Литмир - Электронная Библиотека

Laurie nie była w stanie nic powiedzieć. Po chwili odzyskała głos.

– Sądzisz, że Winthorpe zabił Holderness? – Jej ton zdradzał brak wiary w podobne przypuszczenie.

Jack spojrzał na nią, westchnął i odparł:

– Niewykluczone.

– Skąd wiesz?

– Nazwijmy to niepokojącym przeczuciem. – Chciałby powiedzieć Laurie coś więcej, lecz wobec dopiero co powziętego postanowienia nie zdradził żadnych szczegółów. Nie zamierzał nikogo więcej narażać na niebezpieczeństwo.

– Teraz dopiero pobudziłeś moją ciekawość – stwierdziła Laurie.

– Chciałbym cię prosić o jeszcze jedną przysługę. Wspomniałaś kiedyś, że byłaś blisko z detektywem policyjnym, który jest teraz twoim przyjacielem.

– Zgadza się.

– Mogłabyś do niego zadzwonić? Chciałbym z nim porozmawiać, ale prywatnie, bez protokołów i takich tam.

– Zaczynasz mnie przerażać. Wpadłeś w jakieś poważne tarapaty?

– Laurie, proszę cię, nie zadawaj mi więcej pytań. Im mniej teraz wiesz, tym lepiej dla ciebie. Jednak uważam, że powinienem porozmawiać z kimś, kto jest nieco wyżej usadowiony w wymiarze sprawiedliwości.

– Chcesz, żebym od razu zadzwoniła?

– Jeżeli możesz.

Laurie westchnęła, zacisnęła usta i wykręciła numer do Lou Soldano. Nie rozmawiała z nim od kilku tygodni, więc uznała, że telefonowanie w sprawie, o której sama prawie nic nie wie, jest nieco niezręczne. Jednak naprawdę martwiła się o Jacka i chciała mu pomóc.

Kiedy dyżurny oficer podniósł słuchawkę, Laurie poprosiła o połączenie z Lou. Niestety, okazało się, że nie jest w tej chwili osiągalny. Zostawiła więc wiadomość z prośbą o kontakt.

– Nie mogę nic więcej zrobić, jednak znając Lou, możesz być spokojny. Odezwie się tak szybko, jak będzie mógł -powiedziała Jackowi.

– Doceniam pomoc. – Ścisnął Laurie lekko za ramię. Miał przyjemne uczucie, że dziewczyna jest jego przyjaciółką.

Udał się do swego gabinetu. Chet, który dopiero co wszedł, spojrzał na twarz kolegi i gwizdnął.

– To jak muszą wyglądać tamci faceci – zażartował.

– Nie mam nastroju – odparł Jack. Zdjął kurtkę i przewiesił ją przez oparcie krzesła.

– Mam nadzieję, że to nie ma nic wspólnego z gangiem, który odwiedził cię w piątek?

Jack wyjaśnił wszystko tak jak George'owi i Laurie.

Chet uśmiechnął się krzywo, chowając swoją kurtkę w szafie.

– Jasne, ty przewróciłeś się w czasie biegania, a ja umówiłem na randkę z Julią Roberts. No ale, stary, nie musisz mi mówić, co się stało, w końcu jestem tylko twoim przyjacielem.

O to właśnie chodzi, pomyślał Jack. Sprawdził, czy nie ma dla niego jakichś wiadomości, i zaczął zbierać się do wyjścia.

– Przegapiłeś wczoraj miłą kolacyjkę. Teresa także przyszła. Trochę o tobie rozmawialiśmy. Ona cię lubi, wiesz, tak zresztą jak ja i tak samo martwi się tą manią w sprawie infekcji, która zaczęła cię prześladować.

Jack nawet nie zadał sobie trudu, żeby odpowiedzieć. Gdyby Chet albo Teresa wiedzieli, co się naprawdę zdarzyło zeszłego wieczoru, byliby więcej niż zaniepokojeni.

Jack wrócił na parter i zajrzał do pokoju Janice. Chciał się dowiedzieć czegoś o tym przypadku grypy, który badał Bingham. Niestety, nie zastał jej. Zszedł do kostnicy i przebrał się w swój kombinezon ochronny.

Wszedł do sali autopsyjnej i podszedł do jedynego w tej chwili zajętego stołu. Bingham stał po prawej stronie pacjenta, Calvin po lewej, a Vinnie w głowie. Prawie skończyli.

– Proszę, proszę – odezwał się Bingham na widok Jacka. – Cóż za zaszczyt. Pierwszy ekspert od przypadków infekcji.

– Może ekspert chciałby nam powiedzieć, z czym to mamy tu do czynienia – wtrącił Calvin.

– Słyszałem już. Grypa.

– Szkoda – odpowiedział Bingham. – Dobrze byłoby zobaczyć pana w akcji. Kiedy rano przywieźli zwłoki, przyczyna zgonu nie była znana. Podejrzewano jakąś odmianę wirusowej gorączki krwotocznej. Postawiło to wszystkich na nogi.

– Kiedy zorientował się pan, że to grypa? – zapytał Jack.

– Kilka godzin temu. Jak zaczęliśmy. To klasyczny przypadek. Chce pan zobaczyć płuca?

– Owszem.

Bingham sięgnął do miski i wyjął płuca. Pokazał Jackowi rozciętą powierzchnię.

– Mój Boże, całe płuca zajęte! – skomentował zaskoczony Jack. Był rzeczywiście pod wrażeniem.

– Nawet zapalenie mięśnia sercowego – dodał Bingham i odłożywszy płuca, wyjął serce i pokazał Jackowi. – Jak pan widzi, rozległe.

– Wygląda, jakby zostało gwałtownie przemęczone – zauważył Jack.

– Trudno będzie w taką wersję uwierzyć, biorąc pod uwagę, że zmarły miał dwadzieścia dziewięć lat, a pierwsze symptomy choroby pojawiły się około osiemnastej dnia poprzedniego. Zmarł o czwartej nad ranem. Przypomina mi to przypadek, z którym spotkałem się w czasie pandemii w pięćdziesiątym siódmym i ósmym – powiedział Bingham.

Vinnie znacząco spojrzał na sufit. Bingham miał denerwujący wszystkich zwyczaj porównywania każdego przypadku z którymś z przeszłości, ze swojej bogatej i długiej kariery zawodowej.

– Wtedy także było to pierwotne nietypowe zapalenie płuc po grypie. Płuca wyglądały identycznie. Kiedy przyjrzeliśmy się bliżej, z przerażeniem patrzyliśmy na zakres zniszczeń. Nauczyło nas to wtedy, że grypa może być rzeczywiście poważną chorobą.

– Wystąpienie takiego przypadku niepokoi mnie – wtrącił Jack. – Szczególnie, jeśli spojrzeć na niego w świetle innych chorób, z którymi mieliśmy ostatnio do czynienia.

– No, tylko niech mnie pan nie zwodzi na lewe tory – Bingham ostrzegł Jacka, przypominając mu pewne deklaracje z dnia poprzedniego. – Nie ma w tym nic nadzwyczajnego jak w przypadku dżumy lub nawet tularemii. Mamy okres grypowy. Pierwotne nietypowe zapalenie płuc po grypie nie jest często spotykane, to prawda, lecz stykaliśmy się już z tym. Prawdę powiedziawszy, to przecież mieliśmy taki przypadek w zeszłym miesiącu.

Jack słuchał, ale słowa Binghama w najmniejszym stopniu nie uspokajały go. Pacjent leżący na stole zapadł na śmiertelną chorobę wywoływaną przez czynnik, który posiadał zdolność prostego przenikania od jednego pacjenta do drugiego niczym burza ogniowa. Jedynym pocieszeniem dla Jacka było zapewnienie przyjaciółki Laurie, że w szpitalu nie ma kolejnych przypadków zachorowania.

– Nie będzie pan miał nic przeciwko, jeśli wezmę kilka próbek? – Jack zapytał Binghama.

– Skądże znowu, cała przyjemność po mojej stronie. Ale proszę uważać, co pan z nimi robi.

– Oczywiście.

Jack z pomocą Vinniego pobrał próbki przez wypłukanie kilku oskrzelików fizjologicznym roztworem soli. Następnie wysterylizował eterem zewnętrzną powierzchnię naczynia, do którego zabrał próbki.

Miał już zamiar wyjść, gdy powstrzymał go Bingham. Był ciekawy, co Jack ma zamiar zrobić z próbkami.

– Zabieram je do Agnes. Chcę znać podtyp.

Bingham wzruszył ramionami i spojrzał na Calvina.

– Niezły pomysł – przyznał Calvin.

Jack zrobił dokładnie tak, jak powiedział. Jednak kiedy zaniósł butelkę na drugie piętro, doznał poważnego rozczarowania.

– Nie mamy możliwości określania podtypów – oświadczyła z żalem Agnes.

– Kto ma? – zapytał.

– Na przykład laboratorium miejskie albo uniwersyteckie. Ale najlepsze będzie zapewne laboratorium Centrum Kontroli Chorób. Mają całą sekcję zajmującą się wyłącznie grypą. Gdyby to zależało ode mnie, wysłałabym próbki właśnie do nich.

Jack wziął od Agnes specjalny pojemnik do przewożenia zarazków, przełożył do niego próbki i poszedł do siebie na górę.

Gdy tylko usiadł za biurkiem, chwycił za telefon i połączył się z Centrum Kontroli Chorób, z działem zajmującym się grypą. Po drugiej stronie odpowiedział mu miły kobiecy głos, który przedstawił się jako Nicole Marquette.

Jack wyjaśnił, o co mu chodzi, i okazało się, że Nicole może mu pomóc. Powiedziała nawet, że z wielką ochotą sama określi typ i podtyp grypy.

– Jeżeli jeszcze dzisiaj zdołałbym dostarczyć wam próbki, na kiedy możecie wykonać badania? – zapytał Jack.

– Być może na jutro rano, jeśli to panu wystarczy.

– A dlaczego "być może"? – zapytał niecierpliwie.

– Cóż, postaramy się. Jeżeli w pańskim materiale jest dostateczne stężenie czynnika, to znaczy jest dość wirusów, będzie to możliwe. Wie pan, jakie jest nasycenie?

– Nie mam pojęcia, ale próbki w postaci popłuczyn zostały świeżo pobrane z płuc pacjenta, który zmarł z powodu pierwotnego nietypowego zapalenia płuc. Choroba rozwinęła się błyskawicznie i obawiam się epidemii.

– Jeżeli choroba rozwinęła się, jak pan mówi, błyskawicznie, to nasycenie wirusami powinno być wysokie.

– Postaram się dostarczyć próbki jeszcze dzisiaj – obiecał Jack. Podał swoje telefony zarówno do biura, jak prywatny. Prosił o informację bez względu na porę.

– Zrobimy, co będzie w naszej mocy. Muszę jednak ostrzec pana, jeżeli próbki będą słabej jakości, może czekać pan na wynik nawet kilka tygodni.

– Tygodni! Dlaczego?

– Ponieważ będziemy musieli najpierw wydzielić wirus i rozmnożyć go. Zazwyczaj używamy fretek, które potrzebują minimum dwóch tygodni na wytworzenie właściwych przeciwciał, takich, które gwarantują wyhodowanie dobrej jakości wirusów. A kiedy będziemy mieli dostatecznie dużo wirusów, powiemy o nich więcej. Określimy nie tylko podtyp, ale nawet opiszemy jego genotyp.

– W takim razie trzymam kciuki za moje próbki. Aha, jeszcze jedno. Jaki podtyp, pani zdaniem, jest najgroźniejszy?

– Uff, to trudne pytanie. Wpływa na to wiele czynników, a nade wszystko odporność żywiciela. Powiedziałabym, że najgroźniejszy może być nowy szczep, jakaś nowa mutacja albo wręcz przeciwnie, stara odmiana, która nie występowała od bardzo dawna. Myślę, że wirus, który wywołał w tysiąc dziewięćset osiemnastym i dziewiętnastym roku pandemię grypy, zasługuje na mało zaszczytny tytuł najbardziej złośliwego w tej kategorii. Na całym świecie zmarło wtedy około dwudziestu pięciu milionów ludzi.

– Jaki to był podtyp?

– Nikt tego nie wie na pewno. Podtyp nie istnieje. Wirus zniknął całe lata temu, chyba zginął wraz z epidemią. Niektórzy sądzą, że był bardzo podobny do tego, który wywołał świńską grypę w siedemdziesiątym szóstym.

65
{"b":"94324","o":1}