Литмир - Электронная Библиотека
A
A

O tej porze nie Wyglądają najciekawiej. W dresach albo szlafrokach opierają swoje wielkie dupska, które tak bardzo podobają się Andaluzyjczykom, o poręcz fotela albo padają na kanapę z rozłożonymi nogami, czekając w otępieniu na dojście do siebie. Po wykaszleniu pierwszych sztachów i wypiciu kawy oraz pomarańczowego soku zdają sobie nareszcie sprawę z obecności mężczyzn, stojących w onieśmieleniu dookoła, i zaczyna się.

Dziewczyny te potrafią tylko wrzeszczeć i wybuchać głośnym śmiechem. Mówią wyłącznie po hiszpańsku i po arabsku, co na początku nie ułatwia rozmowy.

Moi faceci trącają się łokciami jak uczniacy widząc, że dziewczyny otwierają pierwszą butelkę whisky.

Skoro zaczynają się wakacje, nie ma żadnego powodu, żeby kazać im tu sterczeć o suchym pysku. Ze wszystkich stron pojawiają się butelki. Jako fordanserki dziewczyny te zarabiają kupę forsy i są bardzo hojne. Większość z nich ma na utrzymaniu w Maroku całe rodziny, żyjące bardzo biednie. Lubię je, mają dobre serca, i choć urodziły się do życia z zasłoniętą twarzą, pod nadzorem męża, potrafią się bawić.

Teraz, kiedy wszyscy odczuli już pierwsze efekty alkoholu, atmosfera staje się zupełnie rozluźniona. Samuel Grapowitz przechadza się po pokoju, myszkując dookoła wzrokiem, i robi w moim kierunku wielkie znaki wyrażające aprobatę. Afrykanka wzięła pod opiekę One i Two, którzy z tego wszystkiego zdjęli swoje znakowane czapki. Tia Zohra przynosi ogromny półmisek pieczonych kurczaków i stos kawałków chleba.

Nagle dziewczyny znikają. W pokoju zapanowuje spokój. Po upływie niecałej godziny uczestniczymy w przeglądzie. Nasze brzydactwa w dresach pojawiają się, żeby się pożegnać, przebrane w stroje robocze. W mini-spódniczkach i kozakach, umalowane i uperfumowane, trzykrotnie okrążają pokój, wysłuchują komplementów, wrzeszczą jak zwykle na całe gardło i znikają.

Capone nie ukrywa rozczarowania.

– Już odchodzą, Charlie?

– Idą do roboty. Pracują w barach tu obok.

– A! Więc to dziwki?

– Ależ nie, to fordanserki. Jak chcesz, pójdziemy je zobaczyć dziś wieczór.

El Colorado ożywia się dopiero wieczorem. Około drugiej nad ranem, kiedy pracownicy ułożyli się jako tako, wspomagani przez Wallida, który służy za tłumacza, Jacky i ja zabieramy Capone'a i Samuela Grapowitza, jedynych, którzy trzymają się jeszcze na nogach, żeby odwiedzić panienki.

Pracują wszystkie w kilkunastu barach, mieszczących się na odcinku trzydziestu kilometrów. Wszystkie są podobne: przyćmione światła, głośna muzyka i zasłonięte kotarami boksy, do których można pójść na szybki sztos. Hiszpanie bawią się tu co noc, wspomagani przez fordanserki, które dostają pięćdziesiąt procent od zamówień klienta. Kończymy zabawę o czwartej rano w barze, który dopiero o tej porze się ożywia.

Przez resztę czasu lokal jest smutny i ponury. Dziewczyny prowadzą do niego ostatnich klientów i wszystkich tych, którzy trzymają się jeszcze na nogach. Nadejście panienek rozbudza towarzystwo. Podnieceni faceci czepiają się kontuaru z rozanielonymi twarzami. Jedna z dziewczyn podkasała bezwstydnie spódnicę i rozgrzewa się, przysuwając rozchylone uda do płomienia piecyka. Jakiś facet wyciągnął gitarę i ryczy flamenco.

Samuel Grapowitz, przy barze, przytulony do jakiejś Marokanki, mówi do niej bez przerwy. Siedzę koło niego i mimo flamenco dolatują do mnie strzępy tego, co opowiada:

– …wylizać cipę… kutas… od tyłu…

Przy okazji próbuje dotknąć, żeby zilustrować swoje wywody, a coraz mocniejsze trzepnięcia w kark nie odstraszają go, wręcz przeciwnie.

Wyciągamy go z baru, zanim nie zostanie pozbawiony przytomności. Słania się na nogach, całkowicie podcięty przez whisky i hasz, ale dziękuje mi:

– Ach! Te kobiety!… Co za temperament! Charlie, dziękuję ci…

Capone zrozumiał, że tutaj zabawa trwa całą dobę i podąża za nami w ekstazie, podśpiewując.

***

Wczesnym rankiem budzimy Josa i Chotarda, żeby przekazać im ostatnie polecenia i umówić się z nimi za dziesięć dni. Tia Zohra otrzymała instrukcje. Chotard zajmie się kieszonkowym.

Bierzemy taksówkę do Sewilli, a stamtąd samolot do Madrytu. Teraz Paryż.

Jacky telefonuje z Charlie-Airport. Zaczniemy wakacje od kociaków.

Są, mają czas, czekają na nas.

Jesteśmy obaj młodzi i bogaci, co podoba się kobietom, ale jesteśmy także bardzo wymagający i lubimy, by się o nas troszczono. Potrzebujemy uczuć i miłosnych słów. Idąc z kimś na jedną noc nigdy nie wiadomo, na co się trafi. Nam potrzebny jest romans. Aby kobieta tego chciała, musi być albo zakochana, albo zainteresowana materialnie. Pierwsze rozwiązanie jest piękne, ale wymaga czasu. Wybraliśmy więc zainteresowanie dwóch profesjonalistek romansu, bardzo wysokiej klasy, i wynajmujemy je, brunetkę i blondynkę.

Są obie bardzo piękne, wysokie i eleganckie. Ich niesamowite kolekcje strojów pozwalają im zawsze wyglądać idealnie na wieczór. Co do reszty, jako że są to dziewczyny wykształcone, wyrafinowane i troskliwe, opłacane w setkach dolarów, przyjemności, które oferują, zbliżają człowieka do raju.

Na przestrzeni złożonej z ogromnej sypialni, wyłożonej grubą białą wykładziną, z szerokim łóżkiem pomyślanym dla kochanków, i ze wspaniałej łazienki, oddaję się w doświadczone ręce. Moja wybranka patrzy na mnie i czuję się piękny, słucha mnie i czuję się mądry, jej profesjonalizm posuwa się do pamiętania, co już opowiadałem podczas poprzedniego pobytu, i do autentycznego interesowania się tym. Szepcze mi do ucha czułe słówka, gładzi mnie i pieści. Przez czterdzieści osiem godzin i za plik dolarów Jacky i ja przeżywamy wielką miłość, królewskie przyjemności, niesamowite odprężenie. Żadnych kompleksów, płaci za nas Afryka.

Dobrą stroną tego romansu bez skazy jest to, że kończy się on tak, jak się zaczął, to znaczy w momencie, który sami wybieramy. W tym przypadku jest to dwa dni później. Dosyć kociaków. Teraz pójdziemy się pobawić.

***

Poznałem wiele krajów, we wszystkich częściach świata. Próbowałem wszystkich kuchni i przetestowałem wszystkie kobiety.

Dzięki Jacky'emu odkryłem, że zarówno wśród pierwszych, jak i drugich najlepsze znajdują się we Francji. Nigdzie nie ma bogatszej gastronomii, a kobiecość Francuzek nie ma sobie równych. Jak zwykle Jacky będzie moim przewodnikiem podczas oczekującego nas tourne.

– Czołem mężczyźni.

Koka siedzi w salonie, otoczona młodymi dziewczętami. Na stole leży przygotowana dla nas paczka kokainy.

– Wracacie do Afryki, chłopaki?

– Nie. Chcemy sobie trochę poużywać.

I Jacky przedstawia program: gastronomiczne tournee, podczas którego będziemy podrywać wszystkie kobiety, jakie znajdą się na naszej drodze. W euforii, podniecony kokainą, ze szczegółami opowiada wszystko, co zamierza zrobić tym paniom. Nieco sceptyczna Koka próbuje go uspokoić.

– Być może nie wszystkie będą takie chętne, mój mały Jacky.

Odpowiedź ta nie jest złośliwa, ale Jacky przyjmuje ją bardzo źle i od tego wszystko się zaczyna. Twierdzi, że wystarczy, by kobiety spojrzały na nas, a już rzucą się nam w ramiona. Lekkie wzruszenie ramion Koki doprowadza go ostatecznie do wściekłości, a nasza nieokiełznana przyjaciółka, równie podniecona kokainą co mój kumpel, w końcu wybucha.

– Biedni supermani za trzy grosze. Zanim wam z ledwością uda się poderwać jedną, ja zgarnę dziesięć dziewczyn. Jacky patrzy na nią wściekle.

– Przepraszam cię, Koka, ale zapominasz, że czegoś ci brakuje.

Skaczą sobie do oczu i kłócą się przez cały wieczór. Koka rzuca nam wyzwanie, byśmy ją zabrali ze sobą na nasz rajdzik. Pogardliwie proponuje zakład, że poderwie więcej dziewczyn niż my. Jacky zgadza się. W rezultacie zostaję sam w opuszczonym salonie, wzgardzony przez Kokę, która poszła do łóżka w damskim towarzystwie.

Przez chwilę waham się, czy obudzić starą Gordę, po czym przeklinając moich przyjaciół idę spać samotnie.

Następnego dnia ustalamy reguły zawodów. Każdy będzie musiał przynieść majtki swoich zdobyczy. Wygra ten, kto przyniesie ich najwięcej.

Przykro mi trochę ze względu na Kokę, która wobec nas dwóch nie ma żadnych szans, ale może oduczy ją to zostawiania mnie samego na noc w salonie. Dziewczyna proponuje, byśmy zaczęli zabawę wypadem na urodzinowe przyjęcie jej przyjaciela w Genewie. Parę godzin później rolls pędzi autostradą.

Przyjęcie, na które ściągnęła nas Koka, jest już dobrze rozkręcone, kiedy przyjeżdżamy, w doskonałych humorach, wypoczęci i z kieszeniami pełnymi kokainy. Wieczorek odbywa się w wielkim domu, w którym zabawia się dobrze ułożone i trochę świntuszące bogate towarzystwo. Eleganccy maitres d'hótel, strumienie szampana i innych alkoholi.

Naturalnie Jacky i ja myślimy tylko o jednym, i każdy stara się rozpocząć zawody. Jacky sadza przy naszym stoliku pierwszą młodą kobietę, ale ta, którą przyprowadzam parę minut później, jest jeszcze ładniejsza. Koka gdzieś zniknęła. Zaledwie dostrzegamy ją od czasu do czasu, śmiejącą się i pozdrawiającą znajomych. Flirtujemy z naszymi towarzyszkami, genewskimi elegantkami, miłymi i bardzo zadbanymi. Kątem oka dostrzegam Kokę zagłębioną w dyskusji z wysoką rudą dziewczyną. Uśmiechają się do siebie. Koka kładzie rękę na ramieniu rudej. Jest niedobrze. Podwajam uśmiechy skierowane do mojej Szwajcarki, a Jacky, który także nie jest ślepy, roztacza cały swój osobisty urok.

Nic z tego, nie my zdobywamy pierwszy punkt. Nagle pojawia się Koka, cała w skowronkach, zupełnie naturalnym ruchem przygotowuje sobie rządek koki wprost na stoliku, wącha go, po czym dyskretnie wyciąga ze swojej torebki brzeg małych zielonych majteczek, trofeum po swojej pierwszej zdobyczy. Wybucha śmiechem i zwraca się do naszych towarzyszek:

– Przystojni są ci moi kumple, nie? I w dodatku dobrze was przelecą.

Nowy wybuch śmiechu i znika. Obie młode kobiety, które są urocze, doskonale się bawią i zostają z nami. Rozkręcona Koka pojawia się jeszcze dwukrotnie, za każdym razem podwyższając swój wynik.

***

Następnego dnia rano, kiedy zabawa rozpoczyna się na nowo, wychodzimy, by uroczyście włożyć delikatne figi naszych Szwajcarek do pudełka przewidzianego na ten cel, znajdującego się na tylnym siedzeniu rollsa. Jacky podnosi wieczko i nie może powstrzymać przekleństwa, raczej obraźliwego dla Koki, które ciśnie mu się na usta. Po czym wyciąga jedną po drugiej sześć par majteczek, które już znajdują się w pudełku.

33
{"b":"93994","o":1}