– Jasif!
Obejrzał się.
– Twoja broń – Mahmud rzucił mu pistolet. Hasan go złapał. To była prawie zabawka, damski pistolecik do noszenia w torebce. Fedaini ryknęli śmiechem.
Hasan pomyślał: też jestem niezły w te klocki. Odszukał coś, co wyglądało na bezpiecznik. Zwolnił. Wymierzył w pokład i nacisnął spust. Huk był bardzo głośny. Celując w deski pokładu opróżnił cały magazynek. Zapadła cisza.
– Chyba zobaczyłem mysz. – powiedział Hasan i odrzucił pistolet Mahmudowi.
Fedaini roześmieli się jeszcze głośniej.
Hasan wyszedł. Wrócił na mostek, przekazał kapitanowi polecenie i zeszedł na pokład. Było już bardzo ciemno. Przez jakiś czas “Coparelli” był tylko jednym światełkiem. Potem wytężywszy wzrok, na ciemnoszarym tle nocy Hasan rozróżnił czarny masywny kształt.
Fedaini, zachowując teraz ciszę, wyszli z mesy i stanęli na pokładzie razem z załogą. Silniki statku zamarły. Marynarze spuścili łodzie na wodę. Mahmud i fedaini przeleźli przez burtę.
Hasan płynął tą samą łodzią co Mahmud. Szalupa podskakiwała na falach, które z bliska wydawały się ogromne. Podchodzili do burty “Coparellego”. Na statku nie było śladu życia. Przecież, pomyślał Hasan, oficer wachtowy musi słyszeć odgłos dwóch zbliżających się silników? Nie zabrzmiał sygnał alarmowy, światła nie zalały pokładu, nikt nie wykrzyknął rozkazu i nie podbiegł do relingu.
Pierwszy po drabince wspiął się Mahmud. Zanim Hasan wszedł na pokład “Coparellego”, na prawej burcie zaroiło się od ludzi z drugiej grupy. Rzucili się do włazów i skoczyli na drabinki. Wciąż ani śladu załogi “Coparellego”. Hasana tknęło okropne przeczucie, że stało się coś strasznego. Wszedł za Mahmudem na mostek. Było tam już dwóch ludzi.
– Zdążyli użyć radia? – zapytał Hasan.
– Kto? – powiedział Mahmud.
Wrócili na pokład. Ludzie powoli wyłazili z wnętrza statku, skonsternowali, z zimną bronią w rękach.
– “Mary Celeste”, statek widmo – stwierdził Mahmud.
Dwóch ludzi podeszło przez pokład, prowadząc między sobą wystraszonego marynarza.
– Co tu się stało? – zapytał Hasan po angielsku. Marynarz odpowiedział w jakimś innym języku. Hasanowi przyszła nagle do głowy zatrważająca myśl.
– Sprawdźmy ładownię – powiedział do Mahmuda.
Znaleźli zejściówkę, którą dotarli do ładowni. Hasan odszukał kontakt i włączył światło. Ładownię wypełniały szczelnie zalutowane i zablokowane drewnianymi klinami wielkie blaszane beki. Na każdej z nich widniało namalowane szablonem słowo “Plumbat”.
– To jest to – powiedział Hasan. – Uran.
Popatrzyli na beczki, a potem na siebie. Na chwilę zapomnieli o rywalizacji.
– Udało się – powiedział Hasan. – Na Boga, udało się.
***
Z zapadnięciem zmroku Tyrin zobaczył, że mechanik idzie na dziób, żeby włączyć białe światło. W drodze powrotnej minął mostek i zszedł do pentry – zamierzał coś zjeść. Tyrin też był głodny. Dałby sobie uciąć rękę za talerz solonego śledzia i bochenek razowca. Kiedy skulony w szalupie przez całe popołudnie czekał na ruch Kocha, myślał tylko o tym, że jest głodny i zadręczał się wizjami kawioru, wędzonego łososia, grzybków marynowanych i – przede wszystkim – razowca.
Jeszcze nie, Piotrze, powiedział sobie.
Ledwie Koch zniknął mu z oczu, Tyrin wygramolił się z szalupy i przezwyciężając opór zesztywniałych mięśni pognał do składziku na dziobie. Poprzestawiał pudła i rupiecie w głównym magazynku, tak aby zasłaniały wejście do jego małej kabiny radiowej. Teraz musiał posuwać się na czworakach, odsunąć jedno z pudeł i przez wąski tunel wpełznąć do środka. Aparat powtarzał krótki dwuliterowy sygnał. Tyrin sprawdził w książce szyfrów: przed potwierdzeniem odbioru musi przejść na inną częstotliwość. Włączył nadawanie i postąpił według instrukcji.
Odpowiedź Rostowa przyszła natychmiast: Zmiana planu. Hasan zaatakuje Coparellego.
Tyrin z niedowierzaniem zmarszczył czoło. Nadał: Proszę powtórzyć.
Hasan zdrajca. Fedaini zaatakują Coparellego.
Tyrin powiedział głośno:
– Jezu, co się dzieje: “Coparelli” jest na miejscu, on na nim… Dlaczego Hasan miałby… dla uranu, rzecz jasna.
Rostow nadawał dalej: Hasan zamierza pochwycić Dicksteina w pułapkę. Musimy o tym uprzedzić Dicksteina, aby zrealizować nasz plan.
Rozszyfrowując tę informację, Tyrin zmarszczył brwi. Potem zrozumienie rozjaśniło mu twarz.
– Potem wrócimy wyrównać rachunki – mruknął pod nosem. – Sprytnie. Ale co ja mam robić?
Nadał: Jak?
Wywołasz Stromberga na zwykłej częstotliwości Coparellego i nadasz słowo w słowo, powtarzam: słowo w słowo, dyktuję: Coparelli do Stromberga. Opanowano statek, przypuszczalnie Arabowie, uważajcie. Koniec.
Tyrin skinął głową. Dickstein pomyśli, że Koch zdążył nadać kilka słów, zanim Arabowie go wykończyli. Ostrzeżony, Dickstein zdoła przejąć “Coparellego”. Potem zgodnie z planem “Karolinka” staranuje statek Dicksteina. Ale co ze mną? – pomyślał Tyrin.
Nadał: Zrozumiałem. Usłyszał dalekie stukniecie, jak gdyby coś uderzyło w burtę statku. Zrazu to zignorował, ale po chwili przypomniał sobie, że na pokładzie prócz niego jest tylko Koch. Dotarł do drzwi głównego składziku i wyjrzał.
Fedaini.
Zamknął drzwi i pośpieszył z powrotem do aparatu. Nadał: Hasan już tu jest.
Rostow odpowiedział: Natychmiast powiadom Dicksteina.
Co mam robić potem?
Ukryj się.
Serdeczne dzięki, pomyślał Tyrin. Nadał potwierdzenie odbioru i przestroił nadajnik, żeby wywołać “Stromberga”. Przez głowę przemknęła mu złowieszcza myśl, że może już nigdy nie posmakuje solonego śledzika.
***
– Słyszałem wprawdzie, że jesteśmy uzbrojeni po zęby – powiedział Nat Dickstein – ale to jest po prostu groteskowe.
Wszyscy się roześmieli.
Wiadomość z “Coparellego” odmieniła nastrój Dicksteina. Najpierw był zaskoczony. Jakim cudem przeciwnikom udało się na tyle poznać jego plany, że przed nim zdołali opanować statek? Musiał się co do kogoś strasznie pomylić. Suza…? W tej chwili samobiczowanie nie miało jednak sensu. Czekała ich walka. Jego ponury nastrój rozwiał się jak dym. Napięcie jednak zostało, tkwiło w nim jak stalowa sprężyna, tylko że teraz mógł je wykorzystać jako siłę napędową, mogło się na coś przydać.
Dwunastka mężczyzn w mesie “Stromberga” wyczuła w Dicksteinie zmianę i zaraziła się jego żądzą walki, choć wiedzieli, że niejeden wkrótce zginie.
Byli istotnie uzbrojeni po zęby. Każdy miał dziewięciomilimetrowy automat Uzi – niezawodną, poręczną broń, ważącą wraz z załadowanym dwudziestoma pięcioma pociskami magazynkiem zaledwie dziewięć fontów i mierzącą, przy rozłożonej szkieletowej kolbie, dwie stopy i cal długości. Każdy miał trzy zapasowe magazynki. U boku przy pasie każdego tkwił w kaburze pistolet Luger kaliber 9 mm – nadawała się do niego amunicja z Uzi – przy drugim zaś boku – wiązka czterech granatów. Niemal na pewno każdy miał oprócz tego ekstra uzbrojenie, oręż własnego wyboru: noże, pojemniki z gazem, bagnety, kastety, a także broń bardziej egzotyczną, raczej jako talizman niż narzędzie wałki.
Dickstein rozumiał, co czują, wiedział, że to on ich zaraził swoim nastrojem. Przeżywał już to z ludźmi przed walką. Bali się, lecz – co paradoksalne – właśnie ze strachu rwali się, by zacząć, bo najgorsze było czekanie. Sama walka była jak narkoza – po niej albo człowiek żył, albo leżał martwy i wszystko było mu już obojętne.
Dickstein szczegółowo opracował plan i zapoznał z nim swoich ludzi. “Coparelli” był zbudowany jak miniaturowy tankowiec – ładownie na dziobie i śródokręciu, główna nadbudówka na pokładzie rufowym, pomocnicza zaś na samej rufie. W głównej nadbudówce mieścił się mostek, kabiny oficerów i mesa; pod pokładem były pomieszczenia załogi. W nadbudówce pomocniczej mieściła się pentra, niżej – składy, a pod nimi – maszynownia. Nadbudówki, stojące osobno, pod pokładem połączone były schodniami.
Mieli atakować w trzech grupach. Grupa Abasa uderzy od dziobu. Dwie pozostałe – pod dowództwem Badera i Gibliego – od rufy; jedna wejdzie na pokład po drabince z lewej, druga zaś z prawej burty. Obie grupy rufowe miały się posuwać pod pokładem, wypierając nieprzyjaciela na śródokręcie, pod ogień Abasa i jego ludzi idących od dziobu. Taka strategia mogła umożliwić stworzenie gniazda oporu na mostku, mostek zatem Dickstein wziął na siebie. Atak powinien nastąpić nocą – za dnia przy próbie abordażu zostaliby wystrzelani jak kaczki. Pozostawał problem odróżnienia nieprzyjaciół od swoich: miał go rozwiązać z jednej strony sygnał rozpoznawczy, hasło “Alija”, z drugiej zaś przyjęta strategia zakładająca, że naprzeciwko siebie staną dopiero pod koniec akcji.
Teraz czekali. Siedzieli luźnym kręgiem w mesie “Stromberga” – takiej samej jak mesa na “Coparellim”, gdzie niebawem będą walczyć i umierać. Dickstein mówił do Abasa:
– Z dziobu panujesz nad pokładem przednim i masz wolne pole ostrzału. Rozmieść ludzi w ukryciu i nie ruszajcie się na krok. Zdejmujcie tych nieprzyjaciół, którzy zdradzą swoje pozycje. Wasz główny problem to intensywny ostrzał z mostka.
– No i nie strzelamy pierwsi – skinął głową. Rozwalony w krześle Abas bardziej niż kiedykolwiek przypominał czołg. Dickstein był rad, że ma Abasa po swojej stronie.
– Tak. Macie sporą szansę wejść na pokład niepostrzeżenie. Nie ma sensu strzelać, póki się nie upewnicie, że weszliśmy wszyscy.
Abas przytaknął.
– Widzę, że mam u siebie Porusza. Wiesz, że to mój szwagier?
– Tak. I wiem, że to nasz jedyny żonaty facet. Pomyślałem, że może zechcesz go mieć na oku.
– Dzięki.
Chudy nowojorczyk Feinberg podniósł wzrok znad czyszczonego noża, teraz już się nie uśmiechał.
– Co sądzisz o tych Arabach?
Dickstein pokręcił głową:
– Regularne wojsko albo fedaini.
– Miejmy nadzieję, że to regularni… – Wyszczerzył zęby Feinberg. – Pokażemy im język, a oni się poddadzą.