Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ 8. KTO CHCE WSPÓŁPRACY Z POLICJĄ?

Następnego dnia w Kwaterze Głównej trwała gorączkowa narada.

– Dość tego! – wrzeszczał Bob. – Czuję głęboką niechęć do nierozwiązanych tajemnic! Całą noc moczyłem się w wannie pełnej piany, by zmyć ze skóry zapach nieboszczki Claudii Tarvi, żony jednego z Prosperów Osborne’ów!

– A mówiłeś, że jej trumna ocalała od zagłady, w odróżnieniu od innych, porozbijanych? – spokojnie odparł Pete. Masował ramiona zmęczone podpieraniem utykającego Jupitera. Całą powrotną drogę prawie niósł Pierwszego Detektywa ze spuchniętą stopą.

– I co z tego? Śmierdziała jak inne. Nie macie pojęcia, jak tam jest.

Jupiter Jones zmienił kompres. Oparty o kanapę, co parę minut moczył gazę w środku zmniejszającym opuchliznę. Co prawda, kostka nadal bolała, ale już dawało się na niej kuśtykać. Cała wyprawa na stary irlandzki cmentarz na wyspie wydawała się koszmarnym snem. Rozumiał stan psychiczny Andrewsa. W końcu nie co dzień obcuje się z czaszkami i piszczelami w ciemnym, zimnym grobowcu. Ale musieli węszyć dalej, bo wciąż połowa puzzli nie pasowała do siebie.

– Bob, było, minęło. Ale teraz, na Boga, weź się do roboty! Masz najnowocześniejszy sprzęt komputerowy, jeśli nie, poszperaj w bibliotece miejskiej. Muszą być jakieś informacje na temat grobowca Whitehouse’ów. Dlaczego słychać w nim ludzkie głosy?

Bob nadął się, ale nie mógł nie przyznać mu racji.

– Dobrze, ja tu zostanę. I sprawdzę, co się da. Ale Pete musi wyciągnąć coś z George’a Lawsona. Mówię wam, że słyszałem na cmentarzu głos Mortimera. On ma taki charakterystyczny akcent ze Wschodniego Wybrzeża. Tkwi w tym po uszy!

– Ale w co, Bob? W co? – Pete masował bark.

Jupiter ssał wargę.

– Odzyskał pamięć i nie chce się przyznać? Do czego? Szuka skarbu w gadającym grobowcu? To nie egipska Dolina Królów ani sarkofagi faraonów. To tylko stary cmentarz. Fakt, że dość niezwykły.

Gość, który wdarł się do Kwatery Głównej, też był niezwykły. I nieoczekiwany. Miał czerwoną ze złości twarz i spoconą policyjną czapkę w rękach.

– Gdzie Osborne? – wrzasnął od progu.

Jupiter głośno zagwizdał.

– Sierżant Mat Wilson? We własnej osobie? W czym możemy pomóc?

Szef posterunku w Rocky Beach oparł się plecami o ścianę.

– Nie daję rady – wysapał.

Pete szeroko otworzył oczy. To się zdarzyło po raz pierwszy w życiu. Mat Wilson! Słynny poskramiacz miejscowych gangsterów, facet, którego polecenie wbijało złodziejaszków za kraty na całe lata, stał oparty o chwiejną futrynę i rozpaczał!

– My też – przyznał Jupiter. – Nic się nie klei.

– Co wiecie o tym Prosperze Osborne’ie? No, co wy o nim wiecie? Tak naprawdę?

Bob wyłączył komputer.

– A powie nam pan, co wie o śmierci wróżki Clarissy Montez? Bo to pierwszy trup w śledztwie. Nie mamy dostępu do protokołów koronera Bullita. Nasza przyjaciółka, Vanessa, została przez niego zobowiązana do milczenia aż do zakończenia śledztwa.

Mat wyprostował się.

– Kim jest naprawdę Prosper Osborne? Jupiter Jones chrząknął.

– Facetem, który stracił pamięć. W nieznanych okolicznościach. Przyszedł do nas z rozbitą głową, zarośnięty niczym neandertalczyk. Naprawdę nic o sobie nie wiedział. Ocknął się z trzema czekami w kieszeni. Na okaziciela. Taki był początek.

– Sprawdzę ten hotel, w którym mieszka.

– Nie trzeba. Nazywa się “Grazia Piena”. We włoskiej dzielnicy. Prowadzi go para – Graziella i Vincenzo Pergola. Mortimer mieszkał u nich. Pod osiemnastką.

– Mortimer? – zdumienie sierżanta było przeogromne.

– Pan Osborne. My nazwaliśmy go tak dlatego, że…

– Bob! – wtrącił Jupe. – To mało ważne. Tak, sierżancie. Nazwaliśmy nieznajomego Mortimerem. Jakoś trzeba się było do niego zwracać.

– Dlaczego się przedstawił policji jako Prosper Osborne?

– Na szyi miał medalion. Z literami: PO. Andrews sprawdził, że to godło historycznego rodu. Ich praszczur razem z Beringiem odkrył Alaskę…

– Nie przesadzacie? – jęknął zgnębiony “szeryf”.

– Nie – Jupiter postanowił odkryć parę kart. – Taki sam medalion miała na szyi Clarissa Montez.

Sierżant wsadził nos w służbowy notatnik.

– Niczego takiego nie było. Tylko srebrny łańcuszek. Sanchez nie przeoczyłaby medalionu!

– Istotnie – kiwnął głową Bob. – Ale miała go na szyi, gdy ja tam byłem. Przed śmiercią. Identyczny!

Mat Wilson przyglądał się chłopcom z niedowierzaniem.

– Poszliście do wróżki?

– Tak jakby. Cały czas śledziliśmy Mortimera. I ludzi z hotelu. Właściciel chyba nas nie docenił. Powiedział, że Mortimera przywiozła taksówką niejaka Clarissa Montez. Teraz pan rozumie?

– To nie ma sensu! – warknął Mat, wracając do równowagi. – Ona przecież mieszka w tej dzielnicy.

– Wtedy nie wiedzieliśmy, gdzie mieszka. Ani że jest wróżką. Za wszelką cenę chcieliśmy pomóc Mortimerowi. Odkryć jego przeszłość. Ale kiedy Bob zobaczył te skrzynie…

– I broń – dorzucił Jupe. – Zobaczył pod stołem kupę żelastwa.

– Sądziliście, że Clarissa jest… szefową gangu?

– Nie, panie sierżancie – wtrącił Pete. – Raczej myśleliśmy, że chodzi o handel bronią.

– Dlaczego nie powiadomiliście policji? – huknął Mat. Widać wracał do normy.

– Bo nam pan nie dał szans – mruknął Jupiter. – A potem razem ze swoim Prosperem Osborne’em urządził pan ten cyrk na nadbrzeżu. Dlaczego?

Mat Wilson spochmurniał.

– Już mówiłem: Prosper Mortimer… tfu! Osborne przyszedł na posterunek, by zawiadomić, że statkiem o nazwie “Ariel” przypłynie ładunek narkotyków. Co się okazało bzdurą. Przeszmuglowali jedynie kilkunastu Meksykanów.

– I co na to Prosper?

– Nic. Zniknął. Dlatego go szukam. Także u was.

Jupiter Jones ważył racje. Współpraca z policją dawała dostęp do danych, o których trudno marzyć zwykłym śmiertelnikom. Ale też nie zamierzał rezygnować z samodzielnego wykrycia zarówno morderców Clarissy Montez i dziennikarza Benjamina Robertsa, jak i tajemnicy gadającego grobowca.

– Mam propozycję – powiedział, zmieniając okład – zajmiemy się dalej sprawą pod warunkiem, że George Lawson będzie do naszej dyspozycji.

– Zwariowałeś? – ryknął Mat. – Konstabl policji współpracujący z bandą dzieciaków?

Bob prychnął niczym rozzłoszczony kot.

– A jednak przyszedł tu pan prosić o przysługę! jesteśmy odpowiedzialnymi prywatnymi detektywami! Już nie raz się pan przekonał, że potrafimy rozwiązywać zagadki szybciej niż policja. Więc niech nas pan nie obraża…

– To co z tym Lawsonem? – Wilson pocierał czerwony nos.

– Poprosimy o pomoc tylko wtedy, kiedy trzeba będzie komuś założyć kajdanki. Albo go zastrzelić. Zgoda?

Mat kiwnął głową. Odlepił się od ściany, strzepując niewidoczny pyłek z munduru.

– Muszę o wszystkim wiedzieć. Codzienny raport!

– A koroner Bullit? – spytał Pete. – Co robi Bullit?

Wilson zmarszczył brwi. Też nie lubił powolnego Bullita.

– Wie tylko tyle, że dziennikarza otruto. To nie był atak serca. Najprawdopodobniej oba morderstwa popełniła ta sama osoba. Świadkowie widzieli, jak wysoki blondyn ze związaną z tyłu kitką, w dżinsowym garniturze, znikał w krzakach tuż po waszym wyjściu z zoo. Taki sam pojawił się pół godziny przed wizytą Vanessy u wróżki.

– Czyli… zanim ona zobaczyła martwą Clarissę?

– Dokładnie. Tak zeznali liczni świadkowie. Więcej nic na ten temat nie wiadomo. Odcisków palców w kanciapie wróżki jest więcej niż gwiazd na niebie. Szukać blondyna z kitką, w dżinsowym garniturze, to jakby próbować znaleźć igłę w stogu siana.

– A co Sanchez odkryła pod podłogą kanciapy?

Mat wzruszył ramionami.

– Nic nie odkryła. O tym też wiecie? Były tam stare szmaty. Ani śladu broni.

– Bo wynieśli. Tam na pewno był jakiś schowek. – Bob zawzięcie bronił swoich racji. – Coś przechowywali.

– Może. Według planów w tej dzielnicy są podziemne przejścia. Kiedyś, w czasie prohibicji, szmuglowano tamtędy beczki z alkoholem. Wloty do piwnic dawno zasypano. Prohibicja się na szczęście skończyła.

– Ale nie skończył się przemyt – powiedział Jupe. – A my dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi!

Dwa dni później detektywi zebrali się w Kwaterze Głównej, by porównać wyniki śledztwa.

– Bob, ty pierwszy. Co wiesz o grobowcu?

Andrews przetarł zaczerwienione powieki. Oczy piekły go od wielogodzinnego wpatrywania się w ekran.

– Są nowe dane. Rodzina Osborne’ów połączyła się z familią Whitehouse’ów pięćdziesiąt lat temu.

– W tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym roku? Co się wtedy zdarzyło?

Bob szeleścił kartkami.

– Prosper Osborne numer szesnasty… licząc od początku rodu wyjaśnił, widząc zniecierpliwienie Pete’a – ożenił się ze starszą o trzydzieści lat wdową po magnacie naftowym Lincolnie Whitehouse’ie.

– Zrobił to dla forsy? – bąknął Jupiter.

– Jasne. Wdówka miała siedmiozerowe konto w banku i kupę ziemi. Jej trumna też tam jest. Pamiętam…

– A Prosper? Ten szesnasty?

Bob zawahał się.

– I tu jest problem. Po śmierci staruchy, miała już prawie sto lat, Prosper wyjechał do Europy. Niby po to, żeby ukoić nerwy po stracie ukochanej żony. A tak naprawdę… nabył posiadłość na Sycylii. W okolicach Palermo.

– Tam rządzi mafia. Cosa Nostra! – Jupiter dobrze pamiętał film “Ojciec chrzestny” nakręcony przez Coppolę.

– Tak. Prosper ożenił się po raz drugi. Z niejaką Cristiną Catalucci. Córką Sola Catalucciego. Mówi wam to coś?

Jupiter zagwizdał.

– Solo Catalucci! Zgodnie z tym, co nam powiedział Mortimer, jest właścicielem biura podróży Palermo Travel! Ale to niemożliwe. Daty się nijak nie zgadzają. Ówczesny Solo kończyłby dziś setkę.

– Zgadza się – radośnie przytaknął Bob. – Toteż nasz Solo jest synem tamtego. Też pochodzi z Sycylii.

– I co dalej? Zwariować można. Mieliśmy mówić o grobowcu Whitehouse’ów. A zeszliśmy na Cosa Nostra! – Pete ćwiczył z zapałem podciąganie na ugiętych rękach. Drabinka na ścianie przyczepy trzeszczała niebezpiecznie.

18
{"b":"91124","o":1}