Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rzeczywiście, nie licząc tego, co spalą ciężarówki, zawartość cystern zostanie sprzedana po drugiej stronie granicy. Algieria jest producentem ropy. Olej napędowy kosztuje tam grosze. W Mali, gdzie często są braki, wart jest dwa do czterech razy więcej, co oznacza duży zysk zaraz po przejechaniu granicy.

– Sporo zarobisz. Charlie. W Gao nie ma już ani kropli ropy. Mój kuzyn utknął tam już od tygodnia. Zaraz przyniosę pieniądze.

Z kieszeniami pełnymi forsy robię na mieście kilka sprawunków. Kara towarzyszy mi, by służyć za tragarza. W Adrarze jest tylko jeden dom towarowy, gdzie sprzedaje się to, co jest, czyli niewiele. Na pewno wiadomo tylko, że są tam głowy cukru, których potrzebuję, oraz mleko skondensowane. Kupuję w dużych ilościach, podobnie jak worki ryżu i makaronu. Kara zanosi wszystko do peugeota. Zawsze zadziwia mnie ten facet. Kuca przy ładunku, jego pająkowate ręce opasują go. Wstaje i stukilowy worek podnosi się ku górze, bez trudności. Nie trzeba dać się zwieść chudości tego faceta. Każde z jego ramion to potężna dźwignia. Jego ogromne dłonie to szczypce, w które lepiej nie wpaść. Jest miły i względnie inteligentny, w każdym razie bardzo kompetentny w swojej pracy. Wie wszystko o szlaku i ciężarówkach. Dzięki swej sile i doświadczeniu stał się sławny wśród pomocników. Jego niekwestionowany autorytet robi z niego nieocenionego szefa zespołu.

On zajmuje się wyposażeniem ciężarówek. Moje landary otrzymują ostatni retusz, czyniący z nich prawdziwe pojazdy pustyni. Do każdej zamocowanych zostaje po dwadzieścia podkładów, ponad dwumetrowych blach pokrytych na całej powierzchni otworami. Zwisają poziomo wzdłuż naczepy. Pod przednią częścią, tak, by zawsze znajdowały się w cieniu, zawieszone zostają dżerby. Są to bukłaki z koziej skóry, niedokładnie wyprawionej, mocowane za nogi. Woda nabiera w nich trupiego zapachu, ale zawsze wilgotna dżerba utrzymuje ją w chłodzie. Podobny sposób stosujemy w odniesieniu do naszych manierek. I w tym przypadku Kara zajmuje się nauczaniem moich kierowców. Wokół butelki owija się szmatę lub koszulę i zawiązuje sznurkiem. Jeżeli co pewien czas będzie się zwilżać materiał i jeśli manierka zawieszona zostanie na lusterku bocznym, pęd powietrza będzie chłodził wodę. Aby zapewnić wodę do innych potrzeb, to jest do chłodnic i do mycia, pomocnicy zawieszają na burtach naczep połówki dętek do ciężarówek. W ten sposób woda dostępna jest łatwo na każdym postoju, bez potrzeby przesuwania wszystkiego, żeby wyciągnąć bidony.

***

Z własnej inicjatywy Jos zapędził wszystkich do uzupełnienia zamocowań ładunku. Skradzione na promie łańcuchy okazują się bardzo przydatne na otwartych naczepach. Jos kazał poprzeciągać je Ponad ładunkiem i zaczepia haki o brzegi platformy. Ręczna naciągarka na korbę pozwala dobrze wszystko napiąć. Obaj zawodowcy pracują razem z nim. Tych dwóch zupełnie nie potrafię zrozumieć. Jeszcze bardziej zamknęli się w sobie, ale nigdy nie ociągają się przed robotą, i nie szczędzą rad Josowi. Potrzebują forsy, nie chcą zostać wylani. Nie rozmawiamy ze sobą.

Odkąd wróciliśmy do Algierii, odzyskałem swoje przyzwyczajenia wielkiego szefa. Jako dobry kolega, Jacky urządził mi moją kabinę komfortowo. Na postoju wnętrze chłodzą dwa wentylatory podłączone do akumulatora. Zakupiona w Hiszpanii szynka zwisa z sufitu, zawinięta w szmatę. Nad kuszetką kosz z suszonymi owocami. Moje łóżko ścielone jest codziennie i regularnie zmieniana pościel. Mam nawet jedwabny szlafrok z moimi inicjałami. Jacky założył mi doskonały radiomagnetofon stereo, który gra bez przerwy. Każdego ranka Capone stoi przy stopniach mojej kabiny, z kawą w ręku, i czeka, aż się przebudzę. Po naszym przyjeździe do Adraru sam się zgłosił, żeby zostać moim osobistym fryzjerem. Ma cały sprzęt i goli mnie bardzo profesjonalnie, z podniesionym małym palcem i skupionym spojrzeniem. Później spędza ze mną chwilę, opowiadając różne głupstwa i paląc skręta. Na ogół w tym czasie przychodzą wszyscy po kolei zapytać, co nowego, wysłuchać poleceń i pociągnąć skręta. Siedząc wygodnie, w szlafroku i wysokich butach, przyjmuję moich ludzi i wysłuchuję raportów.

Któregoś ranka w obozie rozlega się wycie. Okrzyki przerażenia zbliżają się do mojej kabiny. Ogarnięty histerią Samuel Grapowitz ryczy o parę metrów od mojej ciężarówki, z rozpiętym rozporkiem, z obiema rękami między nogami.

– Charlie, Charliiiiie, mam syfa, Charlie!

Jacky, zwabiony okrzykami, pokłada się ze śmiechu. Nadchodzi naburmuszony Capone z dzbankiem kawy.

– Nie ma co tak wrzeszczeć. Nie tobie jednemu się trafiło.

Z trudem powstrzymuję uśmiech, pytając niewinnie:

– Co, tobie też?

– A jak! I to na poważnie. Żebyś to widział! Musiałem to złapać "U Fifine", w Bechar.

Wrzaski Samuela Grapowitza, które oddaliły się już na drugi koniec obozu, przybliżają się ponownie.

– Wsadzą mi cewnik w małego. Cewnik w małego!

Jacky przekonuje go, żeby przyłączył się do nas i pojechał do przychodni w Adrarze.

W kierunku peugeota podąża smutna procesja. One, Indianin, Jos, Capone, obaj zawodowcy, Ąlbana, Two i Samuel Grapowitz, wszyscy zarazili się syfem.

Wprowadzam ich do gabinetu zabiegowego. Pielęgniarz to wysoki facet w białym fartuchu. Przygląda się wszystkim z kamienną twarzą, po czym bez słowa odwraca się i zaczyna krzątać się przy instrumentach.

Nikt nic nie mówi. Chłopaki są raczej blade. Pielęgniarz zapalił. palnik gazowy i gotuje wodę. Poza tym nie widać, co robi. Sterylizuje narzędzia. Machinalnie pogwizduje w czasie pracy. Wreszcie podnosi nad głową, żeby ją widzieć pod Światło, ampułkę z płynem i napełnia strzykawkę. Wszyscy mogą zobaczyć gęsty, biały płyn, jasne, że to penicylina.

Samuel Grapowitz zrozumiał już, dlaczego ten facet wie, bez badania, jakie lekarstwo jest potrzebne, i posyła mi ze swego krzesła mordercze spojrzenie. Mogę tylko lekko wzruszyć ramionami. Tak, stary, Kleopatra to najbardziej trefna dziwka na południu Algierii. Zostawiła już pamiątkę co najmniej pięćdziesięciu kierowcom, którym doradziłem "moją osobistą kochankę".

Pielęgniarz odwraca się z pełną strzykawką i kolejno przechodzi od faceta do faceta.

– Ilu tym razem, panie Charlie? Ośmiu? Ostro idziesz!

Tym razem znieść muszę osiem spojrzeń pełnych nienawiści. Pielęgniarz kiwa na Josa, żeby podszedł, i pyta:

– Pamiętałeś o moich dżinsach, panie Charlie?

– Ależ tak, oczywiście. Chotard, dasz mu jego dżinsy.

Jos stoi z twarzą ku mnie, na parę sekund przed zastrzykiem, i jest jednym wielkim wyrzutem. Jacky i ja wychodzimy, żeby schronić się w peugeocie, gdzie wygodniej nam będzie skręcać się ze śmiechu.

***

Skoro zrobiliśmy już wszystko, co było do zrobienia, każę zwijać obóz. Idę odwiedzić Rabaha w jego biurze.

– Panie Charlie, co mogę dla pana zrobić?

– Nic. Przychodzę zawiadomić cię uniżenie, że jadę zatankować ropę.

Rozpiera się wygodnie w fotelu i zupełnie nie podoba mi się uśmiech, który do mnie kieruje.

– Doskonale. Na ile szacuje pan swoje potrzeby?

Potrzebuję dziesięciu tysięcy litrów na przejazd, licząc z górką. Poza tym muszę wypełnić całkowicie swoje cysterny, żeby mieć czym handlować. Oświadczam więc, że siedemdziesiąt pięć tysięcy litrów. Skacze na równe nogi.

– To kłamstwo! Jeszcze raz próbuje mnie pan oszukać!

Wymachuje kawałkiem papieru pokrytym liczbami i drze się:

– Rozmawiałem z miejscowymi kierowcami i ustaliłem bardzo dokładnie pańskie zapotrzebowanie na olej napędowy. Ma pan prawo do dwunastu tysięcy litrów, nie więcej.

Dla zasady dyskutuję, opowiadam o zjeżdżaniu ze szlaku, o dodatkowych potrzebach w razie zagubienia drogi, ale wiem, że ten punkt jest dla niego. Tych parę tysięcy litrów, które udaje mi się wytargować, niewartych jest wzmianki. Towarzyszy mi do pomp i tkwi tam przez całe tankowanie. Udaje mi się jednak nieco go zaniepokoić oświadczając, że jednak zmieniłem zdanie i że zostanę jeszcze trochę w Adrarze.

Uważaj, celniku, Charlie zostaje w okolicy. Poczekam, aż wyślą cię służbowo poza Adrar, jak to często się zdarza. I wtedy napełnię cysterny. Mnie się nie śpieszy.

***

Ale nie jestem też cierpliwy i następne dni są wyczerpujące. Rabah odgadł, że czekam na jego wyjazd, żeby ominąć zakaz, i skurwiel siedzi na miejscu. Konwój ponownie ustawiony jest przed urzędem celnym, wszystkie urządzenia zostały na nowo zamontowane. Zaczynam mieć dość tego siedzenia tutaj i bezczynności. Tylko parę rozrywek pomaga nam przetrwać.

Niedaleko zatrzymała się mała ciężarówka. To dziesięciotonowy mercedes koloru khaki, stary model, dosyć niski. Na platformie załadowany jest peugeot 404 pod plandeką. Ciężarówką jedzie dwóch białych.

– Chotard.

Chcę ich uprzedzić, że nie powinni sprzedawać swoich wozów w Mali, chyba że mnie. Przekazanie takiego zawiadomienia przez ambasadora nadaje mu więcej powagi.

– Chotaaaard!

Mój księgowy nadbiega, zdyszany. Na wszelki wypadek wziął ze sobą swoją walizeczkę. Ma na sobie nieskazitelną koszulkę Lacoste'a, a jego buty lśnią jak nowe.

– Pójdziesz do tych facetów tam, w moim imieniu – od razu rozumie i już jest zaniepokojony.

– Nic się nie bój, pójdzie z tobą Kara i dziesięciu pomocników.

Ale pamiętaj, zachowuj się grzecznie. Nie bądź wulgarny ani zarozumiały.

Wiem, jak łatwą i pociągającą rzeczą jest szpanować, kiedy ma się dziesięciu osiłków jako ochronę, a wykorzystywanie demonstracji siły to najlepszy sposób, żeby wzbudzić wrogość rozmówcy.

– Zapytaj, dokąd jadą. Jeśli do Mali, powiesz im, że wszystko trzeba sprzedać Charliemu, ciężarówkę i samochód. Wytłumacz im, że psują mi rynek.

– Tak. Mam im coś zaproponować?

– Obiecaj im cztery kawałki za wszystko, i uprzedź, że dalej na południe dam im mniej. Dokładnie im zaznacz, że i tak będą musieli sprzedać Charliemu, a cały czas masz być grzeczny i uprzejmy. Jak będą się stawiać, daj spokój.

Po półgodzinie Chotard i pomocnicy wracają. Tamci odmówili.

38
{"b":"93994","o":1}