Литмир - Электронная Библиотека

– Nie – Jupiter oparł się o kontuar, na którym leżała wymorusana księga gości – jesteśmy detektywami. Chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś o panu z pokoju numer osiemnaście. Oto nasza wizytówka.

TRZEJ DETEKTYWI

Badamy wszystko

Pierwszy Detektyw…. Jupiter Jones

Drugi Detektyw… Pete Crenshaw

Dokumentacja i analizy…. Bob Andrews

– No… no… – przestraszył się Włoch. – Albergo chiuso…

– Proszę mówić zrozumiale albo sprowadzimy tu policję! – niespodziewanie dla samego siebie wrzasnął Bob. – Basta!

To jedno jedyne słowo “basta” załatwiło sprawę. Włoch całkiem dobrze radził sobie z angielskim.

– Ja nic nie wiem! – machał rękami. – Nic nie wiem!

– Dlaczego? – zdziwił się łagodnie Pete, odwracając w swoją stronę zatłuszczoną książkę.

– Proszę to zostawić! – wystękał właściciel. – Tajemnica hotelowa!

Jupiter tracił cierpliwość.

– Kim jest facet z pokoju osiemnastego?

Pete spokojnie przerzucał prawie puste strony.

– Nie ma go tu?

– Osiemnaście? Diciotto? A… już wiem! Signore przyjechał taksówką. Z kobietą. Zameldowała go na jedną dobę.

– Pod jakim nazwiskiem? Nic tu nie widzę.

Grubas zaczął się pocić.

– Jest tylko nazwisko signory…

– Clarissa Montez? – Pete z trudem sylabizował bazgroł.

– Tak. Ale zostawiła go. Zaraz. I nikt do niego nie przychodził…

– Nikt nie telefonował? – Bob sięgnął po notes.

Grubas otarł czoło.

– Raz. Jakiś mężczyzna.

Jupiter zamarł.

– I?

Hotelarz wzruszył ramionami. Z kuchni dochodził piskliwy kobiecy głos.

– Poprosił do telefonu pana spod osiemnastki. Nie podał nazwiska. Swojego też nie.

– Rozmawiali?

– No nie. Osiemnastki nie było w hotelu. Idę już, idę! Porca Madonna! Panowie, żona woła…

Jupiter dał hasło do odwrotu.

– Niczego więcej się nie dowiemy. Nasz Mortimer nadal pozostaje nierozszyfrowanym problemem. Chyba że…

– Że co? – Bob sadowił się na przednim siedzeniu forda.

– Że znajdziemy niejaką Clarissę Montez. Z nazwiska sądząc, to Włoszka lub Meksykanka. Tylko ona jest w stanie posunąć śledztwo do przodu.

– A jeśli podała fałszywe nazwisko? – Pete z radością opuszczał zapyziałą dzielnicę.

– To śledztwo się nie posunie – mruknął Jupiter, walcząc z pierwszym biegiem. – Jak zamierzamy szukać tej Montez?

– W spisie mieszkańców Rocky Beach albo w kartotece policji. Sierżant Mat Wilson ma wobec nas stare zobowiązania.

– W jakim sitkomie ty żyjesz? – roześmiał się Bob. – Mat Wilson najchętniej by nas wystrzelił w kosmos. Z przylądka Canaveral. Zawsze sprawia wrażenie, jakby chciał każdego z osobna przejechać samochodem!

– To kto by w tym mieście rozwiązywał detektywistyczne zagadki? – westchnął Pete. – Bez nas nie ma życia na całym Zachodnim Wybrzeżu!

Jupiter Jones hamował przy krawężniku.

– George Lawson – powiedział twardo. – Konstabl Lawson musi sprawdzić nazwisko Montez w swoim rejestrze. Jest głupi jak but z lewej nogi, ale on jeden ma dostęp do komputerowych danych.

– O, Boże! – westchnął Pete, wyłażąc z wozu. – Kiedy Lawson wyciąga rękę, by sprawdzić, czy deszcz pada, ludzie dają mu jałmużnę!

– Ta robota zaczyna mu zżerać mózg, który, jak wiemy, nie jest większy od pączka.

Bob otworzył drzwi Kwatery Głównej.

– Nie ma go! – wyszeptał zaskoczony.

– Kogo? – Jupe jeszcze nie kojarzył.

– Mortimera! Może to była fatamorgana? Takie jezioro, które się ukazuje na pustyni ludziom umierającym z pragnienia! Jupe, ocknij się! Masz minę, jakbyś znalazł rolkę papieru toaletowego z numerami telefonów moich dziewcząt! – Pete zaglądał nawet pod fotel. – Faktycznie. Wyparował.

– Kłamał? – Bob stał zamyślony.

– Obawiam się, że sprzedał nam egipską piramidę wraz z mumią w środku!

– Wiesz co mówi Biblia? – westchnął Jupiter Jones, sięgając po pudełko ciasteczek z orzechami. – Jeśli nie rozpoznasz frajera w ciągu dziesięciu minut, sam nim jesteś!

3
{"b":"91124","o":1}