Po ukończeniu Oksfordu Rostow pracował w ambasadach rosyjskich w Rzymie, Amsterdamie, Paryżu. Nigdy nie przeszedł z KGB do służby dyplomatycznej. Przez te lata nabrał przekonania, że nie ma na tyle rozległej wizji politycznej, by zostać mężem stanu, jakim chciał go widzieć ojciec. Zanikła żarliwa wiara, właściwa młodości. Chciał się czegoś trzymać, wiec nadal wierzył, że socjalizm prawdopodobnie jest ustrojem przyszłości, lecz ta wiara nie płonęła w nim już tak jak niegdyś. Wierzył w komunizm tak, jak większość ludzi wierzy w Boga. Nie byłby specjalnie zdziwiony czy rozczarowany, gdyby się okazało, że nie ma racji; to wpłynęło na sposób, w jaki żył.
W miarę jak jego poglądy krzepły, starał się realizować mniejsze ambicje z większą energią. Znakomicie opanował technikę, stał się mistrzem wymagających sprytu i okrucieństwa gier wywiadu. Równie potrzebny w ZSRR, jak i na Zachodzie, nauczył się tak manipulować biurokratycznym systemem, by uzyskać maksimum zysków za swoje sukcesy.
Pierwszy wydział KGB był czymś w rodzaju głównego biura, odpowiedzialnego za zbieranie i analizę informacji. Większość agentów w terenie podlegała wydziałowi drugiemu, największemu departamentowi KGB, który zajmował się przewrotami, sabotażem, zdradą, szpiegostwem gospodarczym oraz wszelką wewnętrzną robotą policyjną, uchodzącą za politycznie delikatną. Wydział trzeci Smiersz (rosyjski skrót od: Smiert’ szpionam) zajmował się kontrwywiadem i operacjami specjalnymi. Zatrudniał kilku najodważniejszych, najzdolniejszych i najniebezpieczniejszych agentów na świecie.
Rostow pracował w wydziale trzecim i był jedną z jego gwiazd. Miał stopień pułkownika. Otrzymał order za uwolnienie z brytyjskiego więzienia agenta zwanego Krzak Piołunu. Przez lata dorobił się także żony, dwojga dzieci i kochanki. Kochanką była Olga, młodsza od niego o dwadzieścia lat, blond-bogini wikingów z Murmańska, najbardziej podniecająca kobieta, jaką kiedykolwiek spotkał. Wiedział, że nie zostałaby jego kochanką, gdyby nie przywileje, jakie posiadał dzięki pracy w KGB. Mimo to sądził, że go kocha. Byli podobni do siebie. Każde wiedziało o drugim, że kieruje nim zimna ambicja, co w jakiś sposób czyniło ich namiętność bardziej szaleńczą. W jego małżeństwie za to nie było śladu namiętności. Były za to: przywiązanie, koleżeństwo, stabilizacja i fakt, że Maria była nadal jedyną osobą na świecie, która potrafiła sprawić, że śmiał się szczerze, do rozpuku, nieopanowanie. No i chłopcy. Jurij Dawidowicz studiował na Uniwersytecie Moskiewskim i słuchał przemyconych płyt Beatlesów. Władimir Dawidowicz, młody geniusz, uznawany był za potencjalnego mistrza świata w szachach. Władimir ubiegał się o miejsce w prestiżowej szkole matematyczno-fizycznej nr 2. Rostow był pewien, że mu się uda: syn odznaczał się wybitnymi zdolnościami, a on jako pułkownik KGB też w końcu coś znaczy.
Rostow zaszedł wysoko, ale wiedział, że stać go na więcej. Jego żona nie potrzebowała tłoczyć się w kolejkach razem ze zwykłym pospólstwem. Robiła zakupy w elitarnych sklepach “Bieriozki”. Mieli duże mieszkanie w Moskwie i małą daczę nad Bałtykiem. Ale Rostow chciał mieć jeszcze wołgę z kierowcą, drugą daczę nad Morzem Czarnym, gdzie mógłby ulokować Olgę, dostawać zaproszenia na prywatne pokazy dekadenckich zachodnich filmów oraz uzyskać prawo korzystania z kliniki kremlowskiej, gdy na stare lata zdrowie zacznie szwankować.
Jego kariera znalazła się na rozdrożu. Miał pięćdziesiąt lat. Prawie połowę tego czasu spędził za biurkiem w Moskwie. Drugą połowił w terenie, wraz z małym zespołem pracowników. Był starszy niż inni agenci stale pracujący za granicą. A więc miał do wyboru dwie drogi. Jeśli zwolni tempo i pozwoli zapomnieć o swych sukcesach, może skończyć karierę, prowadząc wykłady dla przyszłych agentów w szkole KGB nr 311 w Nowosybirsku na Syberii. Jeśli nadal będzie zbierał punkty w rozgrywce wywiadowczej, ma szansę na przeniesienie do pracy całkowicie administracyjnej, zasiadanie w jednym czy dwóch komitetach i rozpoczęcie (ostrożne) kariery w organizacji wywiadu w ZSRR. Wtedy dostanie wołgę i daczę nad Morzem Czarnym.
W ciągu kolejnych dwóch, trzech lat potrzebowałby jeszcze jednego śmiałego wyczynu. Gdy dotarły do niego wieści o Nacie Dicksteinie, zastanawiał się, czy w tym właśnie nie kryje się jego szansa.
Śledził karierę Dicksteina z nostalgiczną fascynacją nauczyciela matematyki, którego najlepszy uczeń postanowił wybrać uczelnię artystyczną. Jeszcze w Oksfordzie słyszał o skradzionej łodzi z bronią; stało się to powodem założenia Dicksteinowi teczki w KGB. Przez lata Rostow uzupełniał ją sam bądź robili to inni, opierając się na przypadkowych obserwacjach, plotkach, domysłach i starych wypróbowanych metodach szpiegowskich. Z akt wynikało jasno, że Dickstein był jednym z najgroźniejszych agentów Mosadu. Jeśli Rostow podałby swym przełożonymi jego głowę na talerzu, miałby przyszłość zapewnioną.
Działał jednak ostrożnie. Jeśli miał trafić w cel, wybierał łatwy. Nie był straceńcem, wręcz przeciwnie. Jednym z jego najważniejszych talentów była zdolność stawania się niewidzialnym, gdy powierzano mu ryzykowne zadania. Współzawodnictwo między nim a Dicksteinem mogło okazać się bardzo niewygodne.
Czytał z zainteresowaniem dalsze raporty z Kairu o tym, co Dickstein robił w Luksemburgu. Musiał jednak uważać, by nie dać się w to wciągnąć. Nie warto było jeszcze nadstawiać głowy.
***
Forum dla dyskusji o arabskiej bombie stanowił komitet polityczny do spraw Bliskiego Wschodu. Mógłby to być każdy z jedenastu czy komitetów na Kremlu, ponieważ te same czynniki były prezentowane we wszystkich zainteresowanych komitetach i uczestnicy dyskusji mówiliby również to samo. Rezultat także byłby taki sam, ponieważ problem był na tyle poważny, że musiałyby zostać odsunięte na drugi plan względy frakcyjne.
Komitet liczył dziewiętnastu członków, ale dwóch przebywało akurat za granicą, jeden chorował, jeden zaś uległ wypadkowi samochodowemu w dniu zebrania. Nie czyniło to żadnej różnicy. Liczyło się tylko trzech ludzi. Jeden z MSZ, jeden z KGB i jeden reprezentujący sekretariat partii. Wśród tych najważniejszych znajdował się szef Dawida Rostowa, który z zasady zasiadał we wszystkich komitetach, oraz sam Rostow, jako jego pomocnik.
KGB występowało przeciwko arabskiej bombie, ponieważ władza KGB była tajna, a bomba mogłaby przenieść decyzje w sferę jawności i odsłonić ogrom terenów działania KGB. Z tego samego powodu przewagę zyskiwało MSZ – bomba przysparzała im pracy i wpływów. Sekretariat partii był przeciwko, ponieważ jeśli Arabowie mieliby zdecydowanie zwyciężyć na Bliskim Wschodzie, po cóż ZSRR miałby nadal ich tam wspierać?
Dyskusję rozpoczęło odczytanie raportu KGB zatytułowanego Aktualne kierunki rozwoju zbrojeń w Egipcie. Rostow potrafił dokładnie odtworzyć metodę, dzięki której jeden fakt w raporcie rozrasta się do rozmiarów elaboratu wymagającego ponad dwudziestu minut czytania, podstawą był telefon do Kairu, spora doza domysłów i różnych bzdur. Sam nieraz robił takie rzeczy.
Fagas z MSZ przedstawił następnie równie długi referat, interpretujący radziecką politykę na Bliskim Wschodzie. Niezależnie od patriotycznych motywów syjonistycznych osadników, powiedział, jasne jest, że Izrael przetrwał tylko dzięki poparciu, jakiego udziela mu zachodni kapitalizm. Celem zachodniego kapitalizmu było zbudowanie na Bliskim Wschodzie przyczółka, z którego można by kontrolować własne naftowe interesy. Wniosek ten potwierdza angielsko-francusko-izraelski atak na Egipt w 1956 roku. Zasadą polityki radzieckiej jest podtrzymywanie naturalnej wrogości Arabów do tego bękarta kolonializmu. Zatem, powiedział referent, choć w kategoriach ogólnopolitycznych inicjowanie arabskich zbrojeń nuklearnych może być dla ZSRR ryzykowne, skoro takie zbrojenia stały się faktem, poparcie dla nich jest zwyczajną kontynuacją radzieckiej polityki. Mówił tak całą wieczność.
Wszyscy byli tak znużeni nie kończącymi się oświadczeniami w oczywistych sprawach, że dyskusja zaczęła przybierać charakter nieoficjalny. Do tego stopnia, że szef Rostowa powiedział:
– Tak, ale, do kurwy nędzy, nie możemy dawać bomby atomowej tym pierdolonym wariatom.
– Zgadzam się – oświadczył człowiek z sekretariatu partii, który przewodniczył komitetowi. – Jeśli będą mieli bombę, użyją jej. Zmusi to Amerykanów do zaatakowania Arabów bronią konwencjonalną albo nuklearną. Osobiście sądzę, że nuklearną. Wówczas Związek Radziecki ma dwie drogi: albo pozostawić sojuszników samym sobie albo rozpocząć trzecią wojnę światową.
– Druga Kuba – mruknął ktoś.
Głos zabrał człowiek z MSZ:
– Rozwiązaniem mogłaby być umowa z Amerykanami, w której obie strony zobowiązują się, że żadna nie użyje broni nuklearnej Bliskim Wschodzie. – Gdyby pozwolono mu rozpocząć prace nad projektem, byłby spokojny o swoją przyszłość przez dwadzieścia pięć lat.
– A jeśli Arabowie zrzucą bombę, czy nie będzie to traktowane jako pogwałcenie porozumienia przez nas?
Weszła kobieta w białym fartuchu, pchając przed sobą wózek z herbatą. Ogłoszono przerwę. Wówczas to człowiek z sekretariatu partii, stojąc obok wózka z filiżanką w ręce i mając usta wypełnione ciastem owocowym, opowiedział dowcip.
– Zdaje się, że chodziło o kapitana KGB, którego syn-głupek miał wielkie trudności ze zrozumieniem takich pojęć, jak partia, państwo związki i naród. Kapitan doradził mu, żeby myślał o swoim ojcu jako partii, o matce jako państwie, o babci jako związkach i sobie jako o narodzie. Chłopak wciąż nie rozumiał. Rozzłoszczony ojciec zamkną go w szafie w sypialni. Chłopiec siedział tam jeszcze w nocy, kiedy ojciec zaczął się kochać z matką. Podpatrzywszy to przez dziurkę od klucza wykrzyknął: “Nareszcie rozumiem! Partia gwałci państwo, kiedy związki śpią, a naród musi na to patrzeć i cierpieć!”
Wszyscy ryknęli śmiechem. Kobieta od herbaty skrzywiła się, udając dezaprobatę. Rostow słyszał ten kawał już przedtem.
Kiedy komitet powrócił niechętnie do pracy, człowiek z sekretariatu zadał zasadnicze pytanie:
– Czy Egipcjanie będą w stanie zbudować bombę, jeśli odmówimy im udzielenia pomocy technicznej?