Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Na to wspomnienie ogarnia go jeszcze większe przygnębienie. Zamawiam mu jeszcze jedną anyżówkę, ale efekt jest niewielki.

– Już nie mogę… Nie biorę jej więcej do swojej ciężarówki… Nie chcę jej już.

Cholerna Monique! Moja mała dzielna panienka nareszcie się rozwinęła. Później przychodzi się poskarżyć Patricio. Nie ma już forsy. To on sfinansował zakup sprzętu campingowego i większość kosztów wyprawy. A teraz, kiedy nie zostało mu już nic, gruby strażak nie zaproponował mu nawet pożyczki. Patricio musi żebrać.

– Mam tego dość. W Niamey biorę samolot z powrotem. Mogę kazać sobie przysłać pieniądze. Rene sam sprzeda wóz, mam to gdzieś. Nie obchodzi mnie, czy go naciągniesz.

– Jest lepszym psychologiem, niż sądziłem. Rene jest uwięziony w hotelu. Nasz strażak ma afrykańską biegunkę, nie wychodzi z ubikacji, a Patricio nie może się zdecydować na zabranie mu jego portfela. Zapraszam go na naszą małą zabawę. Bo dziś wieczór jest w Gao zabawa. Fred i Alain postanowili załatwić całe stado dziewczyn. Podczas kolacji Alain podpuścił Francisa, zwanego teraz Sygneciarzem, żeby opowiedział nam o swoich seksualnych wyczynach, i cały posiłek ten dureń zatruł nam swoimi przechwałkami i swoją wulgarnością. Zabawa jest na najwyższym poziomie. O ile jakość pozostawia nieco do życzenia, odbijamy to sobie na ilości. Co najmniej dwadzieścia tyłków stoi rzędem pod ścianą. Przed oczami każdej z naszych piękności zawiesiliśmy banknoty. Oczywiście Fred zaopatrzył się w swoje wiadro i gąbkę, i przemywa im zadki. Ten dziwaczny rytuał to jedyna chwila, kiedy można zobaczyć, jak facet ten uśmiecha się i żartuje.

Wieczorek pozwolił mi poznać miejscowego alfonsa, zaopatrującego wszystkich białych. To stary czarny ślepiec, który zna Gao jak własną kieszeń. Nie zdarza się, by się o coś potknął albo żeby się omylił. Ma zadziwiający dar przemieszczania się i rozpoznawania ludzi, zanim się nawet odezwą.

Kiedy orgia rozpoczęła się na dobre, zaciągnąłem parę dziewczyn do innego pokoju, wziąwszy ze sobą przeznaczone dla nich banknoty, i bez specjalnego entuzjazmu zająłem się tymi paniami.

***

Była to bezsenna noc. Podczas gdy pozostali szaleli w głównej sali, wyszedłem z hotelu, by poszukać czegoś ciekawszego. W jednym z dwóch nocnych lokali w Gao, gorących miejscach, gdzie serwują ciepłe alkohole, spotkałem Wallida i Ajudżila. Dzięki nim poznałem bardziej interesujące miejsca. Razem zakończyliśmy noc w domu kurtyzan. To mauretańskie prostytutki, wyraźnie wyższej klasy niż uliczne bum-bum. Ukojony fajkami z kifem, przygotowanymi przez te jasnoskóre dziewczyny, zakończyłem noc długim tete-a-tete z Aiszą… To wspaniała, wysoka dziewczyna, o skórze koloru kawy z mlekiem.

Jej ciało jest rewelacyjne. Wybrałem ją, bo ma amputowaną jedną rękę. Brakowało mi jeszcze jednorękiej na mojej liście podbojów.

O świcie natknąłem się na Monique. Wychodziła właśnie z afrykańskiej "prywatki", z włosami w nieładzie, promieniejąc radością życia.

To niewiarygodne, jak miłość potrafi zmienić człowieka. Monique cała promienieje, jest jak odmieniona. Oczywiście nie fizycznie, nadal ma swój obwisły tyłek, ale dobrze się czuje ze swoją brzydotą.

W hotelu, gdzie razem jemy śniadanie, popada w nie kończące się wywody o wspaniałości kontynentu afrykańskiego.

– Zrozumiałam, Charlie, nareszcie odnalazłam swoją drogę. Kiedy pomyślę o wszystkich tych straconych latach w Europie!

Nieśmiała i zakompleksiona Monique z naszego pierwszego spotkania już nie istnieje.

– Przerżnęli mnie cudownie. Wszyscy. Są wszyscy fantastyczni. Charlie, znalazłam prawdziwe życie.

Już ani słowa o malijskim narzeczonym. Droga do niego będzie długa. Życzę jej szczęścia.

– No to idź, ślicznotko. Afryka czeka na ciebie.

Wszyscy już wstali z głową obolałą od nocnych uciech. Sygneciarzowi usta się nie zamykają. Doprowadził do orgazmu wszystkie te Murzynki, i trzeba było posłuchać, jak krzyczały… Nikt nie wspomniał mu o wyciętych łechtaczkach.

***

Połykamy śniadanie i opuszczamy Gao. Przed nami sześćset kilometrów nieciekawej trasy: mały mehari, citroen tube Sygneciarza, który już wkrótce stanie się własnością facetów z Bordeaux, prowadzących ze swej strony pięciotonowego mana i peugeota 504, wreszcie nasz wycieńczony peugeot 404 z Christianem i mną.

Droga biegnie wzdłuż Nigru. Po drugiej stronie ziemia jest czerwona i rośnie więcej drzew. Od czasu do czasu nad wszystkim góruje baobab. Bez przerwy, w niewiadomym kierunku, przesuwają się przed naszymi oczami czarnuchy, pieszo, na wózkach zaprzężonych do szarych osłów, na rowerze. Kobiety mają usta umalowane na niebiesko. Musimy spędzić noc w Labbezenga, nigerskim punkcie granicznym, bo ci kretyni celnicy postanowili zamknąć interes. Aż do rana atakują nas komary. W połowie drogi do Niamey przejeżdżamy przez Tillaberi nie zatrzymując się. Silnik naszego samochodu, bez kompresji, milknie na dobre, kiedy nasz mały konwój zatrzymuje się przed domem Ministra Dobrych Interesów.

W Niamey zostajemy około dziesięciu dni. Minister to gościnny gospodarz. Opróżnił z mieszkańców kilka pokoi i zaopatrzył nas w materace. Jest to maksimum komfortu, jakie może nam ofiarować. Jest gorąco. Dni są długie.

Mój samochód przybrał żałosny wygląd. Jeden z przednich błotników odpadł. Nie można zamknąć pokrywy silnika. Akcesoria pourywały się jedne po drugich. Część najważniejsza, silnik, prawie wyzionął ducha. Minister uśmiał się.

– Jest w dobrym stanie, Charlie. Zrobimy dobry interes. Zaprowadzę cię do przyjaciela w sprawie karoserii.

Afrykańscy blacharze to genialni fałszerze, odzyskiwacze wszelkich metali, powodzi im się świetnie. Przyjaciel Ministra Dobrych Intresów to tłusty muzułmanin w niebieskim bubu. Przez cały dzień rządzi dwudziestoma pracownikami, którzy biegają wokół niego.

Warsztat jest obszerny, urządzony na podwórzu. Stos drzwi, pokryw i różnych innych blach zajmuje co najmniej połowę powierzchni. W kącie, pod osłoną blaszanego daszku, przykucnięty stary Murzyn czyści śruby i robi resory i podkładki ze wszystkiego, co się tylko nada. Wali młotkiem w części leżące na ziemi i przytrzymywane palcami u nóg. Przez cały dzień siedzę w tym magazynie, żeby nadzorować pracę. Moim samochodem zajmuje się sześciu pracowników. Rozebrali go praktycznie bez narzędzi. Szukają teraz wokół, żeby zgromadzić kawałki nowej karoserii. Od czasu do czasu wysyłają na zewnątrz małego chłopca, który przynosi brakujące kawałki żelastwa. Przez cały dzień pracują, zatykając dziury i wadliwe złącza za pomocą jakiegoś kitu, w którym nie ma ani grama metalu. Dolna część tylnych drzwi zrobiona jest teraz w całości z wyklepanych puszek po konserwach. Pozostaje jeszcze lakierowanie.

Następnego dnia odbieram swojego 404, który znów wygląda jak nowy wóz.

Szybko też zostaje sprzedany. Minister Dobrych Interesów znalazł nabywców. Są to trzej miejscowi hadżi, dla których nie żywi żadnego szacunku, bo nie są dobrymi muzułmaninami… Nie są hojni.

– Jutro przyjdą wypróbować samochód i kupią go.

– Ale przecież zorientują się, że silnik jest do niczego.

– Oczywiście. Ale zapłacą najpierw.

Następnego dnia prowadzę podczas próbnej jazdy. Klienci są wszyscy trzej w białych bubu. Są braćmi. Trzaskają dziobami przez cały dzień. Za radą Ministra unikam podjazdu. W Niamey jest tylko jeden. Różnica wzniesień jest niewielka, ale wystarczyłaby, żeby unieruchomić mojego wraka. Trzej hadżi są zadowoleni i płacą tego samego wieczoru.

Następnego dnia rano przychodzą zaprotestować. Minister wybucha. Cały dom milknie, nasłuchując jego wściekłych wrzasków. Ryczy na hadżich, że są brudnymi czarnuchami, co jest zwykłym wyzwiskiem w sprzeczkach między dwoma Murzynami. Klienci rejterują. Części mechaniczne sprzedajemy właścicielowi warsztatu, przyjacielowi Ministra. Biorąc pod uwagę, że na początku zainwestowałem sześćset franków, robię niesamowity interes. Minister zatrzymał swój udział w zyskach.

***

Dziś rano odjeżdża Christian. Zadzwonił do Francji i dowiedział się, że jego żona urodziła córkę. Postanowił, że nazwie ją Argine. To imię damy treflowej.

Następnie trzeba było zająć się Rene, grubym strażakiem. Zamierza sprzedać swego mehari i oczywiście Afrykanie zrobią go na szaro. – Wolę, żeby forsa wylądowała w mojej kieszeni. Nie zachował się porządnie w stosunku do Patricio, kiedy powstały między nimi problemy finansowe. To dusigrosz. Mam też z nim osobiste porachunki. W Tessalit zauważyłem, jak podglądał małą Radijah w intymnej sytuacji. Zakochałem się w tej dziewczynie i chcę się z nią ożenić. Zachowanie Rene wzburzyło mnie.

Po prostu nie lubię go, więc tym gorzej dla niego. W Afryce szwindle opierają się na dwóch zasadach. Po pierwsze, jest gorąco. Europejczycy nie są przyzwyczajeni i dają dupy. Jeśli sprawa się przeciąga, słabną. Po krótkim czasie są gotowi zgodzić się na wszystko, byle tylko móc odjechać. Druga zasada to ich szacunek dla oficjalnych dokumentów i dla munduru. Reagują wobec nich jak we własnym kraju. Podporządkowują się bez dyskusji. W Afryce dokumenty nie znaczą nic. Istnieją księgi, pieczątki również, ale to teatr. To po prostu Murzyni, którzy bawią się w białych. Jedyną korzyścią płynącą z administracji jest nabijanie kabzy urzędnikom, którzy są skorumpowani albo mają nadzieję, że będą.

***

Minister wziął pierwszy akt na siebie. Zgodził się poszukać kupca na mehari. Przez trzy popołudnia zabierał ze sobą grubego Rene na "badanie rynku". W rzeczywistości chodził do swoich znajomych na herbatę.

W tym czasie strażak siedział w mehari, w pełnym słońcu, i czekał na jego wyjście. Po powrocie Ministra poparzony słońcem Rene słyszał, że dana osoba nie była zainteresowana jego samochodem. Trzeciego dnia takiej obróbki Minister zmyśla ofertę, osiem tysięcy. franków CFA, połowę tego, na co liczył Rene, który jednak skłonny jest już się zgodzić.

Od trzech dni Alain z Bordeaux jest bardzo miły dla strażaka.

18
{"b":"93994","o":1}