Suza była jak w transie, kiedy z sycylijskiego nabrzeża wchodziła po trapie na polski statek. Ledwie widziała, co się dzieje, gdy Rostow zaprowadził ją do kabiny oficerskiej z własną toaletą i wyraził nadzieję, że będzie jej tu wygodnie. Usiadła na koi. Siedziała tam jeszcze w tej samej pozycji godzinę później, kiedy marynarz przyniósł jej tacę z zimnym posiłkiem i bez słowa postawił na stole. Nic nie zjadła. Gdy się ściemniło, zaczęła dygotać; położyła się do łóżka i leżała z oczyma szeroko otwartymi wpatrzona w pustkę, trzęsąc się nadal. Wreszcie zasnęła, z początku niespokojnym, pełnym dziwnych, bezsensownych koszmarów snem, na koniec głęboko. Obudził ją świt. Leżała nieruchomo, czując ruch statku i tępo rozglądając się po kajucie. Nagle pojęła, gdzie jest. Zupełnie jakby się przebudziła ze wspomnieniem paraliżującego lekiem koszmaru – zamiast jednak pomyśleć: dzięki Bogu, to był tylko sen, zrozumiała, że to rzeczywistość i że trwa dalej.
Ogarnęło ją okropne poczucie winy. Oszukiwała samą siebie, teraz to było jasne. Wmówiła sobie, że musi znaleźć Nata, żeby go ostrzec, bez względu na ryzyko, naprawdę jednak szukała tylko pretekstu, by się z nim zobaczyć. Katastrofalne skutki tego, co zrobiła, były normalnym następstwem jej niejasnej motywacji. Wprawdzie Natowi rzeczywiście groziło niebezpieczeństwo, ale teraz, z jej winy, było znacznie większe.
Myślała także o tym, że jest na morzu, na polskim statku z rosyjską załogą, dowodzonym przez wrogów Nata, otoczona zgrają rosyjskich zbirów; mocno zacisnęła oczy i nakryła głowę poduszką usiłując opanować wzbierającą w gardle histerię.
Potem ogarnęła ją złość i to sprawiło, że nie postradała zmysłów. Pomyślała o ojcu, o tym, że chciał ją wykorzystać dla swoich politycznych celów – i poczuła złość do niego. Pomyślała o Hasanie, który manipulował ojcem, kładł jej dłoń na kolanie – i pożałowała, że mając po temu okazję nie dała mu w twarz. W końcu pomyślała o Rostowie, człowieku o twardej, inteligentnej twarzy i zimnym uśmiechu, który zamierzał staranować statek Nata, i wtedy wpadła w furię.
Dickstein należy do niej. Jest zabawny, silny, dziwnie bezbronny, pisze listy miłosne, uprowadza statki… to jedyny człowiek, którego kocha aż tak. Nie ma zamiaru go stracić.
Jest w obozie nieprzyjacielskim, uwięziona, ale tylko ona tak to widzi. Wrogowie sądzą, że stoi po ich stronie, ufają jej. Może nadarzy się okazja, by wsadzić im kij w szprychy. Musi szukać takiej szansy. Zacznie się kręcić po statku i ukrywając lęk będzie z nimi rozmawiać, zyskiwać coraz większe zaufanie, udawać, że dzieli ich ambicje i obawy – aż trafi się okazja.
Zadrżała na tę myśl. Potem powiedziała sobie: Stracę go, jeśli tego nie zrobię, a jeśli go stracę, nie chcę już żyć…
Wstała z łóżka. Zdjęła ubranie, w którym spała, umyła się i przebrała w czysty sweter i spodnie z walizki. Usiadła przy zamocowanym do podłogi stoliku i zjadła trochę zostawionej jej wczoraj kiełbasy i sera. Uczesała się i dla poprawy samopoczucia trochę się podmalowała.
Sprawdziła drzwi. Nie były zamknięte na klucz. Wyszła. Schodnią, kierując się zapachem jedzenia, trafiła do pentry. Weszła i szybko się rozejrzała.
Rostow był sam, powoli jadł jajecznicę. Podniósł wzrok i zobaczył Suzę. Nagle jego twarz wydała się dziewczynie mrożąco zła, wąskie usta bezlitosne, oczy pozbawione uczuć. Po chwili wahania zmusiła się, by do niego podejść. Przy stoliku na chwilę oparła się o krzesło, bo poczuła słabość w nogach…
– Siadaj – powiedział Rostow.
Padła na krzesło.
– Jak ci się spało?
Oddychała za szybko, jak po prędkim marszu.
– Dobrze – odparła. Głos jej drżał.
Jego bystre podejrzliwe oczy jakby przewiercały jej mózg.
– Wyglądasz na zdenerwowaną. – Mówił obojętnie, bez sympatii i wrogości.
– Ja… – słowa grzęzły jej w krtani i dławiły. – Wczorajszy dzień wytrącił mnie z równowagi. – Zresztą mówiła prawdę, więc jakoś to poszło. – Nie widziałam jeszcze, jak ktoś umiera.
– Rozumiem. – Na twarzy Rostowa pojawił się na koniec cień ludzkich uczuć; może przypomniał sobie, jak sam po raz pierwszy zobaczył umierającego. Sięgnął po dzbanek z kawą i nalał jej filiżankę. – Jesteś bardzo młoda – powiedział. – Nie możesz być wiele starsza od mojego pierworodnego.
Suza z wdzięcznością popijała gorącą kawę, w nadziei, że Rostow zachowa ten ton, co pomogło by jej się uspokoić.
– Pańskiego syna? – zapytała.
– Jurija Dawidowicza, ma dwadzieścia lat.
– Co robi?
Uśmiech Rostowa nie był już tak lodowaty, jak przedtem.
– Niestety, większość czasu spędza na słuchaniu dekadenckiej muzyki. Nie uczy się tak pilnie, jak powinien. Inaczej niż brat.
Oddech Suzy wracał do normy, a dłoń, kiedy teraz podniosła filiżankę, już nie drżała. Wiedziała, że fakt posiadania rodziny nie czyni tego człowieka mniej niebezpiecznym; gdy mówił o rodzinie, po prostu mniej się chyba bała.
– A co z tym drugim? – zapytała. – Młodszym?
– Władimir – skinął głową Rostow. Teraz wcale nie był straszny: z ciepłą pobłażliwością patrzył ponad ramieniem Suzy. – Jest bardzo zdolny. Zostanie wybitnym matematykiem, jeśli otrzyma odpowiednie wykształcenie.
– To nie powinno stanowić problemu – powiedziała nie spuszczając zeń oka. – Sowiecki system edukacji jest najlepszy na świecie.
Sądziła, że powiedziała rzecz bezpieczną, ale jej słowa musiały mieć dla Rostowa jakieś szczególne znaczenie; zaduma zniknęła i twarz z powrotem stała się twarda i zimna.
– Tak – zgodził się. – To nie powinno stanowić problemu. – Wrócił do jajecznicy.
Suza pomyślała gorączkowo: już zaczął być przyjazny, nie wolno mi go teraz stracić. Rozpaczliwie szukała następnego tematu i nagle doznała olśnienia:
– Szkoda, że nie pamiętam pana z czasów, kiedy pan był w Oksfordzie.
– Byłaś wtedy bardzo mała. – Dolał sobie kawy. – Wszyscy pamiętają twoją matkę. Najpiękniejsza kobieta na świecie. Jesteś wypisz-wymaluj jak ona…
To już lepiej, pomyślała Suza.
– Co pan studiował? – spytała.
– Ekonomię.
– Zdaje się, że nie była to wtedy nauka ścisła.
– Dziś jest niewiele lepiej.
Suza przybrała z lekka uroczysty wyraz twarzy.
– Mówimy, rzecz jasna, o ekonomii burżuazyjnej.
– Oczywiście. – Rostow spojrzał na nią, jakby nie wiedział, czy Suza mówi poważnie, czy nie. Uznał chyba, że tak.
Do pentry wszedł oficer i powiedział coś do Rostowa po rosyjsku. Rostow z żalem popatrzył na Suzę.
– Muszę iść na mostek.
Musi pójść z nim. Zmusiła się, by mówić spokojnie:
– Mogę iść z panem?
Zawahał się. Suza pomyślała: Powinien mi pozwolić. Rozmowa sprawiła mu przyjemność, jest przekonany, że stoję po ich stronie… i jeśli poznam jakieś ich sekrety, nie wyobraża sobie chyba, że zdołam zrobić z nich użytek tkwiąc na statku KGB.
– Czemu nie? – powiedział Rostow.
Ruszyła za nim. W kabinie radiowej Rostow z uśmiechem przestudiował depesze i przetłumaczył je Suzie. Pomysłowość Dicksteina zdawała się budzić w nim podziw.
– Ten facet jest szczwany jak diabli – powiedział.
– Co to jest Savile Shipping? – zapytała Suza.
– Fasada wywiadu izraelskiego. Dickstein eliminuje wszystkich, którzy mieliby powód interesować się losami uranu. Spółka żeglugowa straciła to zainteresowanie, bo nie jest już armatorem statku. Teraz zdejmuje kapitana i załogę. Na pewno ma również jakiegoś haka na ludzi, do których należy uran. Przepiękna kombinacja.
Tego właśnie pragnęła Suza. Rostow rozmawiał z nią jak ze wspólniczką, była w centrum wydarzeń; musi znaleźć sposób, żeby mu pokrzyżować szyki.
– Sądzę, że do awarii doprowadzono umyślnie – powiedziała.
– Tak. Teraz Dickstein może opanować statek bez jednego wystrzału.
Suza myślała szybko. “Zdradzając” Dicksteina dowiodła lojalności wobec strony arabskiej. Strona arabska rozbiła się na dwa obozy: w jednym był Rostow, KGB i wywiad egipski, w drugim – Hasan i fedaini. Teraz Suza może się wykazać lojalnością wobec obozu Rostowa, zdradzając Hasana. Powiedziała tonem najbardziej obojętnym, na jaki potrafiła się zdobyć:
– Tak samo, oczywiście, Jasif Hasan.
– Co?
– Hasan też może opanować “Coparellego” bez jednego wystrzału.
Rostow wytrzeszczył na nią oczy. Pobladł, jakby z jego szczupłej twarzy odpłynęła cała krew. Suza patrzyła wstrząśnięta, jak nagle traci całe swoje opanowanie i pewność siebie.
– Hasan zamierza uprowadzić “Coparellego”? – zapytał. Suza udała zaskoczenie.
– To znaczy, że pan o tym nie wiedział?
– Ale z kim? Bo przecież nie z Egipcjanami?
– Z fedainami. Hasan mówił, że to jest pański plan!
Rostow z wściekłością uderzył pięścią w grodź. Wyglądał leraz rzeczywiście jak Rosjanin.
– Hasan to łgarz i zdrajca!
Suza pojęła, że oto ma swą szansę. Pomyślała: Boże, dodaj mi sił. Powiedziała zaś:
– Może zdołamy go powstrzymać…
Rostow popatrzył na nią.
– Jakie ma plany?
– Uprowadzić “Coparellego”, zanim dotrze tam Dickstein, potem urządzić zasadzkę na Izraelczyków i płynąć do… nie powiedział mi dokładnie, ale do jakiegoś portu w Afryce Północnej. A na czym polegał pański plan?
– Na staranowaniu statku, kiedy Dickstein dokona już kradzieży uranu…
– Czy nadal możemy to zrobić?
– Nie. Jesteśmy za daleko. Nigdy ich nie dościgniemy.
Suza wiedziała, że jeśli bezbłędnie nie przeprowadzi następnej rozmowy, zarówno ją, jak Dicksteina czeka śmierć. Aby opanować drżenie rąk, skrzyżowała ramiona.
– Pozostaje nam tylko jedno – powiedziała.
Rostow spojrzał na nią:
– Czyli?
– Musimy ostrzec Dicksteina o zasadzce fedainów, żeby mógł odbić “Coparellego”.
Stało się. Powiedziała to. Obserwowała twarz Rostowa. Musi to kupić, jest logiczne, to jedyne, co mógłby teraz zrobić! Rostow myślał intensywnie.
– Ostrzec Dicksteina, aby mógł odebrać statek fedainom – powiedział. – Wówczas będzie mógł dalej realizować swój plan, a my – nasz.
– Właśnie! – powiedziała Suza. – To jedyny sposób! Prawda?