Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Mówi do mnie pielęgniarka. Znów dzień, później stopniowo chwile przytomności wydłużają się. Jestem przytomny, ale w paskudnym stanie. Nadal mam gorączkę, i nie sposób dowiedzieć się, co się dzieje. Po prawej stoi rząd łóżek, mój sąsiad, to mały staruszek, który nie poruszył się, odkąd tu jestem.

Pielęgniarka to stara kobieta o krzykliwym głosie, która wciąż się wydziera. Kiedy wchodzi na salę, od razu ustawia jakiegoś chorego, leżącego o dwa czy trzy łóżka ode mnie, zawsze tego samego. Nigdy albo źle ją rżnięto, i teraz wyżywa się na biedaku przez kilka minut. Słuchanie tego jest nie do zniesienia.

W środku czuję zimno, potem zaczynam płonąć. Proszę, żeby mi zmieniono pościel, mokrą po każdym nawrocie gorączki, ale stara nie chce o niczym słyszeć. Pościel zmienia się rano, teraz nie jest odpowiednia pora.

Jedyne znośne chwile w tym otoczeniu to odwiedziny Jacky'ego. Parę razy dziennie słyszę jego sztucznie wesoły głos: "No i jak bracie", i budzę się. Mówi do mnie i dobrze mi to robi.

Najgorsze jest to, że nie jestem leczony. Był lekarz, osłuchał mnie bez słowa i zniknął. Nie dostałem jednego jedynego lekarstwa, i wszyscy udają, że nie słyszą, kiedy proszę o chininę.

Któregoś dnia nie wytrzymuję. Stara płaci za wszystkich. Wrzeszczę do niej świństwa, jakich nie słyszała w życiu.

– Uspokój się, bracie. Spokojnie.

Czepiam się ramion Jacky'ego. Pielęgniarka wybiega z sali.

– Wyciągnij mnie stąd, bracie, nie mogę już.

– OK, bądź spokojny, załatwię to. Załatwię zwolnienie i wychodzimy.

***

Załatwił mi pokój u przyjaciółki. Przez kilka dni walczę z gorączką. Kryzys przedłuża się. Którejś nocy budzę się gwałtownie i skręcam się z bólu, który rozpoznaję natychmiast. Tym razem to nerki. Przez całą noc czuję, jak noże rozrywają mi biodra. W ciągu następnych dni ból nie ustępuje, rzadko bywał aż tak silny, i czuję, jak cały mój organizm zaczyna się rozlatywać.

Mój mocz ma kolor brązowy i śmierdzi. To przerażające patrzeć, jak coś takiego wycieka ze mnie. Jest to tak obrzydliwe, że zaczynam czuć do siebie odrazę. Mam wrażenie, że całe moje ciało śmierdzi. Któregoś wieczoru, po powrocie do domu, przyjaciółka Jacky'ego przychodzi do mojego pokoju, żeby powiedzieć mi parę miłych słów, jak zwykle, i otwiera okno, wpuszczając lodowate powietrze. Wówczas rozumiem, że naprawdę śmierdzę zgnilizną. Mój pot przesiąknięty jest jakimiś nieznanymi wewnętrznymi miazmatami.

Rozumiem wszystko. Koniec ze mną.

Nie mogę narzucać tej sytuacji dziewczynie. Proszę Jacky'ego, żeby zabrał mnie do innego szpitala. Może będzie tam lepsza opieka niż w poprzednim.

Ale znów zaczyna się ten sam burdel. Lekarze nie znają się na malarii, a jeszcze mniej na tym, co atakuje moje nerki. Mówię im, że byłem w szpitalu parę dni wcześniej, i sprowadzili moje akta, w których jest kilka linijek na temat mojej choroby. Reszta to zemsta starej pielęgniarki. Po przeczytaniu tego lekarze mają mnie na oku. Wysłuchuję nawet kazania.

Cały drżę, opróżniony jestem ze wszystkiego, co było we mnie zdrowe, siły opadły mnie zupełnie. Gdyby nie to, złapałbym tego błazna w białym fartuchu, który mi tłumaczy, że nie wolno napadać na personel medyczny, i zmusiłbym go do zajęcia się moim przypadkiem. Przynajmniej do spróbowania wyleczenia mnie!

***

Jacky przychodzi codziennie. Uśmiecha się i mówi, co nowego w sprawie konwoju, ale widzę, kurwa, że jest smutny.

– Jacky, tu są sami frajerzy. Pozwolą mi umrzeć.

– Nie ma problemu, bracie. Jedziemy stąd.

Mój koleś zajmuje się wszystkim, i w jeden dzień wynajduje prywatną klinikę.

Jest tam przynajmniej wygodnie. To najlepsze miejsce w mieście, czyste, spokojne i bardzo drogie. Mam telewizor, dużą łazienkę, a pościel zmieniają za każdym razem, kiedy jest mokra.

Ale w moim ciele gnicie postępuje dalej.

Nie mogę jeść. Sam przecież wybieram swoje menu, ale kiedy przynoszą tacę, mam ochotę wyrzucić ją przez okno. Nawet do mięsa czuję obrzydzenie. Schudłem, cały się przygarbiłem, a teraz czuję ogień. w płucach. Jacky przyniósł mi skrętów, ale nie daję rady ich palić. Jeden sztach i duszę się. Ale przynajmniej mam jaśniejsze myśli przez parę minut.

Przez okno widzę dachy miasta, w którym utknąłem. Niebo, dachówki, wszystko jest szare, wilgotne, a o parę kilometrów dalej widać dymy fabryczne. Europejskie miasto w zimie.

Nie chcę umierać w tej szarzyźnie. Chcę zdychać na słońcu. Poproszę Jacky'ego, żeby zabrał mnie gdzieś, gdzie jest ciepło.

Po raz pierwszy siła wewnętrzna, która zawsze podtrzymywała mnie i popychała do przodu, słabnie. Zrezygnowałem z walki i pogodziłem się z rzeczywistością. Widzisz, Peyruse, na każdego przychodzi kolej. Dzisiaj to mnie zabija Afryka.

Jedyne siły, jakie mi zostają, po zaciągnięciu się trawką, przeznaczam na moją ostatnią przyjemność, prysznic po każdym ataku gorączki, żeby zmyć z siebie to całe świństwo, które ze mnie wychodzi. Potem padam na łóżko i pogrążam się na całe godziny w czarnym śnie, który nie przynosi wypoczynku.

***

Któregoś dnia, około dziesiątej, unoszę się na łóżku słysząc na korytarzu szybkie kroki, które należeć mogą tylko do jednej osoby, kroki prawie równie zdecydowane i głośne, jak chód Jacky'ego. Drzwi otwierają się z trzaskiem, to ona.

W drzwiach pojawia się Koka, z rękami na biodrach.

– Charlie, to ja. Jacky powiedział mi przez telefon, że bardzo źle z tobą, więc dziś rano wsiadłam w samolot, żeby cię odwiedzić. Cieszysz się?

Podchodzi i przygląda mi się.

– Z tobą naprawdę jest źle. Poczekaj.

Podnosi mnie, ciągnie do łazienki i robi mi gorącą kąpiel, nie mogąc powstrzymać się, by nie zmarszczyć nosa. Obmywa mnie delikatnie, spłukuje i goli, nie przestając mówić.

– No, teraz jesteś piękny.

Wzywa pielęgniarkę, żeby kazała zmienić pościel, ciągnie mnie z powrotem do wyra, wyciąga z torebki perfumy i spryskuje mi nimi szyję i ramiona.

– Już. Teraz jesteś piękny i przyjemnie pachniesz.

Kładzie się koło mnie, gładzi mi pierś, i pełna dobrych myśli pieści mi członka. Po paru minutach jednak zaprzestaje tych bezowocnych manipulacji.

– No, hombre, naprawdę kiepsko z tobą.

Wyciąga z torebki swoje wyposażenie i przyrządza mi rządek kokainy. W mojej sytuacji nic już nie może mi zaszkodzić. Z trudnością wdycham narkotyk i głowa opada mi na poduszkę. Koka pakuje wszystko z powrotem i zakasuje spódnicę. Jak zwykle przygotowana, nie nosi pod nią niczego, nie licząc podwiązek. Czuję się, jakbym miał eksplodować. Nagłe działanie speedu w moim pozbawionym energii ciele daje mi potężnego kopa. Koka zauważa zmianę w moim stanie i ponownie kładzie się koło mnie. Nadal podkasana, nieprzyzwoita, sama się pieści, zbliżając twarz do mojej.

– Nie umrzesz przecież bez załatwienia mnie ostatni raz, Charlie, ty świnio, przerżnij mnie, nim zdechniesz, ty skurwysynu.

Staje się cud. Ona wyczuwa to i uśmiecha się. Udało się jej. Odwraca się i, kierując twarz do lustra naprzeciwko łóżka, ofiarowuje mi swoją dupę.

Wysiłek przytłacza mnie, ale natężam się, żeby wykrzesać z siebie konieczną energię. Ostatni raz mam możliwość zadowolenia kobiety. Nie mogę zawieść, nie mam prawa.

Nagle w lustrze pojawia się głowa Jacky'ego, a za nim rozpoznaję lekarza. Koka krzyczy do nich, żeby wynosili się do diabła.

Później, trzęsąc się na całym ciele, całkowicie wypluty, wysłuchuję lekarza i jego asystenta, którzy opowiadają mi swoje zwykłe historyjki, i patrzę, jak Koka nakłada swoją futrzaną czapeczkę. Puszcza do mnie oko. I w tym momencie czuję, nie wiem już, gdzieś w moim ciele czy w mojej głowie, że właśnie mnie uratowała.

Nie, nie umrę.

Dziękuję, Koka, przywróciłaś mi jedyną siłę, która jest w stanie, walczyć z chorobą. Chęć życia.

***

Dziewczyny, czym bez was byłyby przyjemności życia? Jesteście niezastąpione. Uwielbiam was, wszystkie, wasze ładne ciała, wasze piersi, wasze usta, i pułapki, które na nas zastawiacie.

Ale jak to robicie, żeby być takie pociągające?

Pieniądze? Sława? Bez was to wszystko nieprzydatne. Zgadzam się walczyć i cierpieć, ryzykować wszystko, o ile na końcu drogi znajduje się któraś z was, bo przy niej można zapomnieć.

Tak bardzo was potrzebujemy. Jesteście łagodne, jesteście piękne, jesteście cudowne. A poza tym, dziewczyny, wasze ładne dupcie są takie przyjemne.

***

Koka zostaje ze mną dwa dni, i nie szczędzi wysiłków, by przywrócić mi smak życia. Doszedłszy całkowicie do siebie, łagodnie sugeruję jej, by wróciła do Paryża, zanim jej intensywna opieka nie doprowadzi do skutków odwrotnych do zamierzonych i nie przerwie procesu zdrowienia.

O ile dobre samopoczucie powróciło, nie oznacza to, że choroba zniknęła. Gorączka przykuwa mnie do łóżka przez wiele godzin dziennie. W nocy nagłe kłucie w nerkach wyrywa mnie ze snu i łamie na pół. Spędzam długie trudne godziny w ciemnościach zmagając się z bólem.

***

Po raz pierwszy od dawna przyjrzałem się sobie w lustrze i mogłem ocenić rozmiary szkód. Niesamowicie schudłem. Choroba zabrała dwadzieścia kilo, moje policzki są zapadnięte i blade. Choć jestem przekonany, że maszyna życia pracuje ponownie, patrzę na siebie z niepokojem; moja cera jest prawie biała, niezdrowa, a oczy błyszczą od gorączki. Moje ciało jeszcze choruje.

Słońce. Ciepło. Oto czego mi trzeba, żeby całkowicie powrócić do zdrowia. Trzeba zebrać dość sil, żeby stąd wyjść, uruchomić konwój, pojechać z nim i wyzdrowieć pod gorącym afrykańskim słońcem.

Niestety, nie jest to takie proste.

Żeby nabrać trochę energii, wystarczająco dużo do wyjścia ze szpitala, musiałbym jeść, tymczasem mój żołądek odmawia przyjęcia jakiegokolwiek pożywienia. Serce podchodzi mi do gardła, kiedy przeżuwam jedzenie, które zamawiam, i nigdy nie udaje mi się nic połknąć.

26
{"b":"93994","o":1}