili zjawienia się w pracy był tak zagoniony, że nie miał chwili spokoju na zastanowienie. Pijąc kawę małymi łykami, zdał sobie sprawę, że nie przywieziono do nich żadnego z bezdomnych włóczęgów, na których natknął się w parku. Znaczyło to, że albo są w szpitalu, albo nadal leżą w parku.

Zabrał kawę ze sobą do gabinetu. Usiadł za swoim biurkiem. Wiedział, że Chet i Laurie są w sali autopsyjnej, więc może liczyć na trochę ciszy i spokoju.

Zanim jednak nacieszył się samotnością, zadzwonił telefon. To była Teresa.

– Jestem na ciebie wściekła – powiedziała bez żadnych wstępów.

– To cudownie – odparł ze zwykłym u siebie sarkazmem. – Mogę więc powiedzieć, że dzień zaliczam do udanych.

– Jestem naprawdę zła – powiedziała, lecz głos znacząco złagodniał. – Colleen dopiero co skończyła rozmawiać z Chetem. Wspomniał, że znowu cię pobili.

– To tylko jego własna interpretacja zdarzeń. Tymczasem prawda jest taka, że nie zostałem znowu pobity.

– Nie?

– Wyjaśniłem Chetowi, że upadłem w parku w czasie biegania.

– Ale on powiedział Colleen…

– Tereso – uciął krótko Jack. – Nie zostałem pobity. Czy możemy porozmawiać o czymś innym?

– Skoro nie zostałeś napadnięty, dlaczego jesteś taki poirytowany?

– Miałem stresujący poranek.

– Może porozmawiamy o tym. W końcu od czego są przyjaciele? Ja bez skrępowania opowiadałam ci o moich kłopotach.

– W General mieli następne śmiertelne zachorowanie na jeszcze jedną chorobę. – Prawdę powiedziawszy, chciał opowiedzieć Teresie o poczuciu winy wobec śmierci Beth Holderness, lecz przecież nie mógł.

– Straszne! Co się tam dzieje? Co to za choroba?

– Grypa. Bardzo złośliwy przypadek. Teraz dopiero mamy do czynienia z chorobą, której najbardziej się obawiałem.

– Przecież pełno dookoła grypy. To chyba okres na grypę?

– Wszyscy tak twierdzą – przyznał Jack.

– Ale nie ty?

– Zrozum. Boję się, szczególnie, jeśli okaże się, że to rzadki wirus. Zmarły był młodym człowiekiem, miał dopiero dwadzieścia dziewięć lat. Przeraża mnie to, co jeszcze może wydarzyć się w Manhattan General.

– Czy twoi koledzy podzielają te obawy?

– W tej chwili jestem sam.

– Jak dobrze, że mamy kogoś takiego jak ty. Z zachwytem przyjmuję twoje poświęcenie.

– Miło, że tak uważasz. Mam jednak nadzieję, że się mylę.

– Ale nie zamierzasz się chyba poddawać, prawda?

– Nie, dopóki nie zdobędę dowodu na takie lub inne rozwiązanie. Porozmawiajmy lepiej o tobie. Mam nadzieję, że lepiej ci się wiedzie niż mi.

– Cieszę się, że pytasz. W wielkim stopniu dzięki tobie przygotowujemy dobrą kampanię reklamową. A do tego udało mi się wewnętrzną prezentację przełożyć na czwartek, więc mamy dodatkowo cały dzień. W tej chwili sprawy wyglądają nieźle, ale w świecie reklamy wszystko może się odmienić w jednej sekundzie.

– W takim razie powodzenia – odparł Jack. Chciał zakończyć rozmowę.

– Może spotkalibyśmy się na szybką kolację – zasugerowała Teresa. – Bardzo bym się ucieszyła. Na Madison Avenue, całkiem niedaleko, jest mała, przyjemna włoska restauracja.

– Kto wie. Wszystko zależy od tego, jak potoczy się dzień.

– No co ty, Jack. Musisz jeść. Obojgu nam przyda się chwila odpoczynku, nie wspominając o towarzystwie. Wyczuwam w twoim głosie jakieś napięcie. Obawiam się, że będę musiała nalegać.

– No dobra – ustąpił. – Ale ostrzegam, że to może się okazać bardzo krótka kolacja. – Rozumiał, że w tym, co mówiła, było nieco prawdy, chociaż w tej chwili nie potrafił przewidzieć, co może się stać, zanim przyjdzie pora kolacji.

– Fantastycznie – powiedziała wyraźnie szczęśliwym głosem. – Zadzwoń do mnie później, to się umówimy. Jeżeli nie będzie mnie tu, to znaczy, że jestem w domu. Okay?

– Zadzwonię – obiecał.

Przez dobrą chwilę Jack wpatrywał się w słuchawkę. Zdawał sobie sprawę, że powszechnie wyznawany pogląd utrzymywał, iż rozmowa o kłopotach powodowała odprężenie i uspokojenie. Jednak w tej chwili myśl o dyskutowaniu z Teresą o przypadku grypy wywoływała u niego jeszcze większe rozdrażnienie. Przynajmniej próbki leciały już do Atlanty, a laboratorium pracowało nad DNA otrzymanym z National Biologicals. Może wkrótce zacznie znajdować odpowiedzi na niektóre pytania.

66
{"b":"94324","o":1}